Chciałam wprowadzić cyklicznych ulubieńców, ale coś mi to nie bardzo wychodzi... Ostatni taki post napisałam w maju, więc moja systematyczność praktycznie nie istnieje. Ale dziś, na osłodę, mam dla Was moją ulubioną, pielęgnacyjną czwórkę, bez której ostatnimi czasy funkcjonować prawidłowo na płaszczyźnie łazienkowej nie umiem. Zapraszam! 




O zestawie do skóry problematycznej Balneokosmetyki z wodą siarczkową myślałam bardzo długo. Kupiłam i nie żałuję :) Moim ulubieńcem została biosiarczkowa maska oczyszczająco-wygładzająca do twarzy, szyi i dekoltu. Na pewno nie poleciłabym jej dziewczynom z cerą wrażliwą i drażliwą - bo chociaż ja takiej nie mam - pieczenie zaraz po aplikacji, nazwane zalotnie przez producenta 'mrowieniem', wyczuwam dość wyraźnie. Maskę trzymam na oczyszczonej wcześniej twarzy 10-15 minut, następnie zmywam wodą. Skóra po zabiegu jest oczyszczona (szczególnie pory!), wygładzona i przyjemnie miękka. Plusem jest również to, że maska nie wysusza skóry. 

Maseczki używałam do tej pory 'od czasu do czasu'. Producent sugeruje również siedmiodniową kurację i przy pełnej recenzji na pewno dam znać co z tego wyszło. Zachęcone? Więcej o całym zestawie przeczytacie na stronie producenta




Chociaż w mojej szafce stoi już od jakiegoś czasu Foreo Luna Mini, chętniej sięgam po ściereczkę muślinową do oczyszczania twarzy The Body Shop. Moja skóra nigdy nie była gładka sama z siebie, kiedyś bardzo często używałam peelingów mechanicznych czy żelów peelingujących, później do mojej pielęgnacji dołączyły szczoteczki i różnej maści gąbeczki. Ale to właśnie muślina używana raz dziennie daje najlepsze efekty - moja skóra nie jest podrażniona, ale gładka i dużo lepiej wchłaniają się w nią kremy czy trzyma makijaż. Plusem jest również to, że ze ściereczką używać mogę każdego kosmetyku, który akurat mam w łazience - z Foreo niestety trzeba uważać. 

Z pewnością wrócę jeszcze do Luny, jak tylko trafię na odpowiedni żel (aktualnie mam Biosiarczkowy Balneokosmetyki, a w kolejnce czeka Neutrogena z drobinkami). Jeśli nie macie obok siebie sklepów The Body Shop - polecam poszukać muśliny na allegro. Ja za swoją płacę w granicach 20zł z przesyłką. 




Intensywnie nawilżający jabłkowy szampon Lavera wpisał się idealnie w mój dość zawiły program pielęgnacji włosów i skóry głowy. Świetnie zmywa oleje i idealnie nadaje się do pierwszego mycia - w kolejnym używam już mniej naturalnego szamponu. Pachnie cudownie, jabłkowo i orzeźwiająco. W czasie upałów był wybawieniem dla skóry głowy :) Odświeżał, a wlosy odbite były u nasady. Szkoda tylko, że w sieci jest o wiele droższy niż na półce w DM. 

Ale... jeśli będziecie miały okazję go spróbować, serdecznie polecam. Nie zauważyłam też dramatycznego kołtunienia, co jest bardzo częste przy szamponach naturalnych. Jestem coraz bardziej ciekawa kosmetyków Lavera. 




Hydrolatu różanego już kiedyś do twarzy używałam, ale nie doceniłam tak mocno, jak teraz. Hydrolat z róży damasceńskiej ze strony mazidła.com zastąpił bardzo udany tonik Sylveco (wiem, że miałam napisać o toniku i żelu tymiankowym posta, ale z karty zniknęły mi zdjęcia produktów tej marki... przy kolejnych opakowaniach o nich napiszę, wybaczcie) i ta zmiana przy aktualnej pogodzie była naprawdę dobrym krokiem. Skóra po przetarciu hydrolatem jest świeża, nie klei się i przyjemnie pachnie różą. Krem nałożony na taką bazę świetnie się wchłania. 

Chcę w końcu wypróbować maseczki tonikowej, w tym wypadku hydrolatowej (więcej o tonikach i maseczce tonikowej tutaj). W Naturze dostępne są za ok.5zł skomprezowane maseczki, które powinny być do tego celu idealne. Zobaczymy, co z tego wyjdzie :)


I to by było na tyle w kwestii ulubieńców :) Nie ma ich dużo, ale to takie moje perełki, które naprawdę świetnie się sprawdzają. Makijaż praktycznie u mnie ostatnio nie istnieje, więc może przy następnej okazji o czymś Wam z tej kategorii opowiem.

A co Was ostatnio zachwyciło?

pozdrawiam
Adrianna


Leave a Reply

chętnie odpowiem na Twoje pytanie :)

Obsługiwane przez usługę Blogger.