Nie czekałam długo aby zrealizować pierwszy punkt z mojej jesiennej chciejlisty zakupowej :) Z pomocą przyszła mi promocja w Superpharm, w której lakier Essie w kolorze bordeaux kupiłam (a właściwie został mi kupiony - dziękuję N! :* ) za 25zł zamiast 35zł. Okazja może nie oszałamiająca, ale dobra. I tak trafił do mnie bardzo wyczekiwany, przeoglądany na wszystkie strony, idealny odcień na jesień i zimę. 

Tak, zakochałam się od pierwszego użycia w kolorze! Piękne, głębokie wino, które w zależności od światła jest albo bardziej czerwone, albo brązowe. W konsystencji gustuję już nieco mniej, bo jest to lakier żelkowy i bez trzech warstw ciężko uzyskać krycie. Gdzieniegdzie dalej widoczne są smugi, ale... Jest piękny, prawda? :) 

Malowanie oczywiście bezproblemowe, pędzelek dobrze przycięty. Konsystencja dość rzadka, ale nie rozlewa się jakoś specjalnie po skórkach i szybko wysycha. Dla niecierliwców i fanów wysokiego połysku - do których się zaliczam - polecam top Insta Dri od Sally Hansen. Całość składa się na piękny mani, który będę nosić bardzo, bardzo, baaardzoooo często! 




Lakier w najmniejszym stopniu mnie nie rozczarował i bardzo cieszę się z tego zakupu :) Nie wiem co będzie z planami kostki jesiennej, ale chyba zeszła na bardzo daleki plan. Bordeaux mnie w sobie rozkochał! :)

Pamiętajcie, że różnice w odbiorze koloru są czasami duże i zależne od wielu czynników: światła, aparatu, monitora. Warto więc 'googlować', do czego serdecznie Was przed zakupem zachęcam. 


pozdrawiam
Adrianna 



Broniłam się przed tym postem, ale chyba czas najwyższy odpuścić :) Przecież nie podpisuje cyrografu, tylko pokazuję Wam co mi po zakupowej części głowy chodzi, prawda? A chodzi tego trochę, nie powiem. Staram się trzymać wszelkie ochotki w ryzach, ale niektóre z nich są mi jakby bliższe. Jeśli jesteście ciekawe jak wyglądają - zapraszam na post.


W Lolicie Lempickiej zakochałam się już prawie dwa lata temu i właśnie tyle towarzyszy mi zapach, który oczarował mnie jako pierwszy (Lolita Lempicka, w niebieskim jabłku ze złotym ogonkiem). Czas najwyższy na zmiany! W aurę jesiennych nosowych chciejstw doskonale wpisuje się za Si Lolita - obwąchałam ją na wszystkie możliwe strony i tak, musi być moja. Z pewnością zamówię ją online na stronie iperfumy.pl, bo lepszej okazji cenowej do tej pory nie znalazłam.




Kwaśna jesień mi się marzy! Dlatego do swojej pielęgnacji chciałabym włączyć kwasy. Jeśli tak jak ja nie macie doświadczenia w temacie, serdecznie polecić mogę filmiki Nissiax83 o kwasie azelainowym (powyżej) oraz kwasach PHA. Częściowo chciejstwo się już spełniło, bo tonik z glukonolaktowem 10% ze strony e-naturalne jest już u mnie, a w tym miesiącu jeszcze chciałabym kupić Skinoren w kremie lub żelu, ewentualnie Acne-Derm. Poczekam jeszcze troszkę i zobaczę, jak moja skóra przyjmie tonik, a potem będę działać dalej.

- źródło


To takie dość ostrożne marzenie zakupowe, o którym mówię z dużą dozą niepewności. Większe inwestycje kosmetyczne w tym roku mogą wyjść bardzo różnie, a ta jest największą z nich. Mam tu na myśli pędzle Zoeva z serii bambusowej, czyli Zoeva Bamboo Luxury Set Vol. 2. Długo nie mogłam się na żadne konkretne zdecydować, aż w końcu przeglądając internety postawiłam na bambus. Mam nadzieję, że jak już wyskoczę z 2,5 stówki, to będę z tego skoku zadowolona. Pędzle (i nie tylko!) marki ZOEVA dostaniecie oczywiście na stronie Minti Shop.




Ostatnie chciejstwo to jesienne odświeżenie lakierowego pudełka. Od kilku już sezonów marzy mi się Bordeaux od Essie i tak odkładam ten zakup sama nie wiem dlaczego. Po premierze jesiennej kolekcji włączyło mi się również chciejstwo na kostkę miniatur, ale nijak ma się to do mojego lakierowego ograniczenia i porządków w pudełku ;) Dlatego decyzja ostateczna musi jeszcze poczekać. Ale chyba mimo wszystko skłaniam się w stronę samotnego, winnego Essiaczka. 

Jak widzicie nie ma tego dużo i myślę, że moje lista jest jak najbardziej do zrealizowania :) Ciekawi mnie jeszcze kilka kosmetyków, ale w poście przedstawiłam te rzeczy, do których jestem najbardziej przekonana, a ich brak boleśnie odczuwam w swojej kosmetyczce (tak, to już objaw chorobowy). Pielęgnacyjnie również mam kilka typów, ale one pojawiać się u mnie będą wraz z denkami poprzedników.


A Wam co się marzy nad kubkiem pysznej, gorącej herbatki?

pozdrawiam
Adrianna 



Nie jestem wybrzydziochem w kwestii płynu micelarnego - przede wszystkim kosmetyk ma zmywać makijaż oczu i nie podrażniać. Dużo? Chyba nie :) Jeśli jesteście posiadaczkami wrażliwych oczu wiecie, że te dwie właściwości nie chodzą często w parze. Lipowy płyn micelarny Sylveco właśnie mi się kończy i z pewnością będę go miło wspominać. Jesteście ciekawe dlaczego? Zapraszam na post.




Mój makijaż, co wielokrotnie podkreślam, jest bardzo prosty. Na co dzień wystarcza mi zwykły puder o widocznym kryciu i matowieniu, na 'większe' okazje sięgam po Multifunkcyjny fluid BB z Bell. Swój demakijaż skupiam na oczach i to właśnie dla nich szukam delikatnego, ale też dobrze zmywającego tusz i cienie kosmetyku. 

Po kilku bardziej lub mniej udanych próbach trafiłam na lipowy płyn micelarny Sylveco. Za 200ml kosmetyku zapłacimy ok. 18zł, w zależności od sklepu. Opakowanie to klasyczna butelka na zatrzask z odpowiedniej wielkości otworem, wykonana z brązowego, półprzezroczystego plastiku. Płyn ma standardową konsystencję i lekko żółtawe zabarwienie oraz roślinny zapach, którego z niczym konkretnym nie potrafię porównać. Przyjemna dla oka etykieta dopełnia wrażenie (bardzo słuszne), że mamy do czynienia z kosmetykiem bliskim naturze. Sylveco jest bowiem producetem kosmetyków naturalnych, opierających się na ziołowych ekstraktach. O lipowym płynie micelarnym więcej przeczytacie tutaj.


Wyjątkowo delikatny i jednocześnie skuteczny, hypoalergiczny preparat, który dokładnie oczyszcza skórę. Zawiera ekstrakt z kwiatów lipy szerokolistnej, który wykazuje działanie nawilżające i osłaniające, zwiększa elastyczność i sprężystość oraz odporność skóry na utratę wody. Ponadto wyciąg ten polecany jest w pielęgnacji oczu, łagodzi podrażnienia i koi zaczerwienioną skórę. Delikatny składnik myjący pozwala łatwo usunąć nawet intensywny i wodoodporny makijaż. Po zastosowaniu kosmetyku skóra pozostaje gładka, czysta i świeża.




Na pewno mogę zgodzić się z tym, że płyn jest delikatny - nawet większe tarcie nie niesie za sobą podrażnień czy zaczerwienienia oka. Nie zauważyłam wysuszenia skóry czy okolić wokół oczu, co bardzo często zdarza mi się kiedy regularnie stosuję kosmetyk do demakijażu (tak było chociażby z różowym Garnierem). Nie zgodzę się z bezproblemowym demakijażem - od razu zaznaczam, że kosmetyków wodoodpornych nie używam, więc odniosę się jedynie do zmywania klasycznego tuszu Maybelline Lash Sensational, którego obecnie używam. Nasączony płynem wacik przyłożony do oka rozpuszcza tusz i ściąga mniej więcej 3/4 produktu z rzęs za jednym pociągnięciem - musicie mu jednak dać troszkę czasu i trzymać przy oku nieco dłużej niż zazwyczaj. Po kilku przetarciach oko jest czyste, ale trzeba z nim trochę 'powalczyć'. Dlatego też mam duże wątpliwości, czy tusz byłby w stanie zmyć makijaż wodoodporny. Z pudrem, różem i pozostałymi kosmetykami na twarzy radzi sobie bardzo dobrze. Po demakijażu myję jeszcze twarz żelem, więc nie ma to dla mnie wielkiego znaczenia. Czasami jednak zdarza mi się użyć płynu do przetarcia twarzy po oczyszczaniu żelem i nie odczuwam wtedy dyskomfortu związanego z przesuszeniem skóry - płyn ją odświeża i pozostawia w stanie idealnym do dalszych zabiegów. Nie odczuwam klejącej czy wyczuwalnej warstwy.




Jeśli macie jakieś wątpliwości czy dać mu szansę - będę Was do tego zachęcać. Szczególnie jeśli macie problem z wrażlowymi oczami. Chociaż na ich demakijaż trzeba poświęcić chwilkę, to naprawdę warto. Krótki skład i delikatne działanie na pewno Wam nie zaszkodzą :)


Miałyście okazję używać płynu lipowego Sylveco? Sprawdził się u Was czy potrzebujecie czegoś solidniejszego do demakijażu?

pozdrawiam
Adrianna 


Obsługiwane przez usługę Blogger.