Czy macie czasami tak, że zobaczycie zapowiedź kosmetycznych nowości i z niecierpliwością zaczynacie przebierać nóżkami? Przy każdej możliwej okazji zaglądacie do drogerii - a tam pusto, cisza, nikt nic nie wie? A potem jak grom z jasnego nieba spada dana rzecz, opanowuje portfel i całkowicie zapominacie o blogowych ostrzeżeniach, że nie wszystko złoto co się świeci? Tak właśnie trafił do mnie lakier Pierre Rene z serii Sand Effect...


Kolor: w opakowaniu to piękna galaktyka, roziskrzona złotymi drobinkami. Zobaczyłam i odebrało mi rozum, ślina zaczęła ciurkiem lecieć po brodzie, do momentu malowania. Dwie warstwy i? Gdzie do diaska jest moja galaktyka?! Płaski, pospolity granat z jakimiś grudami i małymi piegami brokatu, zero złota... 
Krycie: po dwóch warstwach widać jeszcze miejscami białą część paznokcia. Kolor jest nierówny i przy bliższym kontakcie jest to dość widoczne.


Konsystencja i aplikacja: dość gęsta, lekko ciągnąca, może sprawiać problemy przy skórkach. Do tego bardzo niestabilny, rozlazły pędzelek, który przy nacisku na płytkę żył własnym życiem... Odstające włoski również nie ułatwiały malowania. Muszę jeszcze wspomnieć o mocnym zapachu, który ciężko znieść.
Schnięcie: miałam już kilka piasków i wydawało mi się, że ich plusem jest szybkie schnięcie. Tutaj lakier po godzinie nadal był gumowaty i nieodporny na uszkodzenia... Po dodaniu bezbarwnego topu było dużo lepiej i kolor był odrobinę intensywniejszy.


Trwałość: jak już wysechł, to trzymał się całkiem nieźle ale... Ma spory minus jeśli chodzi o wersję bez topu - jest chropowaty i o wszystko haczy. Do tego drobinki potrafią się ścierać i wygląda to mało estetycznie. Przy zmywaniu dał mi popalić, bo nie dość, że brokat nie chciał opuścić płytki, to jeszcze lakier zabarwił skórki...
Cena: 10,99zł w galerii Alfa w Grudziądzu - sklep Trendy Shop.


Jak widzicie na zdjęciach, po roziskrzonych drobinkach złota nie ma śladu... Szkoda. 


Po więcej lakierów Pierre Rene się nie wybieram. Ten wystarczająco mnie zniechęcił.
Pewnie część z Was jest już znudzona piaskowym trendem ale obiecuję - mam jeszcze tylko jeden lakier o takim wykończeniu :) Dziś udało mi się znaleźć biel z Adosa, której jestem bardzo ciekawa. 

Skusiłyście się na te lakiery? Jakie jest Wasz zdanie?
pozdrawiam, A

PS. Przypominam o rogatej niespodziance - macie jeszcze kilka dni na zgłoszenie :)


Chciałam wam krótko napisać, jak przygotowuję swoje paznokcie do malowania :) 
Specjalistą nie jestem, staram się też nie być dla nich sadystą. 
To wszystko, czego używam:



Zaczynam od opiłowania paznokci szklanym pilniczkiem (1). Miałam już kilka i najbardziej odpowiada mi ten rossmannowej marki for your Beauty (ok. 12zł). Kolejnym krokiem jest odyseja skórkowa - w ciągu tygodnia nie mam zazwyczaj czasu za zabawę z żelem, więc w czasie kąpieli staram się je potraktować szczoteczką do paznokci z mydłem. Taki systematyczny zabieg delikatnie odsuwa skórki i widocznie je zmiękcza - serdecznie polecam - potem wystarczy zaaplikować nawilżający krem. 

Żel do skórek (2) to aktualnie Pierre Rene Good Bye Cuticles (ok. 12zł?), ale równie dobry jest żel z Killys (ok. 10zł). Nakładam, czekam ok 8-10 minut, odsuwam drewnianym patyczkiem (4). Jeśli mam taką potrzebę, nakładam raz jeszcze i po kilku minutach używam szczoteczki do paznokci. Pamiętajcie o dokładnym zmyciu preparatu! 

Jeśli nie nakładam od razu koloru, to wsmarowuję w paznokcie balsam do paznokci 2x5 (ok. 15zł) - ma on za zadanie regenerować i wzmacniać paznokcie. Czy działa? Na pewno nawilża płytkę paznokcia wysuszoną zmywaczem. Wsmarowuję dość grubą warstwę lub zakładam rękawiczki i zostawiam na noc. Zamiennie używam kremu do skórek z Avonu (23zł bez promocji to gruuuba przesada!), ale wolę balsam 2x5. Mam jeszcze olejek Sensique, ale używam sporadycznie.

Jeśli chcę nałożyć kolorowy lakier, to dokładnie myję ręce z wszystkich tłuściochów i nakładam odżywkę (5) - szukam czegoś odżywczego i nadającego się w roli bazy, ale póki co używam Killys, preparat regenerujący płytkę paznokcia (8zł w promocji SuperPharm). Zastanawiam się nad odżywką z Essię, którą pani w SP bardzo polecała... Ale 35zł wydane w ciemno? Może macie jakieś doświadczenie, chętnie poczytam.

I tyle :) Potem już tylko kolor, kolor, KOLOR!

pozdrawiam, A.




Obsługiwane przez usługę Blogger.