Przyszedł czas na kolejny kosmetyk z zestawu, który dorwałam w Super Pharm.
O żelu głęboko oczyszczającym Normaderm możecie przeczytać TU - średnio przypadł mi do gustu.

Ale miałam nadzieję, na dobre działanie tego cudaka:

Normaderm Pro Mat krem nawilżający o długotrwałym działaniu matującym 30ml



Tyle od producenta:


Czytając powyższe zapewnienia byłam skłonna uwierzyć, że będzie to idealny krem dla mojej tłustej skóry.



Opakowanie: wygodna, plastikowa tubka z precyzyjnym aplikatorem - podobnym, jaki możemy znaleźć w kremach pod oczy, np. z AA. Bardzo wygodny, nie ma mowy o wyciśnięciu większej ilości kremu niż jest nam potrzebne (oczywiście o ile wiemy, ile nam potrzeba). Zamknięcie to tradycyjna zakrętka z plastiku, wszystko jak najbardziej w porządku. Całość zapakowana była w dodatkowy kartonik z wszelkimi informacjami.
Konsystencja: delikatna, lekka. Można powiedzieć, że to taki żel-krem, dobrze się rozprowadza i szybko wchłania. Nie jest wyczuwalny na skórze po kilku chwilach od aplikacji.


Wydajność: całkiem dobra, niewiele kremu trzeba aby posmarować całą twarz. Dzięki precyzyjnemu aplikatorowi nie ma problemu z marnowaniem kosmetyku. Za to duży plus.


Zapach: nie wiem, do czego go porównać. Nie jest uciążliwy, lekko wyczuwalny - trochę alkoholowy. Szybko się ulatnia.
Działanie: mogę je podzielić na dwa etapy. Pierwszy - super, krem zmatowił moją skórę i jej nie przesuszył - byłam zachwycona. Pory były czyste, nie miałam problemu z ich zapychaniem. Skóra wyglądała świeżo, krem dobrze zachowywał się pod pudrem w kamieniu. Nie miałam problemu z wysuszeniem skóry - praca sebum uregulowała się, jedynie raz na 2-3 dni używałam kremu nawilżającego na noc. I ta sielanka trwała jakieś 2 tygodnie, po których nastąpił etap drugi... Skóra zaczęła się przetłuszczać już po 2 godzinach, 
do tego policzki były mocno wysuszone, pojawiły się suche skórki. Po umyciu twarzy czułam mocne ściągnięcie, a nałożenie kremu nie dawało żadnej ulgi. Zaczęłam regularnie używać kremu nawilżającego na noc, ale wpadłam w błędne koło - wieczorem nawilżałam, rano wysuszałam. Teraz wróciła przypadłość, która męczyła mnie zeszłej zimy - skóra wokół ust jest wysuszona, mocno ściągnięta i pęka. Nie jestem tego w stanie niczym zahamować. Używałam już wszystkiego i wyjście jest jedno - przetrzymać; nawilżać, złuszczać, nawilżać... Odstawiłam krem Vichy i używam kremu zimowego Pharmaceris (o którym niedługo coś napiszę) zarówno na dzień, jak i na noc. Powoli zaczyna mnie zapychać, więc muszę znaleźć coś lżejszego, ale moja skóra wróciła do siebie i nie ma problemu z przesuszeniem. 
Cena: około 60zł za 30ml, więc warto szukać promocji!

skład dla ciekawskich:

Mam co do niego mieszane uczucia, bo z jednej strony jest świetny, ale tylko w pierwszej chwili...
Potem zaczyna się przesuszenie i mniej przyjemne historie. Może za jakiś czas do niego wrócę, bliżej wiosny,
kiedy mróz i niepogoda nie będą już tak działać na moją skórę twarzy.

A wy jakie macie doświadczenia z kremem Vichy Normaderm?

pozdrawiam, A






Czy to aby na pewno stare złoto? Ja bym te dwa lakiery tak określiła i dla porządku mego ducha - niech tak będzie :) 
Pierwszy z nich to lakier Catrice, który swoje pięć minut miał w zeszłym roku. W obecnej szafie nie jest już dostępny, 
ale szał na złoto wypuścił na rynek całą masę odcieni, więc na pewno będziecie mogły znaleźć coś podobnego. 

To złoto z gęstą, "postarzaną" bazą. Kryje bezproblemowo przy dwóch warstwach, na paznokciach z topem Seche Vite. 
W konsystencji jest dość rzadki, więc trzeba uważać przy skórkach. Na szczęście to stara wersja, z węższym pędzelkiem 
i maluje się dobrze. Schnie dość szybko, chociaż przy drugiej, grubszej warstwie dołożyłam SV dla połysku.




Drugi lakier to Color Club - Nouveau vintage z serii "Back to boho". 
To typowa, brązowo-starozłota baza z drobinkami w czerwonym, brązowym (pamiętacie cień c'mon chameleon?) i zielonym kolorze. 
Na paznokciu nie są one widoczne, ale dają świetny efekt :) Lakier jest gęsty, jeśli macie dobrą rękę 
to wystarczy jedna warstwa. Schnie dość długo (przez grubą warstwę) więc dołożyłam SV. 




Na zdjęciach 2 warstwy lakieru + top Seche Vite



paznokcie dzięki drobinkom świetnie błyszczą, dodatkowo top daje złudzenie tafli 



Dużo bardziej podoba mi się lakier Color Club i on ze mną zostanie. Jest nietypowy i przez to ciekawy :)

Lubicie stare złoto na paznokciach? Kiedy je nosicie?

pozdrawiam, A




Problemów z ogromnym przesuszeniem skóry rąk w tym roku póki co nie mam (i całe szczęście!), 
więc szukam zazwyczaj kremu bogatego, ale nie ciężkiego. Najlepiej żeby odżywiał i w miarę szybko się wchłaniał. 


Właśnie wykańczam opakowanie mojego ulubionego kremu do rąk :) 
Wskoczył ona na tą zaszczytną pozycję zaraz po zakupie i kolejny zakup kieruję właśnie do marki Dove. 




Dove, indulgent nourishment - odżywczy krem do rąk z masłem shea.

Opakowanie: miękka, plastikowa tuba. Zamykana na tradycyjny zatrzaskiwany korek, na którym stoi :)
 Dobrze się z tego opakowania korzysta, chociaż na końcu konieczne jest rozcięcie tuby, bo sporo kremu jeszcze zostaje.
Konsystencja: kremowa, dobrze się rozprowadza na skórze. Krem jest średnio gęsty, na pewno nie spływa z dłoni - według mnie idealny. 
Po kilku minutach od użycia nie jest wyczuwalny, nie zostawia tłustego filmu. Dłonie są delikatne, aksamitne.




Zapach: uwielbiam, przypomina mi trochę żel Dove z serii Purely Pampering - masło shea&wanilia (jeden z ulubionych). 
Ma w końcu w składzie masło shea, więc pewnie dlatego. Jest długo wyczuwalny na skórze, więc lepiej w sklepie od razy sprawdźcie 
- jeśli wam się nie spodoba, to przy używaniu będzie bardzo uciążliwy.Dla mnie taki zapach to plus.
Wydajność: jest bardzo dobrze. Wszystko oczywiście zależy od tego, ile kremu używacie i jak często, ale u mnie przetrwał 1,5 miesiąca 
przy codziennym używaniu. Nie trzeba go dużo, żeby pokryć nim dłonie.
Działanie: jak dla mnie super. Nawilża, odżywia i regeneruje skórę. Świetnie radzi sobie z nawilżeniem skórek przy paznokciach 
- nałożony grubszą warstwą pięknie je nawilża. Jeśli macie podobny problem jak ja - kiedyś odmroziłam dłonie (delikatnie) - krem koi skórę w tych miejscach, wygładza i nawilża. Muszę powiedzieć o jeszcze jednym działaniu, które wiecznie zmarznięte dziewczyny porządnie odstraszy :) 
Po nałożeniu odczuwalne jest... schłodzenie dłoni? Nie trwa zbyt długo, ale zimą wolałabym się dogrzać...
Cena: ok. 8zł za 75ml

Przy takiej ilości plusów jak: nawilżenie, regeneracja i odżywienie skóry dłoni, oraz cudowny zapach,
wpadka z chłodzeniem zupełnie się nie liczy!


skład dla ciekawskich:



Opinie na Wizażu ma bardzo słabe, co mnie szczerze zdziwiło...
No ale ile ludzi, tyle opinii. Miałyście z nim do czynienia?
Ja chętnie wypróbuję inne kremy, bo na drogeryjnej półce widziałam ich kilka.
Chyba, że macie jakieś kremy, które są godne wypróbowania, bo...
kremów do rąk nigdy dość :)

pozdrawiam, A




Podkład(y) Revlon ColorStay Oily Skin SPF 6

Mimo dużej gamy kolorystycznej tych podkładów, ja mam dwa różne kolory, które mieszam. Pierwszy- 330 Natural Tan kupiłam sama- jest za ciemny, a 110 Ivory dostałam- jest za jasny.


Najbardziej w tych podkładach przeszkadza mi szklana buteleczka bez pompki. Kto to wymyślił? Na początku wylewałam za dużo produktu na dłoń, teraz czekam wieki, aż coś spłynie z dna- konsystencja jest dość gęsta. Następnie dobił mnie zapach. Chemiczny i bardzo nieprzyjemny. Na szczęście szybko znika.  Jeżeli chodzi o krycie... dla mnie jest mocne. Nie mam większych problemów z cerą i to co ma zakryć, u mnie pokrywa idealnie. Jest również trwały i wydajny. Aplikacje wg mnie nie jest łatwa. Aby ładnie stopił się ze skórą, trzeba trochę nim popracować. Nie polecam dla skóry suchej. U mnie bardzo podkreśla wszelkie suche skórki i brzydko wygląda w przesuszonych miejscach twarzy.
Jeśli chodzi o jego cenę- ja kupiłam go na allegro za ponad 30zł, stacjonarnie wychodzi 2 razy drożej.
 Tak wygląda na buzi:

Zdj. robione trochę w innym świetle.

A tak z całym makijażem:


Na wizażu możecie poczytać między innymi o składzie klik

Osobiście nie przepadam za tym podkładem. Używam go tylko na większe wyjścia, przy większej potrzebie.

Co Wy sądzicie o tych podkładach? Macie już swój podkład idealny czy wciąż szukacie?

M.




Pamiętacie zestaw, który kupiłam jakiś czas temu w promocji Super Pharm? 
Za niecałe 70zł dostałam żel do twarzy, produkt 3w1 i krem z serii Normaderm.




O kremie przeczytacie wkrótce, a produkt 3w1 czeka na swoją kolej.
Dziś chciałabym napisać trochę o żalu, bo denko już blisko :)


wiadomości z wizaz.pl :

Wzmocniona skuteczność. Usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum. Dogłębnie odblokowuje pory. 
Nie zawiera mydła. Hypoalergiczny. Testowany na skórze wrażliwej.
Wskazania: zaskorniki, rozszerzone pory, błyszczenie, zaczerwienienia, nawracajace niedoskonałości. 

Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Peg-200, Hydrogenated Glyceryl Palmate, Decyl Glucoside, Glycerin, Peg-120 Methyl Glucose Dioleate, Peg-7 Gliceryl Cocoate, Ci 19140, Ci 42053, Totarol, Triethanolamine, Salicylic Acid, Sodium Citrate, Dipotassium Glycyrrhizate, Capryloyl Salicylic Acid, Eperua Falcata, Dextrin, Parfum





Opakowanie: żel zamknięty jest w miękkiej, plastikowej tubie z zatrzaskowym zamknięciem. 
Dozuje odpowiednią ilość produktu i nie ma problemu z rozlewaniem. Mam małą wersję 100ml 
(nie wiem, czy taka jest w regularnej sprzedaży), ale wszystkim dobrze znane jest opakowanie z pompką. 
Konsystencja: nie jest to gęsty, galaretowaty żel, przy odrobinie wody może spływać z dłoni. Po rozprowadzeniu na wilgotnej twarzy wykonuję masaż, 
dzięki czemu tworzy się delikatna piana. No i taki masaż jest bardzo dobry dla naszej skóry :) 
Przy używaniu szczoteczki do twarzy, żel równie dobrze się sprawdzał. 




Wydajność: jestem zadowolona - zużywa się w przyzwoitym tempie. Nie jest to jakiś długodystansowiec, 
bo opakowanie (100ml) mam od 2-3 tygodni i zbliżam się do końca. 
Zapach: świeży, lekko cytrusowy. Przyjemny w czasie używania, nie utrzymuje się dłużej. 
Działanie: jak dla mnie jest mocno średnie... 
- kosmetyk nie wpłynął na wielkość porów, a mam wrażenie, że są jeszcze mocniej widoczne
- nie oczyścił mojej skóry tak, jak bym tego oczekiwała (usunął sebum, ale na nosie dalej widać chwilami czarne kropki...)
- pojawiło się kilka podskórnych, bolących krost
cena - ok. 40zł za 200ml

Jednym słowem - niewypał. Do końca nie zostało wiele, ale w kolejce stoi kolejny żel Vichy - 3w1.
Mam nadzieję, że będzie trochę lepszy. Nie mam pomysłu, co kupić do oczyszczania twarzy, chyba postawię na coś naturalnego... 
Może mydło aleppo? Macie coś godnego uwagi?
W każdym razie do żelu Normaderm Vichy nie wrócę, moja skóra potrzebuje czegoś innego.
pozdrawiam, A




 Balea x2 czyli prezenty od A. balsam do ciała i żel pod prysznic wiśnia i migdały.

 Nie wiem na ile można się rozpisać na temat żelu pod prysznic. Żel widoczny na zdj. jest dość zwykły. Nie zauważyłam minusów. Nie wysusza, ale też nie nawilża. Jego konsystencję określiłabym jako średnio-gęstą. Pieni się, jest wydajny. 
Balsam jest lekkim, ale skutecznym nawilżaczem. Jestem posiadaczką suchej skóry, z którą Balea daje sobie radę. Szybko się wchłania, ładnie rozprowadza. Jest wydajny, a zapach nie utrzymuje się długo. Właśnie- ZAPACH! Wiśnia i migdały są cudownie wyważone w tych dwóch kosmetykach. Nie za słodkie, nie za duszące... Używanie tej parki jest czysta przyjemnością! Zarówno nuty wiśni jak i migdałów nie wydają się być sztuczne i drażniące. Balsam lepiej sprawowałby się latem, jednak zapach pasuje mi wyłącznie na zimę... z drugiej strony (na dłuższą metę) nic nie zastąpi mojej skórze bogatego masła.

 Opakowania są wygodne i miękkie. Nie ma problemu z wydobywaniem produktów oraz (w przypadku żelu) z otwieraniem ich mokrymi rękoma.


Produkty Balea przypadły mi do gustu. Jeśli natrafię na te kosmetyki to nie wrócę jedynie do tego zapachu, który powoli zaczyna mnie nudzić- to wina wydajności tych kosmetyków i mojego nosa!

Skład dla zainteresowanych:



Myślę, że tego typu produkty są fajne jako prezent (dzięki A. raz jeszcze :) ). Na spróbowanie czegoś nowego, dla naszych zmysłów.

Co próbowałyście z firmy Balea?



Pozdrawiam, M.




Nie będzie o piosence, będzie o podkładzie Rimmel Wake Me Up.


Mój kolor to 100 Ivory. Standardowe 30ml kosztuje ok. 35-40zł (ja kupiłam w promocji za 28zł).
Podkład ma nam rozświetlić buzię i nadać jej świeżości. I tak robi. Ma w sobie maleńkie drobinki rozświetlające, które czasem w słońcu są widoczne. Krycie średnie, tak samo trwałość. U mnie sprawdza się zimą o ile moja cera jest w dobrym stanie i jeśli użyję pudru matującego. Kupiłam go latem i wtedy moja twarz wyglądała na spoconą.. co jest bardzo dziwne, ponieważ mam cerę mieszaną-suchą. Wina kremowej konsystencji, nawilżenia??
Bardzo fajnie się go aplikuje (w moim przypadku podkłady aplikuję wyłącznie palcami). Pompką możemy dozować produktu ile chcemy. Minusem może być szklana buteleczka- wygodna w trzymaniu, ale dużo produktu w niej zostanie. SPF 15. Nie kupię go raczej ponownie, jest tyle podkładów do wypróbowania, a jedna buzia :).


Jeszcze zaspana, potargana, oślepiona słońcem i bez makijażu ja :)


Z podkładem Rimmel 


I z pełnym makijażem:


Słońce nie dało otworzyć oczu haha. Podsumowując: jeśli rano włączycie sobie Wham! "Wake me up before you go-go" i chwilę potańczycie- Wasza buzia się obudzi i rozświetli nawet bez podkładu Rimmel :).

Tak poza tematem: chłopak mi powiedział, że chyba nigdy nie spoważnieję. Jak mam to zrobić, kiedy na studiach czasem robimy takie rzeczy:


((((:


M.




Dziś chciałam wam pokazać dwa granaty od Catrice - jeden zwykły, kremowy 
i drugi z delikatnym drobnym niebieskim shimmerem. 
Ciekawa jestem, który bardziej się Wam spodoba, bo ja już mam swój typ :)



od lewej: 350 hip queens wear blue jeans! i 915 george blueney



Catrice 350 hip queens wear blue jeans! to kremowy, spokojny granat. Można powiedzieć, że jest dość klasyczny, 
trochę jeansowy. Kryje przy dwóch warstwach, pierwsza to trochę za mało - widać prześwity 
i nierówne rozłożenie koloru. Ma idealną konsystencję, dzięki której dobrze się nakłada 
i nie ma problemów z zalewaniem skórek. Schnie dość długo, ale też lakier nie jest najświeższy - mam go już rok, 
a nie wiem kiedy właściwie wszedł do sprzedaży. Dlatego dla własnego spokoju użyłam Seche Vite. 
Jest całkiem trwały, chociaż przy SV nie mogę ocenić tego zbyt obiektywnie. 
Przyjemnie się go nosi na paznokciach :)


Catrice 915 george blueney to ciemna, granatowa baza, z dużą ilością shimmerowych drobinek, 
które dają na paznokciach przepiękny efekt. Lakier kryje już przy jednej, grubszej warstwie, 
ale dla pogłębienia koloru nałożyłam dwie. Konsystencja nieco rzadsza niż u poprzednika, nieźle się go nakłada. 
Nie podoba mi się tylko jedno - nowa wersja, do której niestety należy ten lakier - ma nieco większy, 
bardziej puchaty pędzelek. Maluje się nim zgrabnie, ale nabiera zdecydowanie za dużo lakieru 
i trzeba uważać, żeby nie zrobić sobie bałaganu przy skórkach. To jedyny minus. 
Poza tym dobrze schnie, nawet bez SV. Trwałość ciężka do ocenienia, ale lepiej trzyma się niż lakier kremowy.

Jeśli chodzi o zmywanie, to stawia delikatny opór, ale nie jest tak źle :)


Ja jednak zostawię sobie gwiazdę kina :) 
Na paznokciach wygląda świetnie, to taki nietypowy - jak dla mnie - efekt.
Jest idealny na zimę, a jak pomyślę o srebrnym stemplu na górze, fiu fiu :D

pozdrawiam, A!



Jeżeli chodzi o kosmetyki The Body Shop i odwieczną dyskusję cena - jakość... 
nie są to cudowne produkty, ale ja je lubię ze względu na świetne zapachy - tutaj można przepaść. 
Co do działania, to wszystko zależy od tego, jak wymagającą macie skórę. 
Raz bubel, raz olśnienie - jak wszędzie :)

Dziś chciałam wam przedstawić kosmetyk, który skłania się w stronę może nie kompletnego bubla, 
ale prawdziwie nieudanego mazidełka. A mowa będzie o peelingu do ciała Satsuma.



Opakowanie: 75ml żelowego peelingu zamknięte jest w dość miękkiej (jak na opakowania TBS) 
plastikowej tubie z zatrzaskiem. Nic specjalnego. Moim zdaniem kosmetyk jest jednak trochę za gęsty, 
nie spływa ze ścianek i na końcu trzeba się porządnie nagimnastykować, żeby wydobyć resztę. 
Albo użyć nożyczek :)

Konsystencja: jak wcześniej pisałam gęsta, mocno żelowa. Na suchej/wilgotnej skórze 
dobrze się trzyma - można śmiało masować :) W kontakcie z wodą strasznie się rozłazi, spływa z dłoni 
i ciała, za co duży minus. Bo pod prysznicem jakoś ciężko być bardziej suchym, niż mokrym?

Wydajność: słaba, niestety. Przy takiej cenie jest to dla mnie zupełnie nieopłacalny kosmetyk. 

Zapach: jeden z moich ulubionych! Soczysta mandarynka w każdej odsłonie mi się podoba, czy to peeling, czy masło :) 
Na skórze nie utrzymuje się niestety za długo, ale wystarczy chwila przyjemności pod prysznicem. 



jak widzicie konsystencja żelowa, zbita i spora ilość drobinek
na zdjęciu niżej rozsmarowana na skórze...



Działanie: i tutaj wszystko zależy od tego, czego oczekujemy od peelingu. Ja szukam porządnego drapaka 
i w peelingu TBS go nie znalazłam...
Bardziej nadawać się on będzie dla osób z delikatną, wrażliwą skórą, bo peeling na pewno nie zrobi im krzywdy :)
Drobinek w żelowej bazie jest sporo i są dość ostre, ale... ta konsystencja wszystko psuje!
Jest taka gęsta, zwarta i nie wiem jak to wytłumaczyć, opornie się rozprowadza, przy dodaniu wody spływa i bądź tu mądrym :)
Jeśli się już uporamy i dostosujemy siłę nacisku, wilgotność skóry i odpowiednią ilość samego kosmetyku - nasza skóra będzie delikatnie wygładzona. 
Ja jestem raczej gruboskórna, mocno masuję skórę ale efekt jest za delikatny... Przy peelingu cukrowym/solnym jest on zdecydowanie bardziej widocznym. 
Plusem dla niektórych dziewczyn będzie zapewne to, że peeling nie zostawia na skórze żadnej tłustej warstewki, jak w przypadku większości peelingów cukrowych.
Skóra jest gładsza, umyta i nie zauważyłam wysuszenia. Dla mnie to za mało.

Cena: dostałam swój peeling w gratisie, ale za 75ml opakowanie zapłacimy 20zł. 
Na wizaz.pl znalazłam informację, że za 200ml trzeba zapłacić 56zł, co dla mnie jest sporą przesadą jak za te właściwości...

Podsumowując: peeling nie dla mnie. Za delikatny, niewydajny, dość drogi. 
Mimo przepięknego zapachu na pewno drugi raz po niego nie sięgnę,i jestem bardzo dumna z siebie, że zmusiłam się do całkowitego zużycia :)
Jeśli lubicie mocne peelingi - nie polecam!

 skład dla ciekawskich:



Miałyście ten lub inny peeling z The Body Shop?
Jak się u Was sprawdził?

pozdrawiam, A





Do lakierów Miss Sporty mam mieszane uczucia i raczej ich nie kupuję. Ale na tę kolekcje naprawdę czekałam :) 
I tak kilka dni temu się doczekałam w moim Rossmannie pełnego standu, capnęłam 3 sztuki, które tam znalazłam 
i biegusiem do kasy! Swoją drogą pytanie do Was - czy znalazłyście inne kolory w swoich drogeriach? 
Ja miałam okazję załapać się jedynie na kolory 030, 040 i 050. I o nich dziś trochę.




Jeżeli chodzi o jakościową stronę lakierów, to...

- buteleczka standardowa dla lakierów Miss Sporty o pojemności 7ml
- pędzelek również standardowy, płaski, ścięty owalnie - wygodny
- cena wydaje się trochę wyższa, około 8zł
- krycie: zależne od koloru... 030 przy dwóch warstwach pokazuje jeszcze białe końcówki, 
przy kolorach 040 i 050 dwie warstwy dają pełne krycie
- konsystencja: idealna, nie ma problemu z malowaniem, czy zalewaniem skórek
- schnięcie: na plus! śmiało można zrezygnować z topu przyspieszającego wysychanie
- o trwałości się wypowiedzieć nie mogę, bo za często zmieniam lakier...




Z racji tego, że dużo bardziej podobają mi się kolory 040 i 050 - od nich zacznę. 
Jak widzicie wyżej, w buteleczkach wyglądają bardzo podobnie, ale...
Nic bardziej mylnego :) Zaraz zobaczycie, jaka jest między nimi różnica!

Z nazwami kolorów jest małe zamieszanie - strona producenta jest nieaktualizowana i miałam problem - wybaczcie.


Numer 040 Fiery Blaze to ciemniejszy duochrome, ma w sobie trochę ciemnego brązu, fioletu i oczywiście nutkę zieleni :)
Na zdjęciach tej zmieny kolorów nie widać, ale wierzcie mi na słowo - jest w tym niezły!
Czasami lakiery potrafią tak odbić światło, że wyglądają prawie identycznie.

Drugi kolor 050 (bez nazwy) jest jaśniejszy - idzie bardziej w stronę czerwieni, pomarańczy i żółtego złota.
Oczywiście widać tę nutkę zieleni :)


Starałam się uchwycić te przejścia kolorów, ale oczywiście mój aparat postanowił zjeść cały efekt...



Kolejny kolor to 030 Aurora Borealis - delikatny błękit mieniący się na zieleń i delikatny róż.
Ten podoba mi się dużo mniej. W opakowaniu wyglądał lepiej, mocniej, a tu taki słabiak.
A przede wszystkim wydawał się być kryjący... niestety po 2 warstwach nadal widać białe końcówki :(
Maluje się nim gorzej, widać pociągnięcia pędzla, o których można zapomnieć w pozostałych kolorach.






Polujecie na coś z tej serii? Mnie pozostała kolorówka zupełnie nie interesowała :)

pozdrawiam, A




Kosmetyki Vichy nie są mi dobrze znane, a ten zakup był zupełnie spontaniczny. 
Przy okazji zakupów w internetowej aptece "dorzuciłam" do koszyka, bo chciałam coś delikatnego do mycia twarzy. 
I tak w moje ręce wpadła pianka oczyszczająca Vichy z serii Purete Thermale. 

informacje z wizaz.pl:

Pianka usuwa zanieczyszczenia, wygładza powierzchnię skóry, przywraca jej świeżość, blask 
i promienny wygląd. Zawiera ekstrakt z drzewa shea o działaniu usuwającym zanieczyszczenia 
oraz wodę termalną z Vichy o właściwościach łagodzących i wzmacniających. 
Odpowiednia do wszystkich typów skóry, nawet do skóry wrażliwej. 
Hipoalergiczna, testowana pod kontrolą dermatologiczną. pH zgodne z pH skóry. 
Nie zawiera parabenów. 





Opakowanie: Wygodne, z pompką która do samego denka nigdy mi się nie zacięła :) 
Plastikowa tuba, przezroczysta więc możemy ocenić ile produktu jeszcze zostało. 
Dość dobrze zabezpieczone przed nieplanowanym rozlaniem w czasie podróży.  

Konsystencja: pianka, to pianka :) Delikatna, puszysta. Dobrze się rozprowadza na wilgotnej skórze.

Wydajność: słaba, albo nie umiem używać kosmetyku o takiej konsystencji. 3-4 pompki wystarczą 
do umycia całej twarzy i lepiej robić to dłońmi, bo według mnie nie współpracuje on z wszelkimi gąbkami 
i innymi czyścikami do twarzy. 

Zapach: delikatny, przyjemny, taki "czysty" - częsty przy kosmetykach do mycia twarzy.




Działanie: pianka samodzielnie używana przy mojej tłustej skórze się nie sprawdziła, trochę za słabo oczyszczała 
i skóra była zanieczyszczona mimo używania jej rano i wieczorem. Dlatego zaczęłam jej używać jedynie rano, 
żeby delikatnie "obudzić" skórę przed nałożeniem kremu itd. Wieczorem używam czegoś mocniejszego,
 aktualnie również kosmetyku Vichy z serii Normaderm. Pianka nie wysuszyła mi skóry i nie zaogniała krostek, 
za co duży plus. Oczyściła cerę i tego właśnie od niej oczekiwałam. Po użyciu skóra była delikatna, gładka 
i rozbudzona. Bardzo mi się ten efekt podobał :) 

Cena: opakowanie, które mam to jedynie 50ml i kosztowało ok. 11zł. 
Ale pełnowymiarowy kosmetyk ma 200ml i kosztuje 60zł (taką informację znalazłam na wizaz.pl). 
To dość sporo, biorąc pod uwagę bardzo średnią wydajność... 
Jeśli trafię na promocję, to kupię albo zainwestuję w małe opakowanie :)

Podsumowanie: fajny kosmetyk, chociaż dla skóry tłustej robi trochę za mało. 
Być może dużo lepiej sprawdziłby się przy skórze wrażliwej, niedotlenionej. 
I takiej, która nie sprawia problemów wychowawczych :) 
Oczywiście o zmywaniu makijażu nie ma mowy, chyba że to wyjątkowo delikatny makijaż. 
Jeśli będę potrzebowała czegoś delikatnie oczyszczającego, dodatkowego - pewnie kupię ponownie :)


Skład dla ciekawskich: Aqua/Water, Dipropylene Glycol, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, PEG-200 Hydrogenated Glyceryl Palmate, Disodium Cocoamphodiacetate, PEG-30 Glyceryl Cocoate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Potassium Chloride, Sodium Chloride, Sodium Glycolate, Phenoxyethanol, Coco-Betaine, Disodium EDTA, Citric Acid, Butylene Glycol, Butyrospermum Parkii Seedcake Extract/Shea Butter Seedcake Extract, Parfum/Fragrance. 


Lubicie pianki do mycia twarzy, czy wolicie konsystencje żelowe?
Pozdrawiam, A


Obsługiwane przez usługę Blogger.