No i uzbierała się kolejna piątka pustych opakowań :) O powodach dlaczego miesięczne denko zmieniło się w 'piątkę' pisałam już tutaj. A dziś opowiem Wam trochę o kosmetykach, które skupiły się w tej edycji na twarzy. Przypadek? Zapraszam!




O żelu siarczkowym do twarzy Balneokosmetyki pisałam Wam już w tym poście i mogę śmiało powiedzieć, że będzie mi go brakować. Po pierwsze dobrze oczyszczał, po drugie nie wysuszał - nawet jeśli po umyciu skóry nie tonizowałam jej od razu i nie nakładałam kremu, nie czułam żadnego ściągnięcia czy dyskomfortu. Przy żelach oczyszczających to cecha na wagę złota. Teraz zużywam żelo-maseczki Visibly Clear z Neutrogeny i niestety działanie wysuszające jest odczuwalne. Cała seria do cery z niedoskonałościami Balneokosmetyki sprawdza się u mnie dobrze, więc w najbliższym czasie spodziewać możecie się kilku słów o kremie do twarzy. 




Lipowy płyn micelarny Sylveco to kosmetyk, który doceniłam jak tylko opuścił moją kosmetyczkę - na pewno do niego wrócę! :) Pisałam o nim tutaj i czepiałam się nieco faktu, że tusz zmywa się nim dość opornie. Cofam to! Wolę chwilę pomajstrować przy oku niż za jednym pociągnięciem wacika wysuszać skórę powiek. Jeśli macie wrażliwe oczy i nie używacie kosmetyków wodoodpornych - serdecznie polecam.




Nie mam dużego doświadczenia z peelingami enzymatycznymi, ale muszę przyznać, że bardzo pozytywnie wpłynęły na moją skórę. Łagodny peeling enzymatyczny do cery suchej i normalnej Dermica Pure nie był może najlepszym 'wygładzaczem', ale stosowany regularnie dawał świetne efekty bez podrażnienia czy wysuszenia skóry. Kremowa konsystencja i dość wyraźny, trochę glinkowy zapach bardzo mi odpowiadały. Nakładał się bez problemu, nie spływał z twarzy i dobrze zmywał (do zmywania wszelkich masek, peelingów i innych twarzowych przyjemności używam gąbeczek Calypso). Producent sugeruje trzymanie peelingu na skórze 3-5 minut, ale przy mojej dość tłustej skórze pozwalałam sobie na około 10 minut. Wracać do niego nie będę, ale cerom które nie wymagają silnego złuszczania powinien się spodobać. U mnie był idealnym uzupełnieniem ściereczki muślinowej, której używam do codziennego.




Przyszedł czas na kilka ochów o hydrolacie z róży damasceńskiej. Jego głównym zadaniem jest odświeżanie, delikatne nawilżanie, działanie przeciwzapalnie, wzmacniające, gojące i łagodzące. Dodatkowo posiada właściwości antyoksydacyjne i przeciwzmarszkowe. Można go używać jako toniku, mgiełki do twarzy, tonikowej maseczki czy okładu na zmęczone, podrażnione powieki. Na każdym polu sprawdza się moim zdaniem świetnie. Genialnie tonizuje twarz i przygotowuje ją do nałożenia kremu. Hydrolat różany świetnie spisał się zarówno przy wieczornej jak i porannej pielęgnacji. Jak pachnie róża z pewnością wiecie, ale jeśli nie jesteście jej miłośniczkami - może być ciężko :) Mi ten zapach bardzo się podoba, bo nie pachnie starą pudernicą, jeśli tego się boicie. Z pewnością jeszcze do niego wrócę, bo właśnie na bazie różanego hydrolatu mam w planach zrobić drugą porcję toniku z glukonolaktonem.




Moim ostatnim, piątym denkiem, jest głęboko nawilżający krem do rąk Evree. Z tym głębokim nawilżeniem to jednak bym uważała, bo do naprawdę styranych rąk lepszy jest koncentrat w nieco mniejszym opakowaniu, ale... jeśli Wasze dłonie nie są jakoś wyjątkowo przesuszone, Evree z pewnością Wam się spodoba. Naprawdę nieźle nawilża, dość szybko się wchłania i przyjemnie rozprowadza na skórze. Zapach to już kwestia indywidualna, ale dla mnie był dość przyjemny. Nie wiem czy wrócę do tej wersji, bo nawet w kwestii kremów do rąk mam listę produktów, które mnie zaciekawiły... I to wszystko przez Was! :D


Bardzo mocna piątka do kosza, z której zużycia wcale się nie cieszyłam. 
Szczególnie podpasował mi żel do twarzy, płyn micelarny i hydrolat różany. 
A Wam co wpadło w oko? :)

pozdrawiam
Adrianna 


Leave a Reply

chętnie odpowiem na Twoje pytanie :)

Obsługiwane przez usługę Blogger.