Na blogu cisza, organizacja czasu padła na pysk, a przyczyną tego wszystkiego jest fakt, że... poszłam do pracy :) Bardzo się z tego cieszę, ale początki bywają trudne i stresów sporo. Mam jednak nadzieję, że w najbliższym czasie wszystko się ułoży, znajdę siłę na bloga i pozostałe media. Tyle z frontu prywatnego, a dziś zapraszam Was na denko. Długo z nim zwlekałam, więc zamiast piątki do kosza zrobiła się dziesiątka. No nic, świąteczna promocja taka :P Zapraszam!




Na pierwszy ogień idą prysznicowe szaleństwa. Chociaż na zdjęciach ich nie widać, to udało mi się w ostatnim czasie zużyć dwa już recenzowane kosmetyki: mydło żurawinowe i kulę do kąpieli o wiele mówiącej nazwie 'sex' marki Stenders. Z obu produktów byłam bardzo zadowolona, o czym dałam znać w tym poście. I chociaż do wylegiwania się w wannie powoli się przekonuję, to żele pod prysznic są moim kosmetykiem wiodącym w łazience. Dlatego nie mogło zabraknąć w denku przedstawicieli tej kategorii :) Żele pod prysznic Balea z dość świeżej, zmrożonej serii limitowanej czyli malina i fiołek oraz czerwona pomarańcza i kwiat neroli. Fajne świeże i owocowe zapachy. Jeśli miałabym wskazać jeden, to byłaby to malina - słodka, ale z wyraźną, kwiatową nutką. Za niecałego euraka warto spróbować, a wybór zapachów jest naprawdę duży.




Idąc dalej tropem zakupów w niemieckiej drogerii DM, zużyłam odżywkę satynowy blask z perłą i frangipani marki Balea. Satynowego blasku na swoich włosach nie doświadczyłam, ale jeśli nie zmagacie się z jakimś konkretnym problemem, to odżywka będzie wystarczająca. Moje włosy po umyciu były w sam raz - wygładzone, ale nie obciążone. Nawilżone, ale nadal sypkie i delikatne. Odżywka była bardzo lekka i przez to naprawdę wydajna. Plusem był również zapach, który porównać mogę do kosmetyków fryzjerskich - ciężki do określenia, ale bardzo przyjemny (Stapiz Sleek Line pachnie bardzo podobnie).

Przed odżywką świetnie sprawdzały się u mnie dwa szampony - o jabłkowym szamponie nawilżającym Lavera wspominałam już w ulubieńcach i zdanie podtrzymuję. To naprawdę świetny, naturalny szampon o prostym składzie. Domywa oleje, nie obciąża, nie przesusza skalpu. Odżywka po użyciu mile widziana, jak to przy takich szamponach zwykle bywa. Nieco cięższym zawodnikiem jest tutaj szampon z 5% zawartością mocznika Isana MED. Już go kilkukrotnie polecałam i to moje kolejne opakowanie. Kiedy mam podrażnioną skórę głowy jest dla mnie ratunkiem idealnym :)




Zużyć udało mi się również wypełniające biust serum z Tołpy. Jak pewnie wiecie nie jest to najtańszy krem dostępny na rynku (ok. 45zł / 150ml), ale do zakupu skusiły mnie pozytywne recenzje. Nie jestem jednak pewna, czy chcę Wam go do końca polecać. Po pierwsze mniej więcej w połowie opakowania skóra mojego biustu chyba uodporniła się na rzucony przez kosmetyk czar. Żeby nawilżyć teokolice sięgać musiałam po zwykły, nawilżający balsam. Biust stracił na jędrności, a właściwie cofnął się efekt, który do tej pory dawało serum. Technicznie nie mam żadnych zastrzeżeń, bo i zapach ładny, konsystencja przyjemna i wchłanianie szybkie, ale... oczekiwałam jedynie dobrze nawilżonej, jędrnej skóry, a tego nie otrzymałam. Przynajmniej nie przez cały czas stosowania serum. Dodam tylko, że nie mam biustu dużego, obwisłego i nie mam dzieci, więc krem nie miał utrudnionego zadania. 

Na zdjęciu zabrakło też nawilżającego kremu pod oczy bawełna i irys, również marki Tołpa. I historia wygląda podobnie - wszystko ładnie, pięknie i w połowie opakowania BACH! Krem już tak fantastycznie nie działa, do tego roluje się na nim podkład/puder, a grubsza warstwa nałożona wieczorem w ogóle się nie wchłania. Plusem było na pewno to, że krem nie podrażnił moich wrażliwych oczu, ale i tak niesmak pozostał. Podejść kolejnych nie planuję do Tołpy, przynajmniej w najbliższym czasie. 

Jesień to okres wzmożonej pielęgnacji ust i pożegnać musiałam się z dwoma balsamami ochronnymi. Caudalie to już moja druga sztuka i na pewno będzie trzecia! Świetny, dobrze nawilżająca i lekka pomadka do ust, która na ustach zostawia wyczuwalną ochronną warstwę. Świetnie nawilża, wygładza i pielęgnuje. Konsystencja idealna, gładko sunie po ustach, a sztyft się nie rozpuszcza i nie łamie nawet latem. Za to troszkę mniej polubiłam pod tym względem pomadkę Bee Natural z woskiem pszczelim o zapachu mango, którego zupełnie ni wyczuwam. Sztyft kiedy jest zimno ma w sobie grudki, które dość topornie rozprowadza się na ustach. Za to kiedy jest ciepło, dosłownie płynie i ciężko pomalować usta. Zapachem pomadka bliska jest Carmexowi, więc jeśli bardzo go nie lubicie - do pszczółki podchodźcie ostrożnie. Właściwości pielęgnacyjne świetne, ale balsam na ustach był bardzo wyczuwalny - nawet jeśli nałożyłam go wieczorem, rano czułam jeszcze go na ustach. 


Z podwójnej piątki wyszła jedenastka, takie cuda! :) 
Ale bardzo cieszy mnie to, że pudełko ze zużyciami jest puste i mogę je zapełniać kolejnymi zużytymi opakowaniami. A jak Wam idzie temat denkowy? Znacie powyższe kosmetyki?

pozdrawiam
Adrianna 





Chciałam wprowadzić cyklicznych ulubieńców, ale coś mi to nie bardzo wychodzi... Ostatni taki post napisałam w maju, więc moja systematyczność praktycznie nie istnieje. Ale dziś, na osłodę, mam dla Was moją ulubioną, pielęgnacyjną czwórkę, bez której ostatnimi czasy funkcjonować prawidłowo na płaszczyźnie łazienkowej nie umiem. Zapraszam! 




O zestawie do skóry problematycznej Balneokosmetyki z wodą siarczkową myślałam bardzo długo. Kupiłam i nie żałuję :) Moim ulubieńcem została biosiarczkowa maska oczyszczająco-wygładzająca do twarzy, szyi i dekoltu. Na pewno nie poleciłabym jej dziewczynom z cerą wrażliwą i drażliwą - bo chociaż ja takiej nie mam - pieczenie zaraz po aplikacji, nazwane zalotnie przez producenta 'mrowieniem', wyczuwam dość wyraźnie. Maskę trzymam na oczyszczonej wcześniej twarzy 10-15 minut, następnie zmywam wodą. Skóra po zabiegu jest oczyszczona (szczególnie pory!), wygładzona i przyjemnie miękka. Plusem jest również to, że maska nie wysusza skóry. 

Maseczki używałam do tej pory 'od czasu do czasu'. Producent sugeruje również siedmiodniową kurację i przy pełnej recenzji na pewno dam znać co z tego wyszło. Zachęcone? Więcej o całym zestawie przeczytacie na stronie producenta




Chociaż w mojej szafce stoi już od jakiegoś czasu Foreo Luna Mini, chętniej sięgam po ściereczkę muślinową do oczyszczania twarzy The Body Shop. Moja skóra nigdy nie była gładka sama z siebie, kiedyś bardzo często używałam peelingów mechanicznych czy żelów peelingujących, później do mojej pielęgnacji dołączyły szczoteczki i różnej maści gąbeczki. Ale to właśnie muślina używana raz dziennie daje najlepsze efekty - moja skóra nie jest podrażniona, ale gładka i dużo lepiej wchłaniają się w nią kremy czy trzyma makijaż. Plusem jest również to, że ze ściereczką używać mogę każdego kosmetyku, który akurat mam w łazience - z Foreo niestety trzeba uważać. 

Z pewnością wrócę jeszcze do Luny, jak tylko trafię na odpowiedni żel (aktualnie mam Biosiarczkowy Balneokosmetyki, a w kolejnce czeka Neutrogena z drobinkami). Jeśli nie macie obok siebie sklepów The Body Shop - polecam poszukać muśliny na allegro. Ja za swoją płacę w granicach 20zł z przesyłką. 




Intensywnie nawilżający jabłkowy szampon Lavera wpisał się idealnie w mój dość zawiły program pielęgnacji włosów i skóry głowy. Świetnie zmywa oleje i idealnie nadaje się do pierwszego mycia - w kolejnym używam już mniej naturalnego szamponu. Pachnie cudownie, jabłkowo i orzeźwiająco. W czasie upałów był wybawieniem dla skóry głowy :) Odświeżał, a wlosy odbite były u nasady. Szkoda tylko, że w sieci jest o wiele droższy niż na półce w DM. 

Ale... jeśli będziecie miały okazję go spróbować, serdecznie polecam. Nie zauważyłam też dramatycznego kołtunienia, co jest bardzo częste przy szamponach naturalnych. Jestem coraz bardziej ciekawa kosmetyków Lavera. 




Hydrolatu różanego już kiedyś do twarzy używałam, ale nie doceniłam tak mocno, jak teraz. Hydrolat z róży damasceńskiej ze strony mazidła.com zastąpił bardzo udany tonik Sylveco (wiem, że miałam napisać o toniku i żelu tymiankowym posta, ale z karty zniknęły mi zdjęcia produktów tej marki... przy kolejnych opakowaniach o nich napiszę, wybaczcie) i ta zmiana przy aktualnej pogodzie była naprawdę dobrym krokiem. Skóra po przetarciu hydrolatem jest świeża, nie klei się i przyjemnie pachnie różą. Krem nałożony na taką bazę świetnie się wchłania. 

Chcę w końcu wypróbować maseczki tonikowej, w tym wypadku hydrolatowej (więcej o tonikach i maseczce tonikowej tutaj). W Naturze dostępne są za ok.5zł skomprezowane maseczki, które powinny być do tego celu idealne. Zobaczymy, co z tego wyjdzie :)


I to by było na tyle w kwestii ulubieńców :) Nie ma ich dużo, ale to takie moje perełki, które naprawdę świetnie się sprawdzają. Makijaż praktycznie u mnie ostatnio nie istnieje, więc może przy następnej okazji o czymś Wam z tej kategorii opowiem.

A co Was ostatnio zachwyciło?

pozdrawiam
Adrianna


Obsługiwane przez usługę Blogger.