Na początek dobra wiadomość, dla fanek świątecznej edycji zapachowej w sklepach The Body Shop! Imbir, żurawina i wanilia wróciły na półki :) Ja jak tylko znajdę chwilę ruszam po imbirowe cuda
- ten zapach najbardziej przypadł mi do gustu w zeszłym roku i mam nadzieję,
że mimo zmienionych opakowań, pozostał taki sam.
źródło: facebook
Wracając do dzisiejszej recenzji... Kiedy pogoda się zmienia i zaczyna się czas pociągania nosem oraz wiecznego szukania rękawiczek, sięgam po bogatsze kremy do rąk. Kolorowe balsamy do ust zamieniam na bardziej odżywcze. I tak kolejny sezon z rzędu do łask wraca niezwyciężony duet Hemp Hand Prostector i Hemp Lip Conditioner.
Krem z serii Hemp The Body Shop wpadł w moje ręce po raz pierwszy dzięki karcie stałego klienta i otrzymałam go za 1 grosz. Cena regularna to ok. 22zł/30ml, co nie nastraja do kupna, ale warto wydać kilka złotych więcej. Od razu mówię, że nie mam wyraźnych, nawracających problemów ze skórą dłoni. Jesienią i zimą moja skóra jest przesuszona, podrażniona i krem świetnie sobie z tym radzi.
Dużo kontrowersji budzi mocno wyczuwalny zapach, za który odpowiedzialny jest nawilżający składnik - olejek z nasion marihuany. Mi on nie przeszkadza, powiedzieć mogę nawet, że go polubiłam.
Ale przed zakupem radzę zapoznać się z nim w sklepie. Ciężko mi go do czegokolwiek porównać,
pachnie trochę ziołowo, jak niektóre maści...
Konsystencją przypomina bardziej pastę, niż krem. Jest gęsty, ale pod wpływem ciepła dłoni dobrze się rozprowadza. Pozostawia na skórze wyczuwalny, aksamitny film. Nasz dłonie są wygładzone i nawilżone, nawet po późniejszym umyciu rąk. Dzięki takiej konsystencji jest bardzo wydajny.
taka ilość wystarcza na pokrycie dłoni cienką warstwą kremu :)
Działanie, czyli rzecz najważniejsza :) Krem w pełni spełnia moje oczekiwania - nawilża moje dłonie, ma działanie regenerujące. Zostawia na skórze ochronny film (ale nie mylcie go z tłustą, nieprzyjemną powłoczką, którą często spotyka się przy bogatszych kremach). Ja jestem z niego zadowolona i używam go zarówno w dzień, jak i grubszą warstwę nakładam na noc.
Wielkim minusem jest jak dla mnie opakowanie. Metalowa tubka wygląda bardzo ciekawie, ale jest niepraktyczna... Jak widzicie na zdjęciach, mój krem jest już na wykończeniu (na potrzeby zdjęć został rozwinięty). Plastikowy korek pękł, przez co krem nie nadaje się do noszenia w torebce i wysycha. Dobrze, że jego dni są już policzone :)
Gdyby nie opakowanie i cena, byłby dla mnie kremem idealnym, ale mogę go serdecznie polecić :)
Nie spodziewajcie się jednak od niego cudów - to nadal krem drogeryjny.
Może nie poradzić sobie z bardzo przesuszoną, zniszczoną skórą dłoni.
Jeśli macie poważny problem, polecam wizytę u dermatologa.
Druga część recenzji będzie krótsza :) Sztyft do ust z tej samej serii przeznaczony jest do skóry bardzo suchej. Za 25zł otrzymujemy 4,2g kosmetyku w dość standardowym, plastikowym opakowaniu. Na szczęście tutaj producent nie kombinował i mamy zwykły, wykręcany sztyft. Pomadka ma kremowy kolor, ale na ustach nie zostawia żadnego koloru, czy wyraźnego błysku. Sztyft jest dość twardy, ale dobrze rozprowadza się na ustach i co bardzo ważne - nie rozpuszcza w kieszeni :) Jest mocno wyczuwalna, zarówno jeśli chodzi o zapach jak i warstewkę na ustach, co może przeszkadzać latem. Ja zdecydowanie polecam ją w okresie jesienno-zimowym. Dobrze nawilża, a przede wszystkim świetnie chroni przed mrozem czy wiatrem.
Jak widzicie, mnie sklep The Body Shop jak najbardziej kupił tą serią :)
Chciałabym spróbować pozostałych kosmetyków, ale póki co mam spore zapasy do zużycia.
Jeśli wpadnie mi w ręce coś godnego uwagi - postaram się o tym napisać ;)
A póki co, pozdrawiam! A.
Chętnie wypróbowałabym ten krem do rąk.
OdpowiedzUsuńJa też chętnie sprawdziłabym działanie kremu na sobie, ale chwilowo nie za tę cenę.
OdpowiedzUsuńta świąteczna seria musi być moja. Od kiedy widziałam jej zapowiedz to śni mi się po nocach ;D
OdpowiedzUsuń