Na moich mocno nudnych ostatnio paznokciach pojawiło się trochę koloru! A to wszystko dzięki wygranej w rozdaniu na blogu Charlotte's Wonderland. Przyleciały do mnie dwa lakiery Essie z letniej kolekcji 2003 roku, czyli kobalt bouncer, it's me oraz fiolet dj play that song. Zapraszam na lakierowy post!




Wiedziałam, że nie będą to najprostsze w obsłudze lakiery, ale czego się nie robi dla takiej dawki koloru? :) Na paznokciach mam aż 6 warstw z topem Sally Hansen Insta Dri włącznie i cieszę się, że top podołał! Odżywka wygładzająca Golden Rose, dwie warstwy białego lakieru Golden Rose Color Expert nr 02 (niedługo go Wam przedstawie, bo jest naprawdę niezły) i dwie warstwy lakieru Essie. 

Myślę, że sprawniejsza od mojej ręka poradziłaby sobie lepiej, ale i tak jest nieźle moim skromnym zdaniem. Kolor prezentuje się świetnie i muszę Was uprzedzić, że aparat i tak zjadł nieco intensywność - szczególnie bouncer'a, który w słońcu prawie razi w oczy. Dj jest pięknym fioletem w totalnie letniej, magentowej nieco odsłonie - wiem, nie potrafię opisywać kolorów, ale się staram :P

Ten zestaw idealnie wpisuje się w letni klimat. Przyciąga wzrok, jest niesamowicie energetyczny i noszę go na paznokciach z wielką przyjemnością. Lubicie takie połączenia kolorów? Mi podoba się bardzo i jestem skłonna porzucić moje nudne lakiery na jakiś czas. 




Technicznie chyba ciężko wypowiedzieć się o całości, bo składa się z tylu punktów, że nie wróżyłam tygodniowego noszenia. Myślę, że trzy dni to maks, ponieważ top po kilkunastu godzinach nieco ściągnął lakier Essie, odsłaniając białe końcówki... Mi to jakoś szczególnie nie przeszkadza, ale im dalej w las, tym jest to bardziej widoczne, Jeśli chodzi o inne uszkodzenia, to naprawdę pancerny pazur! :D


pozdrawiam
Adrianna 





Maj był miesiącem, który dosłownie uciekał mi między palcami. Dwa tygodnie do urodzin, później prawie tygodniowe świętowanie i mamy koniec miesiąca :) Ale na zakupy czas znalazłam, nie martwcie się - nałóg trzeba pielęgnować. Dlatego zapraszam Was dziś na post o nowościach kosmetycznych, które w tym miesiącu się u mnie pojawiły. Trochę się tego nazbierało!




PIERWSZE SPOTKANIE - B A N D I

O marce Bandi czytałam na Waszych blogach wielokrotnie, ale do tej pory nie miałam okazji używać kosmetyków tej marki. Dlatego raz jeszcze dziękuję Agnieszce z bloga INFALLIBLELIFESTYLE (w nowej, pięknej odsłonie), u której udało mi się wygrać krem intensywnie nawilżający z serii Hydro Care oraz subtelny peeling enzymatyczny z serii Delicate Care. Do paczki dołączony był plik próbek i muszę przyznać, że czuję się chyba po raz pierwszy zachęcona do ich zużycia :) 
Bez zastanowienia capnęłam też w Empiku za 5zł gazetę Face&Look (pierwsze słyszę) z 30ml kremu Bandi z algami morskimi z serii Delicate Care. Jak widzicie mam zapas kremów na dłuuugi czas, a to dopiero początek pielęgnacyjnego szaleństwa w tym miesiącu!




S Y L V E C O - RUNDA DRUGA

Jestem chyba jedną z ostatnich osób, które dopiero poznają kosmetyki Sylveco, ale... jakie to poznawanie jest przyjemne! Do tymiankowego żelu, który spisuje się naprawdę dobrze, dołączył lipowy płyn micelarny (17zł/200ml) i hibiskusowy tonik do twarzy (16zł/150ml). Użyte dopiero kilka razy, ale pierwsze wrażenie jak najbardziej na plus! Teraz mam niezły kosmetyczny zapas jeśli chodzi o twarz, ale może skuszę się na kosmetyki do włosów tej marki. Coś polecacie?




ROSSMANN -40% B I E L E N D A, I S A N A, E V R E E, T O Ł P A 

Na początku zupełnie nic mnie nie kusiło i pomyślałam, że może uda mi się ominąć tę promocję z daleka, ale... Przejrzałam swoją listę Ochów! i znalazłam na niej serum Mezo Power z 10% kwasem migdałowym Bielenda (cena regularna ok. 27zł/30ml) oraz Evree Magic Rose (cena regularna ok. 30zł/30ml). No i kupiłam. Na liście znalazł się jeszcze krem pod oczy biały hibiskus Tołpa, który podobno został wycofany z drogerii Rossmann, więc w jego miejsce trafił do mnie nawilżający krem łagodzący pod oczy tej marki (cena regularna ok. 25zł/17ml). Po testach kremu Nivea Care musiałam poszukać czegoś punktowego na wypryski (nie pytajcie) i capnęłam z półki plasterki przeciw wypryskom Isana YOUNG (cena regularna ok.9zł/36 sztuk). 




T H E  B A L M, M U R I E R, B O U R J O I S

Urodzinowo spełniło się moje różowe chciejstwo, którym jestem oczarowana! Róż theBalm w kolorze down boy to piękny, delikatny odcień, który wygląda świeżo i naturalnie na twarzy, a tego właśnie było mi trzeba. W promocji makijażowej -49% w Rossmannie w końcu zdecydowałam się na matową pomadkę Bourjois Rouge Edition Velvet nr 10 don't pink of it! (cena regularna ok. 50zł) oraz balsam do skórek Sally Hansen (cena regularna ok. 20zł, na zdjęciu poniżej). A w facebookowym rozdaniu u ALI, CO MA KOTA udało mi się wygrać odżywkę do rzęs Murier Lash. Jestem bardzo ciekawa i dziś zaczynam testowanie. Mam nadzieję, że pomoże moim rzęsom się ogarnąć ;)




E S S I E, G O L D E N  R O S E

Lakierowo poszczęściło mi się też u KAROTKI i trafiły do mnie dwa lakiery Essie - kobalt bouncer, it's me i fiolet dj play that song, do których potrzebowałam białej bazy. W końcu zdecydowałam się na Golden Rose i serię Color Expert nr 02, z której mam już kilka lakierów i bardzo je lubię (35 47&50 76). Pierwsze malowanie jeszcze przede mną, jestem bardzo ciekawa efektu.




KSIĄŻKOWE MARZENIA SPEŁNIONE!

Dwa prezenty urodzinowe, z których cieszę się ogromnie - dziękuję dziewczyny! Książki Marty Dymek chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, a jeśli jeszcze jej nie znacie - zapraszam na blog JADŁONOMIA. Zdjęcia cudowne, więc czas zabrać się za gotowanie! Drugą książką, wokół której chodziłam już bardzo długo jest prozdrowotna pozycja dra Colina Campbella 'Nowoczesne zasady odżywiania'. Czytam i wiem, że najwyższy czas na zmiany. A na górze tego książkowego stosiku znalazł się przepiękny notes, który dostałam od mojej dziewczyny na nadchodzący Dzień Dziecka. Tak, obchodzimy! 25 lat na karku o niczym nie świdczy :P


Mój zapas pielęgnacyjnych kosmetyków do twarzy przeczy wszelkim zasadom minimalizmu, który staram się wsprowadzać... WIEM. Dlatego sprężam się, zużywam i mam nadzieję, że moja skóra znajdzie dla siebie odpowiednią pielęgnacyjną drogę, bo ostatnio mocno się buntuje. 

A jak Wam zakupowo minął maj? Konta i portfele przewietrzone? :D

pozdrawiam
Adrianna 





Dlaczego w trzech słowach? Bo chyba więcej nie potrzeba, żeby opisać żele La Petit Marseillais, które znalazły się w tej edycji ambasadorskiej paczki. Pomarańcza i grejpfrut oraz werbena i cytryna - orzeżwiające, owocowe, cudowne zapachy, od których powoli się uzależniam :) Podobnie z resztą jak moi domownicy. Jeśli jesteście ciekawi co myślę o kąpieli z marką LPM - zapraszam na post!




J A K O Ś Ć.
Przeglądając półki drogerii żele La Petit Marseillais wcale nie będą najtańszą opcją (od 9,99zł do 13,99zł za 400ml w drogeriach Rossmann), ale ich jakość w porównaniu do ceny jest naprawdę warta uwagi. Wygodne opakowanie, ładna szata graficzna i kilka opcji zapachowych do wyboru. Myślę, że miłośniczki bardziej słodkich, otulających zapachów również najdą coś dla siebie. Niedawno pisałam o limitowanej edycji malinowej, pamiętacie? Tutaj konsystencja jest typowo żelowa i wydaje mi się bardziej wydajna. Może piana nie jest tak kremowa, ale zapach wynagradza mi wszystko. 




P R Z Y J E M N O Ś Ć.
To chyba najlepsze słowo, które opisuje powyższe kosmetyki. Przyjemność dla zmysłów, ale i dla ciała, bo chociaż w składzie znajdziemy środki myjące, to kosmetyki pozbawione są parabenów. Nie wysuszają nadmiernie naszej skóry, więc podczas kąpieli możemy się odprężyć i oddać przyjemności, którą daje nam niepowtarzalny... 


Z A P A C H. 
O zapachach zwyczajnie nie można nie wspomnieć! Świetnie skomponowane nie są ani zbyt nachalne, ani za delikatne. Nie czuć w nich odurzającej chemii, tylko świeżość i... owoce! Chociaż ogromną miłością darzę wszystko co grejpfrutowe, po otworzeniu żelu z werbeną i cytryną musiałam zmienić ulubieńca :) Jeśli lubicie takie lekko ziołowe nuty - koniecznie sprawdźcie je w swojej drogerii. Teraz wybieram między świeżo rozkrojonym owocem grejpfruta skropionym sokiem z pomarańczy, a cytryną z wyraźną nutą werbeny. Uwierzcie mi, że to naprawdę ciężki wybór. Tym bardziej, że grejpfrut to kosmetyk dwa w jednym - możecie używać go pod prysznicem i wlać do wanny. Nie oznacza to wcale, że jest rzadszy od cytrynki :)




Jeśli jesteście zainteresowane akcją ambasadorską marki LPM, odsyłam Was tutaj. Ja z paczki jestem bardzo zadowolona, podobnie jak obdarowana próbkami rodzinka :) A Wy macie jakieś doświadczenia z tymi kosmetykami? A może też zostałyście ambasadorkami? 

pozdrawiam
Adrianna 


PS. Dla ciekawskich skład wersji pomarańczowej:

i wersji cytrynowej:






Ulubieńcy to u mnie post bardzo nieregularny, ale w ostatnich tygodniach znalazło się kilka kosmetyków, o których chciałabym Wam wspomnieć w zbiorczym poście. Część z nich z pewnością doczeka się kolejnych wzmianek, ale przynajmniej będziecie na bieżąco z tym, co się u mnie kosmetycznego dzieje :) Bo poza kosmetykami dzieje się tak, że jestem drugi raz w przeciągu miasiąca chora. Niech żyje odporność!




1. Pewnie pierwsza w oczy rzuciła się Wam szczoteczka FOREO LUNA MINI, więc od niej zacznę. Po pierwszym użyciu miałam ochotę wybiec z łazienki z okrzykiem na ustach: internety nie kłamią! Na szczęście się powstrzymałam, chociaż zdania nie zmieniam. Szczoteczka świetnie działa na moją skórę, dokładnie ją oczyszcza i zostawia naprawdę gładką. W końcu pozbyłam się suchych skórek, które mimo używania np. szmatki muślinowej, uporczywie wracały. Lunę mam niedługo, więc na recenzje za wcześnie, ale jestem pod dużym wrażeniem. Czy pod wrażeniem 500zł? Tego pewna nie jestem i chyba nie potrafię tego właściwie ocenić. 

2. Szczoteczce towarzyszy od początku miesiąca tymiankowy żel do twarzy Sylveco. Żel ma naszą skórę oczyścić, rozjaśnić i wygładzić oraz załagodzić podrażnienia. Nie wiem czy to wszystko robi, ale moja cera się z nim polubiła. Nie przesusza, a dobrze oczyszcza. Zostawia buzię świeżą i gładką. Jest wydajny i ma naturalny skład. Minusem jak się pewnie domyślacie jest zapach. Przed zakupem polecam zajrzeć do kuchni, zaciągnąć się tymiankiem i zastanowić nad tym, czy wytrwacie kilka minut z takim zapachem pod nosem :) Ja wytrzymuję, ale dalekie jest to od przyjemności.

3 i 4. Zostając w temacie twarzowym. W kwietniowym, specjalnym pudełku JOYbox znalazły się dwa naprawdę ciekawe produkty. Pierwszym z nich jest BB Cream Embryolisse. Chociaż w opakowaniu jest dość pomarańczowy, dobrze rozsmarowany ładnie ujednolica skórę i zostawia na niej gładki, jedwabisty film. Nie ma krycia porównywalnego do chociażby kremu BB z Bell, ale przypudrowany wyglądał dla mnie idealnie na dzień, kiedy matowe wykończenie nie jest konieczne. Jego plusem jest też filtr SPF 20 i to, że mogłam nałożyć go bezpośrednio na oczyszczoną skórę, czasami tylko poprzedzając jego aplikację cienką warstwą kremu nawilżającego. Gdyby nie cena ok. 100zł za pełnowymiarowe opakowanie, pewnie bym się za nim rozglądała. 
Drugim ulubieńcem pudełkowym została miniaturowa rękawica, a raczej 'napalcownik' do demakijażu GLOV. Zmywa makijaż oka idealnie i potrzeba do tego jedynie wody! Później wystarczy przeprać w dłoni z odrobiną mydła i powiesić do wysuszenia. Zero podrażnień, nieprzyjemnego tarcia czy rozmazanych po twarzy kosmetyków. Przykładamy, chwilę czekamy i ściągamy wszystko, co na oku się znalazło. 

5. Moje brwi w porównaniu do koloru włosów są liche, blade i na pewno nie mogę o nich opowiadać w superlatywach. Biorąc pod uwagę moje makijażowe lenistwo, kosmetyki takie jak Maybelline BROWdrama sculping brow mascara są dla mnie wybawieniem. Utrwalenie, nadanie delikatnego koloru, a przede wszystkim ogarnięcie tego obrazu nędzy i rozpaczy - niczego więcej mi nie trzeba. Żel Maybelline świetnie sprawdza się również z cieniem do brwi Golden Rose i cieszę się, że znalazłam go w paczce od Saurii

6. Rzadko znaleźć możecie u mnie na blogu zapachy, ale dziś chciałam wspomnień o próbce zapachu Yodeyma. Pewnie jak większość z Was i ja skusiłam się na darmowy flakonik i trafiłam idealnie z zapachem. Sophisticate inspirowany jest zapachem znanych perfum Dolce&Gabbana The One Woman i nie wiem ile w tym prawdy, ale zapach naprawdę mi odpowiada. Jest trwały. intensywny ale na pewno nie boli od niego głowa, idealny do torebki i bardzo MÓJ. Będę tęsknić jak się skończy. 

7. Ostatni ulubieniec to krem-maska do stóp z 30% mocznikiem Lirene Stop Rogowaceniu. Czytałam o tej serii kremów już kilka pozytywnych recenzji i mogę się pod nimi podpisać. Wersja z mocznikiem świetnie nawilża skórę, wygładza popękane miejsca i naprawdę pomaga. Przed latem i sezonem sandałkowym zakup w 100% udany. Na minus można mu policzyć jedynie to, że zostawia na skórze takie 'talkowe' uczucie. Ale to przecież stopy, a kremu używamy raczej na noc. 


I to by było na tyle :) Szczęśliwa siódemka ostatnich kilku tygodni prezentuje się zgrabnie, a ja już mniej zgrabnie wracam do łóżka z rakietą chusteczek higienicznych i ciepłą herbatką. Jeśli jakaś firma planuje testy chusteczek - jestem chetna! Mój nos wymaga wyjątkowo delikatnego traktowania... 

pozdrawiam
Adrianna 





Są takie kolory, których na paznokciach nosić za bardzo nie potrafię. Powoli przekonuję się do różu, ale odpuściłam bardziej jaskrawą czerwień (chociaż na początku czułam się z nią świetnie). O ile błękit jeszcze zniosę, tak z żółtymi odcieniami mam problem. Podobnie jest też z pomarańczą, na którą trafiłam w specjalnej edycji pudełka JOYbox (w tym poście zakupowym zobaczyć możecie zawartość). No ale wpadła, więc spróbować trzeba - a nóż to właśnie TEN kolor?




Nie będę Was trzymać w niepewności - nie ten. Na paznokciach w zależności od światła jest raz bardziej przykurzoną pomarańczką, raz odblaskową - szczególnie w słońcu. Płaski, równo ścięty pędzelek ładnie rozprowadza lakier przy skórkach i technicznie jest naprawdę w porządku. Chociaż pierwsza warstwa trochę się marze, druga wszystko wyrównuje. Trwałość lakieru nie była jakoś szczególnie powalająca, a na pewno nie dorównywała Essie - pierwszy raz od bardzo długiego czasu na moich paznokciach pojawił się odprysk, chociaż standardowo używałam jako bazy odżywki wygładzającej płytkę paznokcia Golden Rose oraz topy Sally hansen Insta Dri. Chyba moje paznokcie nie do końca się z marką Eclair polubiły, bo z innymi takich problemów nie mam. No i pozostaje jeszcze jednak kwestia - smród. Jeśli malujecie paznokcie z głową nisko pochyloną nad paznokciami, polecam szeroko otworzyć okno... 


Miałyście okazję używać tych lakierów? 
Jaki kolor trafił do Waszego JOYboxa?

pozdrawiam
Adrianna





Patrzcie uważnie i unikajcie jak ognia, jeśli nie lubicie zapachu starej, stęchniętej szminki do ust. Rozumiem, że kosmetyki naturalne nie zawsze pachną pięknie (np. tymiankowy żel Sylveco), ale jeśli mówimy o kosmetykach do ust... ciężko taki zapach znieść. A o czym mówię dokładnie?




Gdzie? Stara Mydlarnia. Co? ECOreceptura, kosmetyki z serii Vitamin C SKIN NOURISHING, a dokładnie cukrowy peeling do ust z masłem shea. Efekt? ŁÓJ na ustach, który trzeba zmyć mydłem, a do tego wyjątkowo nieznośne właściwości zapachowe. 11zł za małe, dobrze rokujące składem i konsystencją opakowanie, które okazało się prawdziwym potworkiem. Próbowałam dać temu kosmetykowi szansę kilkukrotnie, ale każde użycie kończyło się tak samo. Usta może i były gładsze, bo w tej twardej, wazelinowatej konsystencji zatopionych jest sporo drobinek cukru, które robią, co mają robić. ALE! Obrzydliwy zapach, paskudne uczucie tłustej warstwy na skórze, której niczym nie można zmyć - radzi sobie z nią dopiero kilkukrotne zmycie warg zwykłym mydłem w kostce lub tarcie wacikiem z płynem micelarnym. Na pewno nie jest to dobre dla naszych warg i mocno je wysusza. I może gdyby nie ten zapach, to jakoś zniosłabym ten 'tłusty efekt', ale starej pomady pod nosem nie jestem w stanie ścierpieć. 




A tutaj dla ciekawych skład i zapewnienia producenta. 
Kosmetyk naturalny, ale dlaczego taki paskudny?




Może jestem przewrażliwiona, a może to naprawdę paskudny peeling do ust. 
Nie mam już ochoty go używać, a rzadko się tak szybko poddaję. 
Miałyście okazję go poznać? :)

pozdrawiam
Adrianna



Znowu lakierrrry! Musicie mi wybaczyć, ale na inne posty nie mam chwilowo wystarczająco otwartego umysłu. Dziś chciałam Wam przybliżyć dwa lakiery z bardzo udanej serii Golden Rose, czyli Color Expert nr 47 i 50. Kosmetyki Golden Rose dostaniecie w sklepie internetowym producenta i oczywiście na stoiskach firmowych. Lakierowo najbardziej do gustu przypadła mi powyższa seria, z której mam jeszcze trzy kolory: klasyczną czerń nr 60, piękną jesienną czerwień nr 35 oraz nudziaka nr 76. Dziś przed Wami bardzo wiosenne kolory, czyli błękit i mięta. Zapraszam!




Serię Color Expert charakteryzuje przede wszystkim szeroki pędzelek, niezła konsystencja i do tego niecałe 6zł za sztukę - idealne połączenie jakości i niewygórowanej ceny. Do tego wśród ponad 100 kolorów każdy znajdzie coś dla siebie :) Ja znalazłam bardzo ładny odcień żywego błękitu i mięty. Bardzo często maluję dłonie na różne kolory, a powyższe lakiery nadają się do tego idealnie!




Kolor 47 to niebieski krem, który niestety przy bladych dłoniach wyciąga zasinienie i dlatego nie do końca się z nim lubię. Sam w sobie bardzo mi się podoba, ale nie na moich paznokciach. Kolor letniego, bezchmurnego nieba nie jest dla mnie. Krycie ma bardzo dobre, po dwóch warstwach nie ma się do czego przyczepić. Ładnie błyszczy, ale u mnie zawsze na lakierze ląduje top Sally Hansen Insta Dri. Trwałość zależy od tylu czynników, że ciężko o niej mówić, ale ja zazwyczaj paznokcie zmywam kiedy przeszkadza mi odrost, a nie odpryski czy starte końcówki :)




Kolor 50 to ciepła mięta z lekkim, perłowym blaskiem w buteleczce. Nie jest to zupełnie widoczne na paznokciach, ale konsystencja lakieru jest już mniej przyjazna. Przy dwóch warstwach wychodzą często prześwity i konieczne jest wyrównanie płytki paznokcia bazą czy polerką (ale przy pastelach to raczej oczywiste). Chociaż na zdjęciach wypada na dość zimny, w rzeczywistości więcej w nim zieleni niż niebieskości. Ja już swoją miętę znalazłam i jest nią Essie blossom dandy, ale jeśli szukacie czegoś odrobinę bardziej zielonego - Golden Rose będzie w sam raz :)


Golden Rose trafia kolorystycznie w Wasze gusta? 

pozdrawiam
Adrianna








Po wiosennej kosteczce lakierów Essie przyszedł czas na nieco inny odcień :) Bardzo klasyczny, bardzo znany, bardzo piękny. Sand tropez to piękny, elegancki nudziak w beżowym odcieniu. Kawa z mlekiem, piasek na plaży? Zapraszam na post!




Sand tropez to piękny odcień nude, który idealnie sprawdzi się w bardziej i mniej oficjalnej stylizacji. Mam wrażenie, że pasuje równie dobrze do biura, jak i na imprezę :) Uwielbiam nosić go na swoich paznokciach! Dwie średnie warstwy dają już porządne krycie, czasami widać nierówność płytki (pamiętajcie jednak, że moja jest wyjątkowo bogata w prążki). Lakier trzyma się świetnie, dobrze nakłada i jest bezproblemowy. Muszę jeszcze bardziej Was zachęcać? Lakiery Essie dostępne są w drogeriach SuperPharm w cenie ok. 36zł, więc warto czekać na promocje :) Znajdziecie je również w Hebe i oczywiście w sieci.


Uwielbiam lakiery Essie, a Wy? 


pozdrawiam
Adrianna 



Są takie hity internetów, które zwyczajnie trzeba spróbować! I do nich z przyjemnością zaliczam cytrynowe masełko do skórek Burt's Bees. Zapraszam na krótką recenzję mojego ulubieńca z paznokciowego pudełka. 




Skórki przy paznokciach to taki szczegół, który potrafi zepsuć nawet najładniejszy manicure. Dlatego swoje staram się nawilżać, regularnie odsuwać i pielęgnować tak, żeby wyglądały przynajmniej przyzwoicie :) Używałam już różnych oliwek i olejków, ale to właśnie kremowe, masełkowate konsystencje najbardziej mi odpowiadają. 

Przyjemna dla oka, metalowa puszeczka skrywa 17g zbitego masełka, intensywnie pachnącego świeżą cytrynką. Nakłada się idealnie, nie spływa i nie klei rąk. Problematyczna jest jedynie dostępność. Ja swoje masełko znalazłam w TK Maxx za 20zł, na allegro można je znaleźć od 25zł w zwyż. Ale moim zdaniem naprawdę warto!

Od pierwszego użycia cytrynowe masełko stało się moim ulubieńcem w pielęgnacji skórek przy paznokciach. Masełko Burt''s Bees zawiera prawie 95% składników naturalnych. Kombinacja olejku migdałowego, witaminy E, wosku pszczelego, masła kakaowego i soku z limonki świetnie nawilża i cudownie pachnie, uprzyjemniając ten krótki zabieg. Producent poleca używać masełka codziennie, wmasowując je w suche skórki i osłabione paznokcie np. wieczorem.

Sama nie zauważyłam działania na paznokcie, ale też masełko miało z nimi niewielki kontakt. Dla mnie to idealne zakończenie manicurowego rytuału, ostatni pielęgnacyjny krok. Wtedy skórki otrzymują dodatkową dawkę nawilżenia, stają się miękkie i wyglądają dużo lepiej. Jeśli widzę, że moim dłonim nie wystarcza sam krem, aplikację masełka powtarzam tak często, jak tego potrzebuję między kolejnym manicurem.


A czego Wy używacie do pielęgnacji skórek? Macie swoich ulubieńców?

pozdrawiam
Adrianna 





Nie pytajcie, bo sama do końca nie wiem jak to się stało, ale nazbierało mi się nowości na kolejny post :) Publikując poprzedni z kwietniowymi zakupami nie pomyślałam, że następnego dnia do drzwi zapuka kurier z paczką ambasadorską La Petit Marseillais, mijając się przy okazji z dostawcą JOY Boxa. No i tym sposobem powstał wcale nie taki krótki, drugi post z kosmetycznymi nowościami kwietnia. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe, a ja postaram się nie rozwijać szalenie na temat każdej rzeczy. Jesteście gotowi? Zapraszam!


JOY BOX, pierwsza edycja specjalna 
WIOSNA TRENDY (59zł)




Pudełka z kosmetykami Joy Box kusiły mnie już od jakiegoś czasu swoją formułą. Część kosmetyków jest nam znana, kolejne dobieramy sami. Dużo lepsza forma niż w przypadku niespodziankowych pudełem, przynajmniej dla mnie. Minusem jest ich rozchodzenie się z prędkością światła i tak też było w wypadku tego boxa :) 

Sprawcą zamieszania okazał się tusz Mac In Extreme Dimension 3D Black Lash. Wiadomo jaką opinię mają kosmetyki MAC, powszechnie znana jest również ich cena i słaba dostępność. Nie ukrywam, że i mnie obecność pełnowymiarowej maskary zmotywowała do zamówienia. 

Demakijaż z produktami GLOV kusił mnie już od dawna, ale przyznaję bez bicia - nie do końca w to wierzyłam. Dlatego znaleziona w pudełku mini-rękawica, a raczej 'napalcownik' GLOV Hydro Demaquillage Quick Treat to super okazja do sprawdzenia swich przekonań. 

W pudełku znalazł się również lakier do paznokci Eclair nr 47 w kolorze przyjemnej, kremowaej dyni oraz malutki krem BB z SPF 20 marki Embryolisse o pojemności 5ml.




Marka Stenders wypełniła zapachem całą paczkę! Pierwsze w oczy rzuciło mi się mydełko żurawionowe, które wygląda bardzo smakowicie. Drugim kosmetykiem tej marki jest musująca kula do kąpiel 'sex' zapewniająca zmysłową kąpiel. Zabrakło dla mnie masełek do skórek, więc ten kosmetyk dołączony został w ramach zadośćuczynienia. Bardzo udana zamiana :) Do tego próbka kremu na noc.

Dawno już nie miałam okazji używać kosmetyków marki Timotei. Odżywka Drogocenne Olejki z organicznym olejkiem arganowym, olejkiem migdałowym i ekstraktem z jaśminiu pachnie bardzo intensywnie i mam nadzieję, że nie będzie tak mocno wyczuwalna na włosach. Producent mowi o niej bardzo ciekawie.

Bardzo ucieszyła mnie również możliwość wypróbowania nawilżającego mleczka łagodzącego marki Tołpa. Aktualnie używam modelującego balsamu ujędrniającego (jeszcze ze starej serii Planet of Nature) i jestem z niego zadowolona. Mleczko pachnie przepięknie! Delikatnie, świeżo, a jednak kobieco i naturalnie. 





W pudełku nie zabrakło również pielęgnacji twarzy, którą reprezentują maska odbudowująco-nawilżająca z kolagenem i aloesem Etre Belle (w płacie) oraz krem matujący intensywnie nawilżający do cery mieszanej i normalnej AA hydro algi błękitne. Przeznaczony jest on do skóry wrażliwej i skłonnej do alergii. Nie wiem czy krem ze mną zostanie, bo nie jestem przekonana do drogeryjnych kremów, ale maski jestem bardzo ciekawa. Dodatkowa porcja nawilżenia zawsze się przyda :) 


Paczka ambasadorska LA PETIT MARSEILLAIS





Na pewno znacie już dobrze zawartość paczek ambasadorskich w tej edycji akcji LPM, więc szybko przypomnę. W bardzo ładnym pudełku znalazłam masę próbek mleczka nawilżającego do ciała oraz żelu pod prysznic o zapachu kwiatu pomarańczy - część z nich już trafiła do moich bliskich. W wielkich butlach ukryło się kąpielowe wydanie cytrusów, czyli delikatny żel pod prysznic i do kąpieli z pomarańczą i grejpfrutem oraz delikatny żel pod prysznic z werbeną i cytryną. Grejpfrut jest MEGA! Na pewno taka dawka owocowej przyjemności starczy mi aż do lata.


Maybelline i wygrana u Saurii





Niesamowicie ucieszyła mnie ta paczka od marki Maybelline! Po pierwsze znalazłam w niej tusz, który miałam zamiar kupić, czyli Lash Sensational (jeśli jeszcze nie chwyciłyście go na rossmannowych promocjach, polecam nadrobić zaległości!). Oprócz tuszu znalazły się dwa kosmetyki do brwi: stylizujący żel BROWdrama, który mam w kolorze medium brown, oraz bardzo ciekawa kredka wraz z cieniem BROWsatin w kolorze dark blond. Kolory mogłam dobrać sama i trafiłam idealnie :) Dobre wrażenie zrobiła na mnie również czarna kredka the Colossal Kajal. Kredek nie używam, bo moje zdolności w malowaniu kresek są minimalne, ale zagęściłam nią linię rzęs i ten efekt bardzo mi sie podobał. Liner masterGRAPHIC to zupełnie nie moja bajka, więc ucieszy kogoś innego. Super nagroda, prawda? 

Do mojej kosmetyczki trafiły też jakies pojedyncze rzeczy, które na pewno pojawią się tutaj.


Nawet nie pytam co o tym sądzicie, bo ja taką ilością nowości czuję się lekko przytłoczona :) 
Ale będę dzielnie zużywać, testować i informować Was o tym, czy moje kwietniowe nowości okazały się hitem czy kosmetycznym kitem. 

pozdrawiam
Adrianna 



Obsługiwane przez usługę Blogger.