Zatęskniło mi się za starą formą denka :) Lista wszelkich kosmetycznych rozchodów i przychodów nadal istnieje i ma się dobrze. Znajdziecie ją w pasku stron, o tutaj. Mam w planach jej regularną aktualizację, ale to w poście z denkiem rozliczać się będę z miesiącznych zużyć. Mam nadzieję, że ta forma odpowiadać będzie i Wam. Widziałam, że część z Was gubiła się gdzieś między moją listą Kosmetycznego Związku Zapaśniczego, a Przeglądem Denka. Ale nie martwcie się, nastała jasność! I dziś przedstawię Wam swoje pustaki, a wyjątkowo w tym miesiącu się nie popisałam...




O kosmetykach marki FITOMED myślałam zdecydowanie za długo i dopiero teraz 'odkryłam' ziołowy żel do skóry tłustej i trądzikowej z mydlnicą lekarską (ok. 9zł w aptece DOZ). Pojemność 200ml wystarczyła mi na dwa miesiące używania rano i wieczorem, przy czym raz dziennie (lub raz na dwa dni) żelowi towarzyszyła ściereczka muślinowa. Jego wydajność oceniam więc bardzo wysoko! Nie pieni się jakoś wyjątkowo, pachnie ziołowo, jest dość gęsty i nie spływa z dłoni. Właściwości oczyszczające na plus, podobnie jak fakt, że nie wysuszył mojej skóry, ani jej nie podrażnił. Producent podkreśla, że żel posiada lekkokwaśny odczyn i nie zawiera mydeł alkalicznych, które zbytnio odtłuszczają skórę, uszkaszając jej powłokę. Nie jestem w stanie tego sprawdzić, ale kosmetyk używany z głową nie podrażnił mojej skóry (pomijam fakt, że kilka razy poszalałam ze ściereczką i wtedy oczuwałam lekkie pieczenie, ale to już moja głupota dała o sobie znać). Żel zawiera wyciąg z szałwii, melisy i oczaru oraz nagietka o działaniu oczyszczającym, regulujący wydzielanie łoju, ściągającym. Ze wszystkim się zgadzam! Żel wyjątkowo podpasował mojej skórze i chętnie jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Kolejnym zużytym kosmetykiem jest krem nawilżający na noc z winogronem i białą herbatą ALTERRA. Nie jest to krem wybitny, który polecę każdemu, ale jeśli Wasza skóra nie wymaga nawilżającefo eliksiru, Alterra powinna się sprawdzić. Dla mnie był to świetny nocny opatrunek kiedy czułam, że moja skóra jest ściągnięta i potrzebuje bardziej konkretnej pielęgnacji. Krem jest gęsty i bieli twarz, więc trzeba chwilę poświęcić na wmasowanie go w skórę. Zapach przyjemny, typowo 'alterrowy' z taką roślinną nutką. Nie mam mu nic do zarzucenia, nie zapchał mojej cery ani nie wpływaj na jej przetłuszczanie. Jeśli nie będę miała pomysłu na inny krem nawilżający na noc, pewnie do niego wrócę. Skład ma wegański, jak większość kosmetyków tej marki, a dodatkowo kosztuje ok. 10zł w drogeriach Rossmann.

Na mojej łazienkowej półce miejsce znalazła również emulsja oczyszczająca do twarzy z granatem ALTERRA. Chyba moja skóra nie jest jeszcze gotowa na tak kremowy kosmetyk :) Nie czułam oczyszczenia stosując emulsję samodzielnie, dopiero ściereczka muślinowa dobrze wspólgrała z tym kosmetykiem. Skóra po użyciu była miękka i gładka, ale wyczuwalny był na niej film, który nie do końca dobrze działa na moją skórę. Nawet jeśli moja cera była sucha i emulsja była wręcz wskazana podczas porannego mycia, cera potrafiła się błyszczeć po godzinie i wyrzucić drobnych nieprzyjaciół w okolicach rzuchwy. Zużyłam, ale powrotów nie planuję, żelowa ze mnie dziewczyna :) Cena to ok. 8-9zł za 125ml, jest to kosmetyk wegański.




Po wychnięciu mojego ulubionego tuszu Gosh Catchy Eyes (zdetronizowanego aktualnie przez Maybelline Lash Sensational) zdecydowałam się na Volumix Fiberlast od EVELINE. Jaka to była pomyłka... Szczoteczka taka jak w Goshu, ale na tym podobieństwa się kończą niestety. Rzęsy proste jak druty, zero podkręcenia, lekkie pogrubienie. Do tego tusz sklejał moje cienkie włoski i efekt był naprawdę słaby, jeśli nie poświęciłam kilku dobrych minut na wyczesanie tuszu szczoteczką i grzebykiem Inglot. Żeby nie było tak totalnie źle powiem Wam, że mojej mamie podpasował idealnie i nie rozumie moich zachwytów Lash Sensational, ale... ile osób, tyle opinii :) Na plus na pewno trwałość i brak odbić czy kruszenia się. Cena również niewielka, bo w szafach Eveline kosztuje ok. 15zł.

Zimowy krem do rąk i paznokci z keratyną i witaminą E FLOSLEK ratował moje dłonie pod koniec zimy. Gęsta, bogata konsystencja świetnie nawilża i natłuszcza skórę, łagodząc przy tym wszystkie podrażnienia. Krem radził sobie też całkiem nieźle ze stopami :) Jako torebkowy kosmetyk nadaje się średnio, bo jego długie wchłanianie i dość lapka warstwa jaką zostawia, lepiej sprawdza się w domu, ale... jeśli szukacie porządnego kremu w okresie jesienno-zimowym, polecam zwrócić na niego uwagę. Mi udało się go kupić po sezonie za ok. 5zł, ale cena regularna nie przekracza 10zł.

Nosowy zawrót głowy, czyli żele pod prysznic BALEA z letniej edycji limitowanej :) Paradise beach o zapachu ananasa i kokosa oraz tropical sunshine pachnący mango i pomarańczą. Cudaki! Teraz dołączył do nich trzeci żel z tej serii, pachnący ananasem i kokosem paradise beach. Żele pod prysznic to dla mnie małe uzależnienie, a kosmetyki kąpielowe Balea świetnie rozbudzają apetyt na więcej. Jeśli jeszcze nie miałyście okazji spróbować, serdecznie polecam. Nie są to ani naturalne, ani super pielęgnujące egzemplarze, ale jeśli Wasza skóra nie wymaga specjalnej pielęgnacji, warto pokusić się o zakup. Dostępność w licznych sklepach internetowych, na allegro i oczywiście w drogeriach DM (Niemcy, Austra, Czechy).




Wyrzutkiem miesiąca został tonik do skóry tłustej FITOMED z mydlnicą lekarską (ok 9zł w aptece DOZ). Początek naszej znajomości był bardzo obiecujący, ale już po tygodniu regularnego używania rano i wieczorem zauważyłam, że moja skóra zaczęła mocno się przetłuszczać. Ograniczyłam użycie toniku do jednego razu, wieczorem, ale już było za późno. Moja skóra zaczęła się przesuszać, co powodowało większą produkcję sebum i mimo regularnego nawilżenia, musiałam usunąć tonik ze swojej pielęgnacji. Zaczęłam używać micelarnego płynu z Garniera do cery mieszanej i normalnej, który nie jest może cudem, ale spełnia swoją rolę. Jak tylko uda mi się wykończyć butelkę (jestem na dobrej drodze) w planach mam zakup lipowego płynu micelarnego z Sylveco. Zastanawiam się również nad tonikiem hibiskusowym, ale trochę niepokoi mnie jego specyficzna konsystencja :) Mam jeszcze trochę czasu na przemyślenie zakupu. Podsumowując, o ile żel do cery tłustej z mydlnicą lekarską sprawdził się świetnie, tak po tonik drugi raz na pewno nie sięgnę.


I to by było na tyle. Biorąc pod uwagę naprawdę duży kosmetyczny przypływ, jestem sporo na minusie, ale... odbiję to sobie w maju! Mam nadzieję, że urodzinowy miesiąc będzie mi sprzyjał :)

A jak mają się Wasze pustaki?


pozdrawiam
Adrianna 



Koniec miesiąca zwiastuje dwa posty - denko i zakupy. Zacznijmy od przyjemności! 




Kwiecień upłynął mi spokojnie, bez szaleństw i niespodziawanych zakupowych zwrotów akcji :) Skupiłam się przede wszystkim na sześciu kosmetykach, które pojawiły się na marcowej liście pod denkiem. Potrzebowałam topu przyspieszającego wysychanie lakierów (to już małe uzależnienie), tuszu do rzęs (pokażę go Wam przy kolejnej okazji), pomadki ochronnej do ust (ekhm.., została w torebce i nie znajdziecie jej na zdjęciach), kremu pod oczy, maseczki oczyszczającej do twarzy oraz żelu do mycia twarzy. Jeśli jesteście ciekawe co jeszcze wrzuciłam do koszyka i co udało mi się przygarnąć z innej okazji (poszczęściło mi się!), zapraszam na post! 




Po pierwsze ZOEVA! Cudowną paletkę Naturally Yours udało mi się wygrać u Kosmetycznej24. Jest to połączenie cieni matowych z satynowymi w idealnych, neutralnych kolorach. Nie miałam za bardzo siły się nią jeszcze nacieszyć, ale wyczuwam przyciąganie.

Rozświetlacz Diamond Illuminator z Wibo (9zł, Rossman) capnęłam jeszcze przed promocjami, ale chyba nie będę Wam o nim więcej mówić, bo pojawia się wszędzie :) To mój pierwszy tego typu kosmetyk, więc nie bardzo mam się do czego odnieść. Kolor ma bardzo ładny, więc mam nadzieję, że będzie mi służyć.

W Naturze wypatrzyłam sobie w niedawnej promocji 1+1 za grosz rozświetlający korektor pod oczy Bell z serii BB w kolorze 010 light. Miałam go tylko raz i wydawał się całkiem do rzeczy, więc jak wrócę do życia i malowania, będę miała go dopiero okazję naprawdę poużywać. Aplikator w pędzelku, jasny kolor a do tego cena niewielka bo 8,50zł (standardowo 17-18zł).




Kostka lakierów Essie z wiosennej serii Flowerista pojawiła się już na blogu i Wam również się spodobała :) Nie zdążyłam wpisać jej na moją listę wiosennych chciejstw, ale byłaby zdecydowanie na pierwszym miejscu. Tutaj możecie zobaczyć floweristę i podlinkowaną pozostałą trójkę. Ulubieńcem została oczywiście mięta w idealnym, douglasowym odcieniu.  




A żeby pomalowane paznokcie wyglądały dobrze, potrzebne są 3 podstawowe kroki (w sumie cztery, a może i pięć, ale ciii): preparat do usuwania skórek Sally Hansen Instant Cuticle Remover (18,99zł/ cena pomocyjna w drogerii Rossmann), odżywka wygładzająca powierzchnię paznokcia Golden Rose (ok. 12zł na stoisku firmowym) oraz nabłyszczający top utwardzający lakier Insta Dri od Sally Hansen (18,99zł/ cena pomocyjna w drogerii Rossmann). Odżywka GR to dla mnie nowość, ale oba kosmetyki z Sally Hansen to uzupełnienie mojego paznokciowego pudełka :) Jestem z nich bardzo zadowolona i przydałoby się chyba w końcu coś o nich napisać... 




Wykończyłam moje maseczki glinkowe i algowe, więc przyszedł czas na nowy zakup. W internetowej aptece DOZ za 4,29zł znalazłam maseczki glinkowe Agrile. To dla mnie idealne rozwiązanie, ponieważ w opakowaniu znajdują się dwa woreczki strunowe z 10g glinki - nic się nie rozsypuje, nie trzeba szukać opakowania zastępczego. Wybrałam sobie glinkę zieloną i białą, z tego co pamiętam była jeszcze żółta i czerwona. Był to w sumie dodatek do zamawianego żelu tymiankowego do twarzy Sylveco (który pachnie tak, jak ostrzegałyście). W aptece kosztował 17,89zł bez kosztów dostawy, więc to według mnie dobra cena. Jeszcze nie miałam okazji używać, bo dobijam resztki Fitomedu. Za to zajączkowy odżywczy krem pod oczy z kwasem omega i ceramidami Oeparol sprawdza się świetnie :) 




Podczas zakupów z mamą, skuszone pompką i obietnicą lekkiej konsystencji wrzuciłyśmy do koszyka lotion do rąk z mleczkiem migdałowym i ekstraktem z bambusu Wellness&Beauty. Pachnie świetnie, pompka działa bez zarzutu, lotion wchłania się błyskawicznie i kosztował ok. 10zł, ale... właściwie nie robi nic w stronę nawilżenia dłoni. Szkoda... Zajączek też wysłuchał mojego biadolenia i przyniósł mi zestaw Caudalie z kremem do rąk i pomadką do ust, która zaginęła gdzieś w odchłani torebkowej. Cena zestawu to ok. 24zł i niedługo napiszę Wam o nim coś więcej.




Trochę Baleowych cukiereczków :) Płyn do kąpieli Balea Creme Bad Kirchblute&Reismilch robi wielką pianę i pachnie kremową czereśnią, co pokazywałam Wam już na instagramie. Do tego dostałam żel Balea z niedawnej edycji limitowanej Paradise Beach i szampon z Garniera, którego nie widziałam u nas (oczywiście na czas zdjęć zaginął, ale to Natural Beaty Olivenol und Zitrone). A w Rossmannie kupiłam już drugi żel Isana z serii Fitness (2,49zł). Będę za nim  naprawdę tęsknić, jeśli go wycofają. Tym sposobem dla malinowego przyjemniaczka z La Petit Marseiliais nie było już miejsca, ale przeczytać możecie o nim tutaj

I to by było na tyle :) Jak tylko do mnie przyjdzie, pokażę Wam również wiosenną odsłonę JOYBoxa, czyli mojego pierwszego kosmetycznego pudełka. Wtedy też w pełnej krasie zobaczycie co udało mi się wygrać u Saurii w konkursie Maybelline. 


A jak Wam zakupowo minął kwiecień?

pozdrawiam
Adrianna 



Jeśli jeszcze nie słyszałyście mojego zrzędzenia na temat idealnego peelingu do ciała, to tak w skrócie: był, został wycofany z oferty marki, przepadł, smutek, żal, nie znajdę nic lepszego, mój Ci on i żaden inny... Od czasu do czasu coś tam kupię, bez większych efektów. Ale pozytywne opinie podczytywane na blogach zacheciły mnie do wypróbowania peelingu dość świeżej marki Wellness&Beauty. Co z tych prób wyszło? Zapraszam na post!




Peeling Wellness&Beauty to kosmetyk na bazie soli morskiej, oliwy z oliwek i zielonej herbaty. Taka mieszanka gwarantuje nam - zdaniem producenta - przypływ energii oraz łagodne i dokładne zarazem usunięcie obumarłego naskórka. Z tą delikatnością akurat nie do końca się zgodzę, bo dość ostre drobinki na pewno nie sprawdzą się u osób z wrażliwą skórą. Z resztą sól też nie będzie im sprzyjać :) Po zabiegu skóra staje się miękka i gładka, a także poprawia się nasze mikrokrążenie. Zgoda, ale trzeba zachować umiar.


W 300ml opakowaniu znajdziemy warswę oliwki i drobinki soli w zielonym, przyjemnym dla oka kolorze i o cudownym zapachu! Bardzo świeży, cytrynowy aromat łączy się tu z delikatną, zieloną herbatą. Całość polecam Wam pomieszać przed użyciem, aby nie nabierać na dłoń samej oliwki lub suchych drobin soli. A jeśli o drobinkach mowa... są one dość ostre, Mniejsze, większe i na pewno dobrze peelingujące! Dlatego jeśli Wasza skóra nie przepada za solidnym tarciem, pamiętajcie o używaniu kosmetyku na mokre ciało. Ja taki solidny zabieg od czasu do czasu sobie funduję, chociaż nie ukrywam, że po pierwszym moja skóra była mocno zaczerwieniona. 





Skład: maris sal, ethylhexyl stearte, olea europea fruit  oil, caprylic/capric triglyceride, parfum, camelia sinensis leaf extract, glycol, tocopherol, CI 47005, CI 61570, CI 16255, butylphenyl methylproponal (lilial), linalool. 


Bardzo nie lubię uczucia warstwy smalcu na skórze, która często towarzyszy takim peelingom. Na szczęście powyższego kosmetyku to nie dotyczy. Wyczuwalny jest na skórze film, który przynajmniej na pierwszy rzut oka ma służyć pielęgnacji naszej skóry (u mnie była to raczej ułuda nawilżenia), ale nie jest to nic nieprzyjemnego. Można sobie odpuścić balsam. 


Podsumowując. Za ok. 10-12zł w drogeriach Rossmann otrzymujemy naprawdę niezły peeling dla osób poszukujących wrażeń pod prysznicem. Na pewno nie jest to kosmetyk idealny, ale myślę, że wart wypróbowania. Celowo nie mówię tutaj o wydajności, bo słoik starczył mi na 3 razy (tak tak, to ja chlapacz), ale używam go również do rąk czy stóp i ciężko to 'policzyć'. Zapach na plus, właściwości na plus, dostępność na plus. Nie znacie i nie boicie się soli? Polecam!


Macie już swoich ulubieńców na półkach Wellness&Beauty?

pozdrawiam
Adrianna



Od publikacji moich chciejstw z początku tego roku minęło już sporo czasu. Część z nich została już zrealizowana, a część zyskała nowe oblicze :) Jeśli jesteście ciekawe jak wyglądała poprzednia lista, znajdziecie ją w tym poście. Wypadałoby ją podsumować w kilku słowach. 




Po pierwsze udało mi się kupić bronzer The Body Shop z serii Honeymania, z którego jestem naprawdę zadowolona. Kolor naturalny, jasny i przede wszystkim bardzo łatwy w obsłudze dla laika, jakim bez wątpienia jestem. Dobrze, że nie zdecydowałam się na the Balm, bo to jeszcze nie jest ten czas. Ale kiedyś, kto wie :)

Po drugie do mojej pudrowej rodzinki dołączył puder ryżowy Paese i... nadal nie potrafię zapanować nad tą konsystencją. Przynajmniej wszyscy domownicy wiedzą, że go używam :P

Po trzecie chciejstwo związane z lakierem Essie w kolorze bordeaux zostało uśpione przez lakier Golden Rose i w uśpieniu tym pozostanie do jesieni. Co później? Zakupy! 

Po czwarte sekcja pozakosmetyczna. Buty do biegania mam i jestem z nich naprawdę zadowolona. Postawiłam na Decathlon i jeden z modeli butów Kalenji. Za 100zł udało mi się upolować buty z naprawdę niezłą amortyzacją - ach te ostatnie pary :) Power bank mocno mnie rozczarował i nie wiem, czy jest to wina samego modelu czy nieuczciwego sprzedawcy, ale nie jest on wcale taki 'pakowny'. Chciejstwo na torbę chwilowo wyparł inny obiekt westchnień, ale depcze mu po nogach kolejny, więc... Poczekam na stabilizację uczuciową. 


Jak widzicie realizacja 5 z 12 chciejstw za mną. A co z resztą? Nadal siedzi mi w głowie! Podobnie z resztą jak inne kosmetyki, które wiercą dziurę w brzuchu przy każdej kolejnej czytanej recenzji. Także o tamtej liście nie zapominam, a dziś pokażę Wam jej bardziej aktualne oblicze. Zapraszam!


źródło: 1 2 3


Balneokosmetyki i zestaw przeznaczony do cery z niedoskonałościami. W jego skład wchodzi: żel głęboko oczyszczający do mycia twarzy klik, maska oczyszczająco-wygładzająca do twarzy, szyi i dekoltu klik oraz krem do twarzy usuwający niedoskonałości skóry klik. Najbardziej interesuje mnie żel i maska, ale przydałby się mojej skórze odpoczynek od Effaclar Duo +. W tym miesiącu raczej nie kupię, ale będę wypatrywać pormocji i pewnie w maju w końcu poznam kosmetyki tej marki :)

Dużo bliższy zakupowi jest żel tymiankowy do twarzy Sylveco oraz lipowy płyn micelarny Sylveco. Jeśli macie w swoim mieście aptekę Dbam o zdrowie, warto właśnie na ich stronie internetowej zrobić zamówienie i bezpłatnie odebrać je w jednej z aptek. Ceny kosmetyków moim zdaniem konkurencyjne, a i wysyłka bezpłatna. Myślę, że to będzie przyjemny początek dłuższej znajomości z kosmetykami naturalnymi. 


źródło 1 2 3 4


Nie jestem błyszczykowym zwierzęciem, ale ten kosmetyk kusi mnie już od kilku ładnych lat. Kusi również podobny produkt Catrice, ale na liście wylądował Clarins Instant Light (najlepiej w kolorze petal shimmer). Naoglądałam się już tylu recenzji, że chyba nie może mnie niczym negatywnym zaskoczyć :) 

Na tegorocznej liście chciejstw miejsce znalazł róż Mac w bardzo klasycznym kolorze welldressed. Dumałam, dumałam i w końcu wydumałam, że wybiorę nieco tańszą alternatywę, czyli róż the Balm w kolorze down boy. Nie ukrywam, że opakowanie podoba mi się dużo bardziej, a i odcień chyba jest mi bliższy. A jeśli już o różu mówimy, potrzebuję pędzla! Pewnie, że dobry byłby i ten z Hakuro, ale to na Real Techniques Blush Brush patrzę łapczywie, jak tylko przekraczam próg Rossmanna. I tak, wiem - zapierałam się, że te pędzle zupełnie mi się nie podobają. Jak widzicie, już mi przeszło :P

Ostatni punkt mojej listy to podkład matujący Annabelle Minerals, jedyny punkt łączący wiosenną listę z tą całoroczną. Nadal mam na niego ochotę i nadal jest w fazie zakupowych planów :) Zużyłam już CC Cream od Bourjois, a teraz dobijam Nearly Naked marki Revlon. Nic nie jest mnie w stanie rozproszyć (nawet zapowiadane promocje w Rossmannie). AM będzie mój! 


Uwielbiam posty z takimi listami chciejstw/inspiracji, a Wy?
Czekam na Wasz odzew w komentarzach!

pozdrawiam
Adrianna 




Przyszedł czas na ostatni lakier z tegorocznej, wiosennej kolekcji Essie o bardzo udanej nazwie Flowerista. Chciałabym również krótko podsumować całą kolekcję, która - jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości - bardzo mi się spodobała :) Za nami już mięta, szarość i nudziakowa brzoskwinka, więc czas najwyższy na prawdziwą dawkę koloru! 




Flowerista to głęboki, piękny fiolet z lekką nutą fuksji. Krycie ma idealne, ale zdziwiła mnie trochę jego gęstość, która wymusiła dwie warstwy do równomiernego pokrycia płytki. Może to wina moich niskich umiejętności w malowaniu lub cienkiego pędzelka przy tak kremowej emalii, bo trochę się z tym kolorem gimnastykowałam. Ale przecież o efekt tu chodzi! A efekt jest bardzo, bardzo zachęcający. Na paznokciach - jak już pewnie dobrze wiecie - mam bazę wygładzającą z Golden Rose, dwie warstwy lakieru Essie i top Insta Dri od Sally Hansen. Nie jest to może mega oryginalny odcień, ale bardzo dobrze czuję się z nim na paznokciach i własnie takiej wiosenno-letniej odsłony fioletu szukałam :) Jeśli i Wam się spodobał, mam nadzieję, że dacie mi o tym znać w komentarzach. 


A tak dla przypomnienia wygląda pozostała trójka:









Podsumowując - wiosenny set lakierów Essie to kolory, których z przyjemnością będę używać w najbliższym czasie. Moim ulubieńcem została cudowna mięta blossom dandy, z którą nie mogę się rozstać :) Jeśli szukacie zestawu kolorów, które idealnie wpisują się w pogodę za oknem i lżejsze stylizacje - serdecznie polecam Wam zakup Floweristy. 




Znalazłyście już swojego ulubieńca pośród powyższej czwórki?

pozdrawiam
Adrianna 






Jeśli czekałyście na najdelikatniejszy lakier z wiosennej kolekcji Flowerista Essie, perennial chic jest dla Was :) Piękny, kremowy nudziak z dużą dawką brzoskwiniowego odcienia wygląda na paznokciach bardzo dziewczęco i delikatnie. Nie jest jednak bez wad, ponieważ jego średnie krycie wymaga nieco uwagi przy malowaniu i dwóch dość grubych warstw. Ale efekt końcowy jest naprawdę warty zachodu :) Na paznokciach standardowo mam warstwę odżywki wygładzającej Golden Rose, dwie warstwy lakieru Essie i top Insta Dri od Sally Hansen. Zastanawiam się z czym połączyć ten kolor i przed oczami mam biel i złoto. A co Wy o tym myślicie? 




Poszczególne kolory to

- przepiękna, kremowa szarość petal pushers
- delikatny nudziak z brzoskwiniową nutą perennial chic
- mięta, której tak długo szukałam blossom dandy
- mocny, głęboki fiolet flowerista


Kto czeka na jutrzejszy fiolet? Łapki w górę!

pozdrawiam
Adrianna 






Drugim w kolejności lakierem z wiosennej kolekcji Essie Flowerista jest szarak petal pushers. Słoniowata szarość z niebieską nutą na żywo jest nieco ciemniejsza, ale jak wiecie dobrze - wszystko zależy od ustawień monitora. Lakier bardzo dobrze rozprowadza się na płytce paznokcia, jest dość gęsty i dlatego jego krycie jest naprawdę świetne. Na paznokciach mam standardowo odżywkę wygładzającą Golden Rose, dwie warstwy lakieru Essie i top Sally Hansen Insta Dri. Efekt końcówy jest dla mnie idealny. Nie ze wszystkimi szarościami na paznokciach się lubię, ale petal pushers bardzo mi odpowiada. Może nie jest to typowo wiosenny lakier, ale do poniższej czwórki bardzo pasuje. Mam nadzieję, że miłośniczek szarości nie zawiedzie :)





Poszczególne kolory to

- przepiękna, kremowa szarość petal pushers
- delikatny nudziak z brzoskwiniową nutą perennial chic
- mięta, której tak długo szukałam blossom dandy
- mocny, głęboki fiolet flowerista


A jak podoba się Wam wiosenna odsłona szarości?

pozdrawiam
Adrianna





Wiosna to taki czas, kiedy kolory na paznokciach nieco się zmieniają :) Ja już swoje propozycje wiosenne pokazywałam Wam w tym poście, ale widząc kolekcję Flowerista marki Essie wiedziałam, że to strzał w dziesiątkę! Czekałam, czekałam aż set miniatur pojawił się w sklepie Mani (link bezpośredni do zestawu i sklepu). Zobaczyłam, kliknęłam i mam. Cieszę się strasznie, bo to naprawdę trafiona czwóreczka, w której 'oblatam' nie tylko wiosnę, ale i lato. Zapraszam na post!




Poszczególne kolory to: 

- przepiękna, kremowa szarość petal pushers
- delikatny nudziak z brzoskwiniową nutą perennial chic
- mięta, której tak długo szukałam blossom dandy
- mocny, głęboki fiolet flowerista


Dziś pokażę Wam bliżej kolor, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i mogę wpisać go na listę swoich ulubieńców :) Do koloru miętowego na paznokciach podchodziłam już kilka razy i zawsze to nie było do końca to. Albo za ciepłe, albo zbyt rozbielone, albo za zielone, albo za niebieskie. Zastanawiałam się nad zakupem innego lakieru Essie, czyli klasyka mint candy apple, ale już nie muszę szukać, bo blossom dandy to wszystko, czego szukałam. Zobaczcie sami. 




To co najważniejsze przy tak rozbielonych kolorach, czyli krycie. Na paznokciach mam warstwę odżywki wygładzającej Golden Rose i dwie warstwy lakieru Essie pokryte topem Sally Hansen Insta Dri. Lakier nakłada się równo, nie ma prześwitów czy niedociągnięć. Konsystencja nie jest ani za gęsta, ani za rzadka - nie ma problemu z zalewaniem skórek czy ciężkim rozprowadzaniem emalii na płytce paznokcia. Technicznie nie mam lakierowi nic do zarzucenia. Kolor blossom dandy to dość zimna mięta, ze sporą dawką niebieskości - idealna moim zdaniem. Patrzę na swoje paznokci i podoba mi się coraz bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. A Wam jak się podoba? 




Set lakierów kosztuje aktualnie na stronie maani.pl 43,90zł (cena regularna 45,90zł + koszt przesyłki). Myślę, że to dobra inwestycja w Wasze wiosenne stylizacje :) 

Który lakier chcecie zobaczyć jutro?

pozdrawiam
Adrianna 






Jak wiele razy już podkreślałam - jestem kąpielowym chlapaczem. Nawet najbardziej wydajny w ogólnej opinii kosmetyk schodzi u mnie niespodziewanie szybko i nie jestem miarodajnym źródłem w kwestii tej oceny. Ale jeśli już trafię na coś, co przypadnie mi do gustu - jestem skłonna do oszczędnego używania. I tak właśnie było w przypadku żelu pod prysznic La Petit Marseiliais o zapachu maliny i piwonii, na którego recenzję serdecznie Was zapraszam :)




Marka La Petit Marseiliais jest stosunkowo nowa na polskim rynku, ale swoje fanki skutecznie przyciąga nie tylko pojawiającymi się na półkach nowościami, ale - przynajmniej mnie - owocowymi zapachami. Wybierając żel pod prysznic to właśnie nos prowadzi mnie do kasy :) Bo jak cieszyć się kąpielą i pielęgnacją naszej skóry, kiedy w łazience towarzyszy nam jakiś... smrodek? 


Połączenie aromatycznej i przede wszystkim apetycznej maliny z wiosenną piwonią to strzał w dziesiątkę! Jest cudownie słodko, błogo i świeżo na tyle, żeby pod prysznicem nie tylko dodać sobie energii, ale i na chwilę się odprężyć. Baza myjąca pochodzenia roślinnego dba o to, by nasza skóra była delikatnie oczyszczona, chociaż pobieżnie patrząc na skład - z naturą ma to niewiele wspólnego. 




Konsystencja kosmetyku jest żelowo-kremowa, dość rzadka, więc sugerowałabym używanie z gąbką lub myjką - wtedy żel starczy Wam na dłużej i piana będzie większa :) Zapach wyczuwalny jest na skórze jeszcze przez jakiś czas po kąpieli, ale z pewnością nie będzie gryzł się z innymi kosmetykami - jest dość delikatny. Moja skóra nie jest specjalnie wymagająca, ale po użyciu tego żelu wskazane było dodatkowe nawilżenie ciała, więc jego właściwości pielęgnacyjne oceniam raczej nisko. Nie przeszkadza mi to jednak na tyle, żeby odmówić sobie kąpielowej przyjemności :) 





Jeśli nie macie skóry bardzo wrażliwej, a obietnica lekkiej konsystencji i aromatycznej piany na Was działa - polecam wypróbować Wam ten żel :) Musicie się jednak spieszyć, bo to seria limitowana w której skład wchodzą jeszcze dwa zapachy - lilak oraz bawełna i mak. Cena za 250 ml żelu w Rossmannie to 8,99zł. 

Macie swoich ulubieńców wśród kosmetyków kąpielowych LPM?

pozdrawiam
Adrianna 





Bardzo lubię posty z aktualizacją Waszej pielęgnacji i czytam je z zaciekawieniem. W końcu zmobilizowałam się i do własnej produkcji :) Nie będą to recenzje poszczególnych kosmetyków - chciałam Wam przede wszystkim pokazać jak aktualnie pielęgnuję swoje marne włosy. Staram się używać minimalnej ilości kosmetyków i zauważyłam, że to działa. Zapraszam na włosowy post!




Podstawą pielęgnacji włosów dla mnie jest szampon, odżywka i kosmetyk zabezpieczający końcówki. I to by było na tyle :) Nie stosuję masek, okładów i innych szamaństw. Jedynym skokiem w bok jest olejowanie, ale o tym za chwilę. 
Staram się wybierać naturalną pielęgnację, więc obecność marki Petal Fresh w Rossmannie bardzo mnie ucieszyła. To moje dwie pierwsze i z pewnością nie ostatnie butle, czyli nawilżający szampon do włosów z wyciągiem z aloesu i cytryny oraz odmładzająca odżywka z wyciągiem z pestek winogron i oliwek.

Szampon cytrusowy świetnie nadaje się do codziennego mycia włosów (ze zmywaniem oleju radzi sobie na dwa razy). Pięknie pachnie cytrusami - troszkę jak cytrynowa mamba :) Nie robi krzywdy, nie plącze jakoś wybitnie włosów, no ale bez odżywki go nie używam. Nadal mam problem ze skórą głowy, która jest albo przetłuszczona, albo wysuszona. Na szczęście system olejowania skaplu na 2-3 godziny co drugie mycie i nawilżający szampon dają radę. 

Winogronowa odżywka oprócz przyjemnego, roślinnego zapachu daje to, czego od tego typu kosmetyków oczekuję - wygładza włosy, które po umyciu są sypkie i delikatnie pachnące. Nie powoduje ochlapu, ale też moje kłaki nie mają objętości z natury, więc lekki spaniel gwarantowany. Włosy wyglądają na odżywione i zdrowe. A co z końcówkami?

Marion OLEJKI ORIENTALNE wzmocnienie włosów, wersja kokos i tamanu. To już moja druga lub trzecia buteleczka tego olejku i będą kolejne. Kosztuje poniżej 10zł i starcza na długo. nie obciąża, zabepiecza końcówki, wygładza włosy na długości i przyjemnie pachnie. Niczego więcej nie oczekuję :)

Było już kilka słów o tym, że do pielęgnacji włączam również olej, a jest to:



Indyjski olejek stymulujący wzrost włosów i powstrzymujący wypadanie Khadi. Nie mam niestety oryginalnej buteleczki, dlatego posłużę się zdjęciem z interentu (źródło i więcej informacji o olejku po kliknięciu w zdjęcie). Główny cel olejku to zahamowanie wypadania włosów i stymulacja wzrostu, z czym mogę się zgodzić. Systematyczne używanie naprawdę pomaga walczyć z tym problemem. Aktualnie moje olejowanie to 2-3 godziny trzymania kosmetyku na skalpie i długości włosów. Nakładam go na suche kłaki, czasami delikatnie je zwilżam. Staram się taki zabieg przeprowadzać co drugie-trzecie mycie. Taka częstotliwość jest idealna zarówno dla włosów na długości, jak i dla skóry głowy. Jestem bardzo zadowolona i za jakiś czas pojawi się recenzja, bo jestem już na dobrej drodze do denka :)




Osprzęt włosowy wygląda następująco!

Szczotki Tangle Teezer w wersji kompaktowej i klasycznej są ze mną już dość długo i powrotów do zwykłych szczot nie będzie :) Na co dzień wygodniej jest mi używać wersji klasycznej, która jest już nieco zdarta, więc pewnie w okolicach mikołaja pojawi się nowa. Wersja kompaktowa z barankiem Shaunem idealnie sprawdza się w torebce jak i w podróży, ale to z pewnością wiecie. Obie świetnie rozczesują włosy, nie elektryzują ich i nie wyrywają. Serdecznie polecam.

Drewniany grzebień The Body Shop niestety nie sprawdził się u mnie w ogóle. Dlatego znajduje miejsce tylko w czasie rozczesywania włosów po nałożeniu maski/odżywki. Wtedy nie ciągnie i nie wyrywa.

Dzika szczotka z dzika marki Gorgol to szczota do zadań specjalnych, jeśli macie problem z wiecznym roztrzepotaniem włosów. Rozczesywanie szczotką z dzika rozprowadza sebum na długości włosów, co jest naturalną odżywką. Jeśli jednak macie skłonności do szybkiego przetłuszczania, początki mogą być naprawdę trudne. 


I to by było na tyle. Dodać jeszcze mogę, że nie używam za często suszarki, a prostownica raczej się kurzy. Moje włosy wyglądają nieźle, końcówki się nie rozdwajają i tylko nad objętością przydałoby się popracować. Znacie powyższe kosmetyki? Jesteście z nich zadowolone?


pozdrawiam
Adrianna 



No i mamy arbuza. Długo się nie mogłam przekonać do tego koloru, ale mam wrażenie, że to odcień lekko uzależniający. Miałam go na paznokciach po raz trzeci i... lubimy się coraz bardziej! Jeśli jesteście ciekawe, jak prezentuje się u mnie - tak, mam świadomość, że był już pewnie wszędzie - zapraszam na post :)



Jeśli lubicie paznokcie, które z pewnością zwrócą uwagę - watermelon od Essie jest dla Was. Kolor, chociaż różowy, jest dość nieoczywisty. Z jednej strony kremowy, z drugiej cudownie soczysty i energetyczny. Nie jestem fanką tych szerokich pędzelków i  przy skórkach widać to dokładnie, ale sam w sobie lakier ma przyjazną malującym konsystencję. Jest gęsty, ale nie gumowy i dobrze rozporowadza się na płytce. Jeśli macie wprawę, jedna warstwa wystarczy - u mnie są dwie plus top Sally Hansen Insta Dri (a w zasadzie jego ostatnie tchnienia). Lakier trzyma się dobrze, ale weźcie pod uwagę, że ja generalnie nie mam problemów z odpryskami czy szybkim ścieraniem się lakierów. Cena Essie nie jest najniższa, bo dochodzi do 36zł, więc polecam szukać okazji w sieci. Swoją buteleczkę mam dzięki odcieniom nude (jeśli nie znacie, polecam nadrobić zaległości) i pewnie za jakiś czas pokażę Wam drugi, mniej szalony odcień, który udało mi się wygrać :)




Watermelon nie tylko ożywi Waszą stylizacje, ale poprawi nastrój :) Myślicie podobnie?

pozdrawiam
Adrianna






Już dawno nie miałam tak słabego miesiąca, jeśli chodzi o poziom zadowolenia ze zużytych kosmetyków. Oczywiście i w marcu trafiły mi się te warte wyróżnienia, do których zaliczyć mogę m.in. waniliowy zestaw The Body Shop oraz cudownie pachnący maliną i piwonią żel pod prysznic Le Petit Marseillais. Napiszę Wam również już niedługo o peelingu, który przywrócił moją wiarę w porządne zdzieraki :) Ale dziś mam dla Was piątkę średniaków (i jednego przyjemniaczka), które niczym się nie wyróżniały i cieszę się, że już opuściły moją kosmetyczkę. Zapraszam na post!




Dermedic Hydrain 3 Hialuro, krem pod oczy do skóry suchej
Krem kupiłam zachęcona innym kosmetykiem tej serii. Serum nawilżające dołączyło do moich ulubieńców, ale krem pod oczy niestety tam miejsca nie zagrzeje. Konsystencja kosmetyku jest bardzo lekka, żelowo-kremowa i idealna na dzień. Krem trafił do mnie w chwili, kiedy moje powieki były naprawdę suche i błagały o nawilżenie. Używałam go na dzień i na noc, przy czym wieczorem nakładałam solidną porcję i to mi do pewnego czasu wystarczało, ale było coraz gorzej, a może MNIEJ. Mniej nawilżenia, mniej wygładzenia wrażliwej skóry pod oczami. A najdziwniejsza rzecz zaszła po kilkudniowym odstawieniu kremu - stan powiek wrócił do normy, ani nie były przesuszone, ani nawilżone. Może krem robił więcej szkody niż pożytku? Spróbowałam, powrotów nie planuję. Dodatkowo cena ok. 30zł za 15ml również nie zachęca. Na tapecie: Oeparol, odżywczy krem pod oczy z kwasami omega i ceramidami.


Oeparol Hydrosense, płyn micelarny do demakijażu
Płyn, który doceniłam w połowie. Zmywał makijaż przeciętnie (weźcie pod uwagę, że u mnie to zazwyczaj sam tusz, ewentualnie jasne cienie) i czasami po myciu twarzy żelem pojawiała się pod oczami panda. Chcąc zmyć podkład z twarzy, trzeba było się porządnie namachać niejednym wacikiem, co niestety podrażniało skórę. Plusem było to, że Oeparol nie powodował łzawienia i podrażnienia oczu, ale mimo wszystko - to trochę za mało. Wielkim minusem jest za to fakt, że się pienił. O przelaniu kosmetyku do butelki z atomizerem nie było mowy, bo na waciku lądowała puszysta piana. Ale nawet wylany bezpośrednio z butelki na wacik potrafił zachowywać się podobnie... Jeśli szukacie czegoś delikatnego i Wasz demakijaż jest niewymagający, za cenę ok. 10zł za 200ml można spróbować, ale jakoś szczególnie nie polecam. Na tapecie: Garnier, płyn micelarny 3w1 skóra normalna i mieszana.




Perfecta Oczyszczanie, peeling enzywamtyczny minerały morskie + enzym z papai
To był mój pierwszy peeling enzymatyczny i już wiecie, że nie ostatni :) Jego działanie na skórę było poprawne. Używany regularnie nie robił skórze żadnych dodakowych problemów mimo mało ciekawego składu. Suche skórki usuwał, ale jeśli na twarzy pojawiał się większy problem - potrzebna była pomoc mechaniczna. Jego największą wadą według mnie jest to, że trzeba go nakładać na noc jak krem. Wiadomo, zabezpieczanie poduszki jest potrzebne, ale to według mnie ciągle mało higieniczne rozwiązanie. Po porannym zmyciu kosmetyku skóra była gładka, bez oznak wysuszenia. Pory w normie. Jeśli szukacie czegoś taniego, bo peeling kosztuje ok. 10zł za 50ml, to wypróbujcie. Ja już podziękuję. Na tapecie: Dermica Pure, łagodny peeling enzymatyczny do cery suchej i normalnej.

Organique, maseczka algowa z dynią i glukozą
To chyba najsilniejszy punkt tego zestawienia. Chociaż nie przepadam za rozrabianiem maseczek algowych, dla działania maski dyniowej jestem się w stanie pomęczyć. Maska peel-of ma za zadanie oczyścić skórę z toksyn, łagodzić stany zapalne, wyrównać koloryt oraz wygładzić powierzchnię. Polecana jest dla skóry odwodnionej, matowej, wrażliwej, zmęczonej i łuszczącej się. Brzmi dobrze i działa dobrze! Skóra po zdjęciu maski wygląda lepiej - jest miękka, gładka, podrażnienia są widocznie zmniejszone. Znika uczucie ściągnięcia i skóra wygląda jak po dniu na słońcu :) Prawdziwe bladziochy muszą tutaj uważać, na szczęście ten efekt nie jest długotrwały. Długo nie mogłam się do niej przekonać, ale sedecznie ją Wam polecam. Maska kosztuje 22,50zł za 50g co starszczy na kilka - kilkanaście zabiegów. 




Purederm, plastry na nos z węglem drzewnym
Z plastrami jak jest wie chyba każdy. Z prawdziwymi brzydalami zamieszkującymi nasz nos sobie nie poradzą, ale pomniejszych przyjaciół mogą wyciągnąć. Dla mnie to mimo wszystko bardziej gadżet, po który już sięgać nie będę. Lepiej te pieniążki dołożyć do sensownie oczyszczającej maski. Plastry kupiłam w Biedronce za ok, 6-7zł. W opakowaniu znajdziemy 6 sztuk. 

Bielenda Sexy Look, intensywne serum modelujące biust 
Kosmetyków do biustu miałam już wiele, ale dopiero ten zupełnie zniechęcił mnie do używania. Nie robił nic począwszy od nawilżenia, po ujędrnienie. Na temat obietnic producenta o efekcie powiększenia i podniesienia biustu się nie wypowiem, bo to spora przesada. Zużyłam z wielkim bólem i jeśli szukacie kosmetyku do biustu - szukajcie na innej półce. 20zł za 125ml to niewiele, ale efekty są żadne, więc... Szkoda czasu i nerwów. Na tapecie: Tołpa dermo body bust, serum wypełniające do biustu.


Znacie powyższe kosmetyki? A może macie o nich inne zdanie?

pozdrawiam
Adrianna 






Dziś będzie przyjemny post z serii - mało czytania, dużo oglądania :) Mowa oczywiście o lakierach do paznokci, które z mojej lakierowej gromadki najlepiej wpisują się w kolorystykę i nastroje wiosenne. Nie zawsze trafiają w mój nastrój, chociaż mani jakie udało mi się nimi zmalować naprawdę przypadło mi do gustu więc... może tym razem bez żalu zostawię ciemne, jesienno-zimowe lakiery. Ale do rzeczy! Moją skromną czwóreczkę reprezentują pastele, w większości z serii Color Expert marki Golden Rose. Jednym małym wyjątkiem jest fiolet od Colour Alike. Zapraszam na post i kilka słów o tych lakierach. 


od lewej: Golden Rose Color Expert numer 76, 47, 50 i Q by Colour Alike nr 115 


Zacznę może od lakieru, który niedawno pokazywałam Wam na blogu. Nudziak o numerze 76 z miejsca zdobył Waszą sympatię i wcale mnie to nie dziwi :) Jeśli jesteście ciekawe, jak prezentuje się w pełnej krasie - zapraszam tutaj. Ja na pewno będę po niego sięgać często!

Kolejnym lakierem Golden Rose jest błękitny odcień nr 47. Solo nie do końca mnie przekonał i jakoś ciężko mi się go nosi, za to genialnie wygląda z białymi kropeczkami, co mogłyście już zobaczyć na blogu w poście ubiegłorocznym z mani na Dzień Dziecka.

W temacie mięty nadal czuję pewien niedosyt. Niby znalazłam już TEN odcień idealny, a jednak ciągle nie potrafię go oswoić. Dlatego 50, chociaż piękna, jest takim małym złośliwcem. Raz pokryje paznokcie idealnie, raz uwidoczni każdą nierówność i prześwit... No nic, cała wiosna przede mną na rozpracowanie tego gagatka :)

Lakierem, który chyba nie jest już dostępny w ofercie Colour Alike jest fioletowa krowa o numerze 115 z serii Q. Lakier nie jest ani młody, ani świeży, ale jakoś ciężko mi się z nim rozstać. Widziałam, że Golden Rose ma podobny odcień w swojej ofercie, więc pewnie za niedługo go wymienię, ale póki co - cieszy moje oko z warstwą przyspieszającego wysychanie topu :) 

Lakiery na paznokciach (w mało szalonym zdobieniu) prezentują się tak:






Jak widzicie nie ma tu nic skomplikowanego, ale połączenie kolorów i kropeczki naprawdę mi się spodobały. Chętnie jeszcze wrócę do tego mani.
A jakie kolory goszczą wiosną na Waszych paznokciach? :)

pozdrawiam
Adrianna 






Obsługiwane przez usługę Blogger.