Maseczkę algową z The Body Shop kupiłam już jakiś czas temu w promocji: 
przy zakupie dwóch kosmetyków do twarzy, tańszy 50% taniej. 
Wybrałam się po zestaw miniaturek z tej serii (który bardzo mi odpowiadał) 
i do kompletu dobrałam sobie maseczkę. 


Maska ma za zadanie przede wszystkim oczyścić naszą skórę i regulować wydzielanie sebum.
Przeznaczona jest do skóry tłustej i mieszanej - nie polecam jej osobom wrażliwym, 
bo na pewni nie będą zadowolone :) Ale o tym za chwilę.

Na wizaz.pl można o niej przeczytać:

Głęboko oczyszczająca maska z ekstraktami z alg z wybrzeży Francji i kombinacji działania naturalnej jonowej glinki (glinka chińska i termalna oraz morskie błoto) żeby wymazać nieczystości z porów, odblokować je, zmniejszyć ich wielkość oraz zmniejszyć nadmierne wydzielanie sebum. Wzbogacona minerałami żeby dodatkowo odżywić, poprawić koloryt i doprowadzić do formy twoją skórę.

Producent niestety poskąpił opisu jej działania na opakowaniu...



Opakowanie: Wygodny, plastikowy odkręcany słoik. 
Przy takiej konsystencji to idealne rozwiązanie - łatwo można wyciągnąć maskę, nawet 
przy końcu opakowania. Nie jest to może higieniczne, ale zawsze można użyć patyczka do maski :) 



Konsystencja: Błotna, gęsta i zwarta. Dobrze rozprowadza się ją pędzlem na lekko wilgotnej skórze. 
Nie spływa, nie ma problemu z równomiernym jej nałożeniem. Mniej więcej w połowie opakowania 
(czyli po jakiś 4 miesiącach od zakupu) maska zmieniła konsystencję i ciężej się ją nakłada - wskazane
są palce i rozmieszanie maski przed użyciem. Pewnie trochę podeschła. 
Jeśli chodzi o wydajność to tutaj duży plus - przy nakładaniu pędzlem starcza na naprawdę długi czas.
Przeczytałam na jednym z blogów, że starcza na 5 użyć... szczerze nie wiem,
jak dużo trzeba jej nałożyć, żeby po 5 użyciach zobaczyć denko... 

Jeśli chodzi o schnięcie i późniejsze zmywanie, to można ją od czasu do czasu spryskać wodą termalną, 
żeby nie zaschła za mocno - później ciężko ją zmyć. Ja używam do tego szczoteczki do mycia twarzy :)


Zapach: Specyficzny, dość ostry. Mi on nie przeszkadza, mogę śmiało powiedzieć, że go lubię :) 
Tak samo pachnie cała seria, więc algowy, odświeżający zapach był ze mną codziennie rano i wieczorem.

Działanie: Jak najbardziej pozytywne! Mogę powiedzieć, że maska ma tylko jeden minus. 
Po kilku minutach od nałożenia skóra zaczyna szczypać - dlatego nie polecam jej dziewczynom, 
które mają wrażliwą skórę. Nie jest to uczucie przyjemne, ale jak mówi babcia - chcesz być piękna, to cierp!

Plusy? Skóra po użyciu maseczki jest czysta, odświeżona i odżywiona. 
Nie zauważyłam przesuszenia czy podrażnienia. Szczypanie i związany z nim dyskomfort mijają 
wraz ze zmyciem maski. Maska świetnie matuje i efekt utrzymuje się przyzwoicie długo. 
Ja z jej działania jestem bardzo zadowolona, ale po kuracji TriAcnealem niestety moja skóra 
jest zbyt delikatna na jej stosowanie. Kiedy ustabilizuję pielęgnację mojej skóry, 
na pewno kupię ją ponownie :)

Jeśli chodzi o cenę, bo ona budzi zawsze sporo emocji - jeśli używacie jednej maski oczyszczającej, 
to zakup według mnie jak najbardziej się opłaca - za 100ml płacimy 50zł. 
Czyli w przeliczeniu za 10ml opakowanie zapłacimy 5zł - jak za saszetkę maseczki w drogerii :)
Jak już kiedyś pisałam na składach się nie znam - używam tego, 
co odpowiada mojej skórze, więc dodaję tylko dla ciekawskich.


Używałyście jej? Jakie są wasze odczucia?
pozdrawiam, A!




Na Sylveco trafiłam jakieś pół roku temu. Przy okazji zamówienia kremu, skusiłam się jeszcze na dwie 
pomadki - brzozowa pomadka ochronna z betuliną oraz rokitnikowa pomadka ochronna o zapachu 
cynamonu. Z obu pomadek byłam bardzo zadowolona, chociaż zapach (i smak) był okropny. 
No ale sama natura :)

O kremie do stóp i o tym, co obiecuje producent możecie poczytać niżej. 



Opakowanie: Plastikowa, miękka tubka ułatwiająca wydostanie kosmetyku do ostatniej kropli, 
bez konieczności rozcinania tuby. Za 75ml zapłacimy 18zł, w zestawie z bawełnianymi skarpetkami ok. 22zł.

Konsystencja: Bardzo gęsty, bogaty krem - dobrze się rozsmarowuje i jest mocno wyczuwalny na skórze, 
dlatego moim zdaniem nadaje się tylko na noc. Ma to jednak jeden minus - krem się cały nie wchłania przy
 nałożeniu grubszej warstwy i skarpetek bawełnianych na noc (były one dołączone do kremu) i rano nadal 
wyczuwalny jest na nich tłusty film... 




Zapach: Mało przyjemny jak dla mnie, dość apteczny. Na szczęście stopy są daleko od nosa :)

Działanie: Jak widzicie, producent obiecuje sporo. Faktycznie, przy regularnym używaniu krem rozwiązuje 
problem suchej skóry. Dobrze nawilża i natłuszcza, zmiękcza zrogowaciały naskórek. 
Nie znalazłam jeszcze kremu, który zregenerowałby popękany naskórek i ten też tego nie robi. 
Ale podobnie będzie działać każdy używany regularnie bogaty, nawilżający krem do stóp. 
Dużym plusem jest tu na pewno naturalny skład. 
Ale czy ten krem to jakiś wyjątkowy ratunek dla naszych stóp? Nieeee.





Ja do niego nie wrócę, bo jest dość drogi, mało wydajny i nie podoba mi się to, że tak słabo się wchłania. 
Na rynku jest wiele innych ciekawych i dobrze działających kosmetyków do stóp, 
więc będę szukać swojego ideału dalej :)


Możecie mi polecić jakiś dobry, nawilżający krem?
Stopy zimą trzeba otoczyć wyjątkową pielęgnacją.

pozdrawiam, A!




Tą osławioną drogerię odwiedziłam przy okazji pobytu w Holandii 
i muszę Wam powiedzieć jedno - bez planu zakupów i jakiegokolwiek rozeznania tam nie wrócę :) 
Miałam stanowczo za mało czasu, a poganiające mnie na zmianę kobiety mojego życia nie ułatwiały sprawy. 
Mam nadzieję na mały shopping w okolicach świąt i wtedy zaszaleję :)

Ale dość narzekania, bo coś tam sobie przywiozłam!


- Alverde, olejek do ciała z paczulą i czarną porzeczką - cudownie pachnie!
- Alverde, masło do ciała z czerwoną pomarańczą i kwiatem czarnego bzu, do skóry bardzo suchej


- Balea, żel pod prysznic figi i czekolada... mniam!
- Balea, malinowy szampon do włosów
- Balea, maska do włosów bez silikonów figi i perły 

Jestem bardzo ciekawa tych kosmetyków, ale muszę poczekać na swoją kolej :)
Gdzieś jeszcze mam grejpfrutową pomadkę do ust Balea, która bardzo przypadła mi do gustu.

Jak widzicie nie ma tu kolorówki z prostej przyczyny... nie trafiłam na nic nowego, 
nie było limitki P2, ani Catrice, ani Essence, ani nawet Essie na które liczyłam... szkoda.
Może następnym razem mi się poszczęści.

Jesteście czegoś szczególnie ciekawe?
pozdrawiam, A



Tak... po zdjęciach promocyjnych lakierów przekonana byłam, że wszystkie trafią do mojego koszyka 
i pognam z nimi do kasy, bo przecież takie cacuszka to mi ktoś zabierze :) 
Ale Breaking Down to kolejna edycja limitowana Essence, która rozczarowała na żywo. 
Lakiery niby fajne, ale szału nie ma. Skusiłam się tylko na jeden, 01 jacob's protection

O samym lakierze mogę powiedzieć tyle, że po raz kolejny trafiłam na kichowato przycięty pędzelek...
Grubaśny i puchaty, który przy malowaniu nabierał o wiele za dużo lakieru, 
co utrudniało położenie go w miarę cienką warstwą. Niezbędny był Seche Vite,
więc o schnięciu nic wam nie powiem. 
Lakier jest dość gęsty, więc pełne krycie otrzymamy po dwóch warstwach. 
Minusem jest cena - kochane podwyżki... 8,99zł. 

widzicie te drobinki? :)
Kolor? Kicha... 
Ciemna, czarna baza z dużą ilością drobinek, w kolorze fioletu, zieleni i granatu.
Efekt? Na zdjęciach sylwestrowy, w świetle dziennym płaski,
matowy - praktycznie czarny lakier. Nawet Seche Vite nie pomógł... 

I z góry ostrzegam - moje skórki po pobycie w Holandii wyglądają... ŹLE...



Niech was nie zwiedzie błysk na zdjęciu, to efekt sztucznego światła... 
W rzeczywistości drobinki są prawieniewidoczne a całość jest nuuuuudnaaaa!


Podsumowując - w świetle sztucznym jest ciekawy, w świetle dziennym nijaki...

Przy okazji polowania w moje łapki wpadł lakier Essence z serii Colour&Go 
w żuczkowym kolorze122 chic reloaded - jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądał na paznokciach, 
więc pewnie za kilka dni go wam pokażę :) 




A póki co, spokojnej nocy :) Pozdrawiam, A!



Obsługiwane przez usługę Blogger.