Jeśli jeszcze o nim nie słyszałyście o kremie Effaclar Duo + z La Roche-Posay, to znam jedno sensowne wytłumaczenie. Wasza skóra jest bezproblemowa, czego serdecznie zazdroszczę! Moja niestety regularnie raczy mnie przetłuszczaniem strefy T, wysypem paskudztw na linii rzuchwy, rozszerzonymi porami i średnio zachęcającym stanem ogólnym. Jak z tym wszystkim poradził sobie Effaclar Duo +?

Bardzo dobrze, a właściwie tak, jak jeszcze żaden krem do tej pory. Co miało się wykluć na twarzy, wykluło się, a kolejne niedoskonałości pojawiały się głównie po szaleństwach kulinarnych :) Skóra uspokoiła się na tyle, że dręczyły mnie jedynie zmiany związane z cyklem miesięcznym. Pory były wyraźnie zmniejszone. Nieźle prawda?




Największa obawa związana z przesuszeniem skóry się nie spełniła - pamiętajcie tylko o tym, żeby zrównoważyć działanie Effaclaru dobrym kremem nawilżającym na dzień/noc, w zależności od tego, w jakiej kombinacji bardziej będzie Wam odpowiadał. Ja aktualnie używam go na noc, na dzień funduję mojej skórze coś odżywczo-nawilżającego i nie mam problemów z suchymi skórkami czy przesuszonymi miejscami na twarzy.

Z czym więc krem sobie nie poradził? Z wydzielanym przez moją skórę sebum. Nadal niestety solidnie się świecę, a ostatnio moja skóra nadrabia stracony (?!) czas... Co do rozjaśnienia zmian czy przebarwień po starych niedoskonałościach, to cudownego uzdrowienia nie zauważyłam, ale przynajmniej nowe paskudy przechodzą bez echa. Reszta jest delikatnie jaśniejsza, ale też nie mam takich 'pamiątek' dużo, więc krem nie mógł za bardzo się wykazać.




Techniczna strona kremu również mi odpowiada - wygodne opakowanie z nakrętką, precyzyjnym dziubkiem i miękką tubą, którą można maltretować do ostatniej kropli kosmetyku. Szata graficzna raczej skromna, typowa dla tej linii La Roche-Posay, zapakowana oczywiście w biało-niebieski kartonik. Konsystencja kremu lekka, żelowo-kremowa. Szybko się rozsmarowuje, wchłania i jest naprawdę wydajna. Do zapachu jestem już tak przyzwyczajona, że ciężko mi w nim wyczuć cokolwiek charakterystycznego. Na pewno nie jest wyczuwalny na skórze. Cena kremu uzależniona jest od miejsca zakupu - najmniej zapłaciłam za niego 35zł, najwięcej... 47zł? Warto szukać okazji, chociaż nie jest tak źle, jeśli weźmiemy pod uwagę dobrą wydajność i 40ml pojemności.




Skończyłam wlaśnie trzecie lub czwarte opakowanie i moja cera potrzebuje przerwy. Zauważyłam, że Effaclar Duo + już tak dobrze nie radzi sobie z oczyszczeniem i napadami wyprysków, do których coraz częściej dochodzi (mam już na oku kilku podejrzanych). Dlatego na jakiś czas znika z mojej kosmetyczki, ale jeśli nie znajdę dobrego następcy - zaproszę go ponownie do mojej pielęgnacji :)


Miałyście okazję używać tego kremu? Sprawdził się u Was?

pozdrawiam
Adrianna 





Mam ostatnio spory problem z organizacją swojego czasu. Ogólnie nie mam do tego specjalnego daru od kiedy tylko pamiętam, ale teraz staje się to dla mnie wyjątkowo uciążliwe... Czas przecieka mi między palcami, co nie sprzyja niestety żadnej pracy twórczej i widzicie to dobitnie na blogu. Postaram się poprawić statystyki od przyszłego miesiąca - końcówka czerwca zapowiada się jeszcze lekko nieogarnięta :) Zapraszam dziś na post lekki i przyjemny, czyli zakupowy. Nie ma tego dużo i bardzo mnie to cieszy! 




A L T E R R A,  I S A N A,  P E T A L  F R E S H

Moje włosy przeszły ostatnio na suchą stronę mocy, co bardzo mnie martwi... O ile skóra głowy się uspokoiła, tak włosy na długości bardzo się wysuszyły. Do czasu ścięcia ratować się będę nawilżającą odżywką Alterra do włosów suchych i zniszczonych z granatem i aloesem, z której już wcześniej byłam zadowolona (klik). Cena w drogeriach Rossmann waha się między 6,99zł, a 10zł/200ml, dlatego warto kupić ją w promocji. 

Mocznikowy szampon z Isany to już kolejna butelka i jak tylko pojawi się w niższej cenie (standardowa cena w drogeriach Rossmann to 4,99zł, promocyjna nawet 2,99zł/200ml) zrobię zapas. Po wadze butelki wyczuwam, że nie tylko mi ten szampon pasuje :) 

A skoro mocznikowy szampon się już kończy, to dokupiłam odmładzający szampon do włosów z wyciągiem z pestek winogron i oliwek Petal Fresh. Miałam już z tej serii odżywkę, z której byłam zadowolona, więc szampon ciekawił mnie tym bardziej. O odżywce odmładzającej pisałam już w tym poście, podobnie z resztą jak o szamponie nawilżającym z cytryną, który nie spełnił do końca moich oczekiwań. Na początku wszystko było w porządku, ale pod koniec opakowania włosy po myciu były sztywne i szorstkie. Może z odmładzającą formułą będzie lepiej. Cena za szampony i odżywki Petal Fresh w drogeriach Rossmann to 19,99zł/355ml.




P O Ł C Z Y N  Z D R Ó J,  I S A N A 

Od babci mojej dziewczyny dostałam niedawno kulę do kąpieli z połczyńską borowiną, która zapachem wypełniła mi całą szafkę! A pachnie przepięknie, bardzo świeżo gdyż jest to połączenie cytryny z maliną. Jak się pewnie domyślacie kulę dostałam prosto z uzdrowiska w Połczyn Zdroju. Jest spora, więc chyba podzielę ją na dwie kąpiele.

Isana wypuściła dwa wakacyjne żele pod prysznic, które szybko wskoczyły do mojego koszyka. Pierwszy z nich to kremowy żel pod prysznic z miodem kwiatowym. Pachnie przyjemnie i w opakowaniu typowego słodkiego miodu nie wyczuwam, ale też jakoś specjalnie nad tym nie ubolewam. W wakacyjnej butelce znajdziecie żel pod prysznic na lato z ekstraktem z mango. I tutaj już jest smuteczek, bo tego mango praktycznie nie czuć... Jest owocowo, jest miło, ale trochę mnie też zapach rozczarował. Spróbowałam, ale kolejnej butelki na pewno nie kupię. Cena standardowa jeśli chodzi o Isanę, ok. 3zł/300 ml w drogeriach Rossmann. Dużo lepiej wspominam zużyty właśnie żel do kąpieli i pod prysznic Wellness&Beauty z owocowymi ekstraktami z mango i papai.




M A Z I D Ł A,  C A T R I C E 

Podłączyłam się do zamówienia z mazideł i tak trafił do mnie malutki ekologiczny hydrolat z róży damasceńskiej oraz olej kokosowy (50ml każdy, cena poniżej 10zł za buteleczkę). Hydrolatu mam zamiar używać do glinek, bo do tej pory leżą i się jeżą (brawka), a olej kokosowy ponownie przetestuję na moich włosach. Pierwsze podejście nie należało do udanych, ale może coś się przez ten czas zmieniło. 

Jedynym zakupem nieplanowanym jest Beautifying Lip Smoother z Catrice w kolorze 020 apricot cream (cena regularna w drogeriach Natura to ok. 15zł, ja skorzystałam z 40% rabatu). Długo się nad nim zastanawiałam, potem chciałam podobny produkt z Clarins. ale zniechęcała mnie cena. W końcu capnęłam tańszy kosmetyk. Słowem wyjaśnienia powiem tylko tyle, że typowych błyszczyków nie lubię, są dla mnie zbyt wyczuwalne i klejące. Ostatnia przygoda z błyszczykiem Celia Delice skończyła się 'efektem kylie jenner' na ustach, co załagodził Alantan. Z Catrice na szczęście nic takiego się nie dzieje i jeśli uda mi się go zużyć, na pewno kupię Clarins. 




C D,  S A N E X

Początek lata to też dla mnie czas poszukiwań nowego antyperspirantu. O ile Dove do tej pory wystarczał, tak moja skóra ostatnio się na niego uodparnia i czas na jakąś zmianę. Z czystej ciekawości kupiłam deo atomizer CD o zapachu lilii wodnej (osiedlowa drogeria, 16zł/75ml). Nie zawiera soli aluminium, olejów mineralnych, silokonów, parabenów, barwników ani składników pochodzenia zwierzęcego. Ciekawe jak się to będzie miało do kwestii ochrony przed nieprzyjemnym zapachem. 

Sanex kompletna ochrona 7 korzyści (Rossmann, cena ok. 10zł/50ml) niestety poległ na całej lini... Szkoda, bo był bardzo delikatny i nie robił krzywdy skórze pod pachami nawet po goleniu. No ale to by było na tyle, jeśli chodzi o plusy.


Skorzystałyście z promocji w drogeriach Natura? 
Jestem bardzo ciekawa, co wpadło do Waszych kosmetyczek w czerwcu :)


pozdrawiam
Adrianna



Jeśli miałabym wskazać kosmetyk, który wzbudził największe zainteresowanie w specjalnym, wiosennym pudełku JOYbox (tutaj pokazywałam zawartość), byłby to z pewnością tusz marki MAC. Biorąc pod uwagę cenę pudełka i cenę tuszu, jeśli udało Wam się je zamówić (walka była zawzięta), zrobiłyście niezły interes :) A jak ten interes sprawdza się w codziennym używaniu? Zapraszam na kilka słów o tuszu do rzęs MAC IN EXTREME DIMENSION LASH 3D




Krótko i technicznie: tusz zapakowany jest w kartonik, utrzymany w ściśle 'macowym' charakterze. W środku znajdziecie przyjemne dla oka opakowanie z błyszczącego plastiku, które mimo dość dziwnego kształtu dobrze trzyma się dłoni. Zdobi je nadruk nazwy marki, gdyby ktoś zapomniał, że to właśnie TEN MAC :) Oczywiście żartuje, to naprawdę przyjemny dodatek do dość skromnego dizajnu. A co w środku?

SZCZOTA. Naprawdę duża, silikonowa szczoteczka z całą masą włókien ułożonych są na kształt trójkąta. Pozwala to nakładać tusz cienką warstwą, z równoczesnym bardzo dokładnym wyczesaniem nadmiaru. Bardzo mi to odpowiada i mogę - jeśli mam czas i ochotę - budować efekt. Szczoteczka pozwala tak samo dobrze pomalować kącik zewnętrzny, jak i wewnętrzny. Jestem nią pozytywnie zaskoczona, bo na początku lekko mnie przeraziła.

A co z KOLOREM? Jest bardzo czarny i nie blednie w ciągu dnia. TRWAŁOŚĆ również bez zarzutu - upał czy nie, tusz trzyma się na rzęsach aż do zmycia, nie osypuje się i nie odbija. Dopiero solidna drzemka potrafi go nieco okruszyć. Problemem pozostaje jedynie CENA, która wynosi ok. 100zł/12g. Dla mnie to dużo i ponownego zakupu nie planuję, ale jeśli możecie sobie pozwolić na tusz, który zapewni Waszym rzęsom ładne podkreślenie i dzienny efekt z aspiracjami na coś więcej - polecam!




Pitu pitu, ale EFEKT się liczy, prawda? Na poniższych zdjęciach (dalekich od perfekcji) widzicie dzienne możliwości, jakie daje tusz MAC. Cienka warstwa, bardzo naturalny efekt, rozczesane włoski i czarny kolor - idealne połączenie dla moich pająkowatych, cienkich i wiotkich rzęs, które łatwo się sklejają. Nie powiedziałabym, że ten tusz jest najlepszym, co do tej pory miałam okazję używać, ale to naprawdę dobry kosmetyk. Wszystko zależy od oczekiwań :)




Biorąc pod uwagę, że moje rzęsy bez tuszu są praktycznie niewidoczne - MAC IN EXTREME DIMENSION LASH 3D robi robotę. Cieszę się, że udało mi się go upolować w pudełku i tak przystępnej cenie. 

Miałyście okazję go używać? Zrobił na Was dobre wrażenie?

pozdrawiam
Adrianna

PS. Czerwiec nie sprzyja moim literacko-blogowym popisom, proszę o wybaczenie. 



O planach książkowych na ten rok pisałam Wam już w styczniu. Wyznaczyłam sobie 15 książek, które chciałabym przeczytać i... skoro mamy już czerwiec, warto zrobić małe podsumowanie. Sześć książek to może nie wynik oszałamiający, ale moim skromnym zdaniem idzie mi całkiem nieźle :)




Pierwszą książką był "Zamek z piasku, który runął" Stiega Larssona. Nie mogłam długo znaleźć motywacji do powrotu, aż się dokonało! Koniec końców wciągnęłam się w ostatnią część sagi Millennium i już tęsknię za niezdyscyplinowaną Lisbeth Salander i dociekliwym Mikaelem Blomkvistem. A jeśli jeszcze nie oglądaliście ekranizacji powieści Larssona, polecam Wam wersję norweską. Ta, do której wtrącają się Amerykanie straciła mocno na charakterze. 

Kolejną książką, której moje zestawienie nie objęło, a podobnie jak trylogii nie mogłam przeczytać, był "Hobbit, czyli tam i z powrotem" J.R.R. Tolkiena. Pewnie kilka osób podniesie alarm, ale ja nie poczułam tej magii niezwykłego, tolkienowskiego świata. Podróż z małym, dzielnym Bilbo była raczej męcząca. Ale przeczytałam i nie mówię, że nie spróbuję "Władcy pierścieni". Szybko to nie nastąpi, ale kto wie.

I w końcu przyszedł czas na "Minimalizm po polsku" Anny Mularczyk Meyer. Doczekaliśmy się naprawdę dobrej książki o minimalizmie w Polsce. Oprócz tego, że jest stanowczo za krótka i zbyt przyjemnie się czyta, znajdziecie w niej wszystko, co chcielibyście wiedzieć o minimalizmie. Nie takim szalonym, z wyrzucaniem wszystkich rzeczy oprócz niezbędnych 50, ani zamknięciem łazienki na klucz i używaniu jedynie oliwy z oliwek. To zdrowe usuwanie ze swojego otoczenia rzeczy/ludzi/spraw, które nas przytłaczają i duszą. Po lekturze udało mi się uprzątnąć kilka miejsc, do których nie zaglądałam już od dawna. 

Przeczytanie też raz jeszcze "Sztukę prostoty" i "Sztukę umiaru" Dominique Loreau. Wiem, że tej Pani zarzucić można małe, minimalistyczne szaleństwo, ale... jeśli podejdziemy do jej tekstu z głową, wyciągniemy z niego to, co dla nas pomocne. Dla całej reszty, która nie chce brodzić między szaleństwem, jest oczywiście "Minimalizm po polsku". 

Nie mogłam też oprzeć się ciekawości i zajrzałam do książek Leo Babauty (o ile dobrze pamiętam był to "Minimalizm" i "Skup się. Prosta droga do sukcesu"). Oprócz tego, że Leo się powtarza, nie odpowiedział na moje liczne pytania. Pozostałych pozycji czytać nie będę.

"Gwiazd naszych wina" i John Green doczekali się ekranizacji, która nie wycisnęła ze mnie łez. Książka była nieco lepsza, ale ilość różnic między tymi dwoma produkcjami jest mocno irytująca! Nie przepadam za taką literaturą młodzieżową i więcej po książki tego autora sięgać nie będę. 

Zygmunt Miłoszewski i jego twórczość interesuje mnie już od dawna. Zaczęłam nieśmiało od "Bezcennego" i gdyby nie kilka zachęcających do dalszego czytania opinii, pewnie na tym bym poprzestała. Książka się ślimaczyła, a zwroty akcji opisane były tak, że tętno nawet mi nie drgnęło. Doczytałam i mogę powiedzieć tylko jedno - autor świetnie łączy ze sobą wątki i chociaż czasami nie są one kluczowe, to każdy ma swój początek i koniec. Drugą książką Miłoszewskiego było "Ziarno prawdy", o filmie pisałam Wam już przy okazji posta filmowego. To kolejna książka, w której Miłoszewski popisuje się swoimi literackimi zdolnościami. I przyznaję mu, że jest w tym naprawdę dobry, a ziarno wciąga od pierwszej strony.

Od czasu do czasu lubię mniej rzeczywiste historie, a w ten nurt idealnie wpisuje się Bram Stoker i "Drakula". Historię tej bestii z kiełkami na pewno znacie, ale tutaj jest ona przedstawiona w sposób na tyle nudny, żeby zniechecić czytelnika do dalszych wampirzych przygód... Tyle czekałam na Stokera i tak mnie rozczarował, że brak mi słów. 

Jeśli nie znacie Jo Nesbo, to jesteście tylko jeden krok za mną. Był taki moment, kiedy ten autor pjawiał się wszędzie i mowiono o nim, że przebił Larssona. "Upiory" to 9 z 10 części historii o policjancie wydziału zabójstw, który jak oni wszyscy ma bójną przeszłość, wielu wrogów i lęki, które paraliżują go każdej nocy. Może nie ma w tej książce nic odkrywczego, ale historia prowadzona jest w taki sposób, że do końca nie byłam pewna kto jest winny. Mam ochotę na kolejne części, ale to nic pilnego. 


Te książki już za mną, a co przede mną? 
Zaczęłam czytać biografię Marka Piekarczyka. Zapowiada się ciekawie :) 
A jak tam Wasze książkowe wyzwania?

pozdrawiam
Adrianna 






O ile kwietniowe denko było raczej skromne, tak w maju poszło mi już o niebo lepiej :) Powrót do starej formy motywuje do zużywania i pisania Wam o tych lepszych, ciekawszych, a czasami totalnie nie udanych kosmetycznych przygodach. Zapraszam na post z majowymi zużyciami.




B A L E A,  I S A N A,  L P M , O R G A N I Q U E

Na prowadzenie wśród kąpielowych ulubieńców ulubieńców wyszedł żel pod prysznic La Petit Marseillais, o zapachu pomarańczy i grejpfruta. O ambasadorskiej paczce już pisałam i zdania nie zmieniam - jestem zakochana w tych zapachach!

Żele pod prysznic Balea pojawiają się w moich denkach regularnie, ale szerzej Wam chyba o nich nie wspominałam. Dlaczego? Bo są to poprostu świetnie pachnące, dobrze myjące żele bez większych ochów. Wersja ananasowo-kokosowa Paradise Beach z letniej kolekcji limitowanej również taka była. 

Sporym zaskoczeniem za to był dla mnie żel pod prysznic Isana Fitness. Świetny, bardzo odświerzający zapach i przyjemna, jogurtowa konsystencja oraz niska cena skłaniają do ponownego zakupu :) 

Wykończyłam również kolonialną piankę do mycia ciała Organique (o wersji pomarańczowej i cukrowej już pisałam). Nie wiem, czy kupiłabym ją ponownie sobie, ale mężczyźnie - na pewno. 




P E T A L  F R E S H, A L T E R R A, I S A N A, K H A D I

O duecie Petal Fresh pisałam Wam już w poście o pielęgnacji włosów. O ile winogronowa odżywka do ostatniej kropli była świetna, tak cytrusowy szampon nawilżający pod koniec opakowania powodował szorstkość i sztywność włosów... Nieładnie.

Wykończyłam też walające się po kosmetyczce miniaturki szamponu Isany 7 ziół i odżywki z granatem Alterra. Szampon jest dobry od czasu do czasu, ale do codziennego użytku u mnie się nie sprawdza, a o odżywce pisałam już tutaj i chętnie jeszcze do niej wrócę. 

Z mojej nieuwagi na zdjęciu zabrakło olejku do włosów stymulującego wzrost Khadi. Byłam z niego bardzo zadowolona, ale w czerwcu planuję zakup olejku Ikarov. Może taka zmiana wyjdzie moim włosom na dobre, bo do Khadi mam wrażenie już się przyzwyczaiły. Jednym słowem - robił co miał robić, ale na długie olejowanie u mnie się nie nadawał, bo nieco obciążał włosy i skórę głowy. 3-4 godziny wystarczyły, żeby skóra głowy się uspokoiła i włosy wyglądały zdrowo.




G A R N I E R, T O Ł P A, I S A N A, E T R E  B E L L E

Garnier, płyn micelarny 3w1 do cery normalnej i mieszanej - usuwa makijaż, oczyszcza, przywraca równowagę. Gdybym miała wybór, do oczu używałabym wersji różowej, a do twarzy zielonej. Płyn dobrze oczyszcza skórę twarzy, ale moje oczy niestety podrażnia. Powrotów nie planuję. 

Tołpa Botanic, krem rewitalizujący i uelastyczniający biały hibiskus 30+. Wygładza drobne zmarszczki, nawilża, uelastycznia. Miałam nadzieję, że będzie to lekki, nawilżający krem na dzień, który nieco doda mojej skórze napięcia (w pozytywnym znaczeniu!). Niestety, jest to tak nijaki krem, że nie widziałam sensu o nim pisać. Na początku był naprawdę niezły, ale z czasem brakowało mi nawilżenia, a zaczęło się mocniejsze przetłuszczanie skóry... Nie dla mnie.

Isana, plasterki na wypryski z kwasem salicylowym. Pierwszy listek, czyki 12 sztuk za mną :) Dobry ratunek, chociaż jeśli spodziewacie się natychmiastowej pomocy - szukajcie czegoś innego. 

Etre Belle, kolagenowo-aloesowa maska odbudowująco-nawilżająca. Nie jestem fanką masek w płacie i ta również mnie do nich nie przekonała. O ile działanie miała świetne, tak leżenie plackiem z zimną, wilgotną szmatką na twarzy mnie nie odpręża. Ale efekty bardzo na plus! Skóra nawilżona, gładka i elastyczna na kilka kolejnych dni. 




N U X E, E M B R Y O L I S S E, R E V L O N

O balsamie w słoiczku Nuxe Reve de Miel słyszał chyba każdy i opinie są mocno podzielone. To jeden z tych kosmetyków, które albo się kocha, albo nienawidzi. Ja kocham, ale napiszę Wam o nim więcej, jeśli przetrwa ze mną kolejną zimę. Tej sprawdził się idealnie, ale może dała mu fory :)

Miniatura BB kremu Embryolisse z SPF 20 trafiła do mnie w pudełku JOYbox i gdyby nie cena, skusiłabym się na pełnowymiarowe opakowanie. Krycie ma słabe, ale ładnie ujednolica cerę i dla mnie idealnie sprawdza się na co dzień. Trafił nawet do ulubieńców, więc coś jest na rzeczy. 

Podkład Revon Nearly Naked miał być wybawieniem dla mojej mieszanej skóry. Satynowe wykończenie, lekkość i naturalny efekt mocno zachęcały do wypróbowania. O ile zimą wszystko było w porządku, tak wiosną podkład na mojej skórze wyglądał źle. Zaraz po nałożeniu jest bardzo widoczny, przypudrowany wygląda jeszcze gorzej. Jeśli dam mu czas do 'przegryzienia' się z moją skórą i sebum, jest o niebo lepiej, ale... zaczynam się bardzo szybko świecić i nie jest to na pewno satynowe wykończenie. Bez przypudrowania zaczyna się ścierać, przypudrowany wygląda jak ciastko. Technicznie nakłada się dobrze, kolor 110 ivory jest bardzo jasny, na mojej skórze nawet lekko różowy. Na razie mam serdecznie dość takiej makijażowej nagości.

Iiii zapomniałam jeszcze o zużytym masełku cytrynowym do skórek Burt's Bees, ale zachwalałam je już tutaj, więc zachęcam do klikania i czytania :)


WYRZUTKI MIESIĄCA:

NIVEA CARE. Krem ten dostałam do testów po wypełnieniu internetowej ankiety. Obietnica odżywienia bez uczucie lepkości, szybkie wchłanianie i formuła idealna dla każdego typu skóry, również pod makijaż brzmi świetnie, prawda? Fakty są takie, że krem pachniał bardzo przyjemnie, szybko się wchłaniał i był naprawdę lekki. Zero świecenia, a skóra wyglądała zdrowo i była nawilżona. Niestety trzeciego dnia zobaczyłam, że w okolicach rzuchwy dzieje się naprawdę źle. Podskórne gule, zaskórniki, a na nosie mocno rozszerzone pory. Nie było innej przyczyny, więc odstawiłam ten krem i z pomocą Effaclaru Duo+ oraz plasterków Isana na wypryski wracam do normalności. Moja mama kremem jest zachwycona, ja już do testów nie wrócę. 

STARA MYDLARNIA, PEELING DO UST. Wszystko o tym paskudztwie zostało już powiedziane, więc odsyłam Was do posta


Jeśli dobrnęliście do końca posta, to serdecznie Wam gratuluję! 
W nagrodę możecie mi powiedzieć, jak Wam w maju poszło zużywanie :)

pozdrawiam
Adrianna 


Obsługiwane przez usługę Blogger.