Wakacje, przynajmniej te szkolne, właśnie się kończą. Mam nadzieję, że spędziliście je w najlepszy możliwy sposób i wspominacie ten czas z uśmiechem :) Tym szczęściarzom, którzy odpoczynek mają jeszcze przed sobą życzę sprzyjających wiatrów i spokoju. Wszystkich za to zapraszam na małe, pachnące rozdanie. Zasady są bardzo proste, więc pozostaje mi życzyć powodzenia!



Co musicie zrobić?

OBSERWOWAĆ. Do wyboru macie rogate konto na instagramie, facebooku, bloggerze lub bloglovinie. Pełna dowolność, wystarczy dopisać się na jedną z platform i dać mi o tym znać w komentarzu.

ODPOWIEDZIEĆ NA PYTANIE: Jakie jest Wasze najlepsze, najcieplejsze, najciekawsze, a może najbardziej niespodziewane wspomnienie z wakacji? Forma dowolna, rozmiar dowolny - nie liczę na opowieści o spotkaniu z Yeti w Tatrach albo pływaniu z syrenką w Bałtyku :) 

ZOSTAWIĆ KOMENTARZ:
obserwuję na ... jako ...
odpowiedź: ... 



I to by było na tyle :) Rozdanie trwać będzie od 29.08. - 15.09. włącznie. Wyniki podam na blogu do 5 dni od zakończenia rozdania. Na mail od zwycięzcy czekam przez 5 dni od ogłoszenia wyników. Potem losuję kolejną osobę. Kosmetyki zostały zakupiona przeze mnie i są oczywiście świeże, nieużywane. Wysyłka na terenie Polski ze względu na koszty, wybaczcie.

Serdecznie zapraszam i czekam na Wasze odpowiedzi!

pozdrawiam
Adrianna 



Chociaż nie spodziewałam się cudów, to jednak liczyłam, że kosmetyki Bandi okażą się dla mojej skóry dobre. Jak już pewnie widzicie po tytule posta jest inaczej, szczególnie w kwestii kremów. Peeling okazał się poprostu niegroźny. Pamiętajcie jednak, że każda cera jest wyjątkowa i wymaga innej pielęgnacji :) Jeśli jesteście ciekawe mojej opinii o subtelnym peelingu enzymatycznym i intensywnie nawilżającym kremie (zestaw ten wygrałam u INFALLIBLELIFESTYLE) oraz kremie z algami morskimi - zapraszam na post!


Bandi Delicate Care, subtelny peeling enzymatyczny




Po pierwsze, to kosmetyk zdecydowanie za delikatny. Nie robi z moją skórą nic, co mogłoby sugerować, że użyłam peelingu enzymatycznego... Dużo lepsze efekty zauważam po peelingu z Dermiki. Po nałożeniu mam wrażenie, że powierzchnia mojej skóry jest czymś obłożona i nie może oddychać, a uczucie to nie znika nawet po zmyciu kosmetyku. Konsystencja peelingu jest kremowa, gęsta i lekko klejąca. Dobrze się nakłada i chociaż powoduje na początku lekkie mrowienie, po kilku minutach ono ustaje. Biały kolor z czasem staje się przezroczysty. Pachnie specyficznie - słodko, pudrowo, owocowo? Nie wiem, ale przez 15-20 minut (tyle sugeruje producent) może skutecznie obrzydzić. Zmywa się całkiem nieźle - najpierw używam wacików (wtedy peeling przypomina miodek z ucha, wybaczcie porównanie), a resztę zmywam za pomocą pianki Alverde czy delikatnego żelu oczyszczającego.

Efekty? Skóra jest lekko ściągnięta i nieco gładsza, ale tylko tam, gdzie była gładka już wcześniej...  Podsumowując - to kosmetyk nie dla mnie. Jest za delikatny, a czas w jakim ma według producenta działać uprzykrza zapach. Kwestia gustu, ale mój podpowiada - nigdy więcej.



Macie doświadczenia z tym peelingiem? Czytałam opinie w sieci i nie jest to niestety ulubieniec tłumów. Pozostaje się więc cieszyć, że przynajmniej nie wywołał u mnie wysypu na skórze, bo i tak się u dziewczyn zdarzało.


Bandi Delicate Care, krem z algami morskimi



Bandi Hydro Care, krem intensywnie nawilżający




I tutaj mogę kremy podsumować razem, bo obie formuły zadziałały podobnie. Nie będę się mocno rozpiwywać, bo chyba nie ma to większego sensu - kosmetyków używałam krótko, więc też byłoby to niemiarodajne.

W trakcie pierwszych 2-3 dni używania byłam zachwycona :) Skóra mojej twarzy szczególnie przy kremie z algami nie świeciła się, a lekka formuła wyjątkowo mi podpasowała. Do tego zniknął problem z suchymi skórkami czy ściągnięciem skóry. Krem nawilżający był nieco cięższy, ale nadal nie wywoływał potoku sebum. Cała radość mijała w momencie, kiedy linia mojej rzuchwy i broda zaczynały wyrzucać coraz to ciekawsze zjawiska. Od drobnych niedoskonałości, po bolące bulwy. Podejścia były dwa do każdego kremu i za każdym razem ich odstawienie powodowało uspokojenie skóry po 3-4 dniach, dzięki doleczaniu cery z Effaclar Duo+. Nie mam pojęcia czy to wina konkretnego składnika czy całej formuły, ale te kremy zdecydowanie nie są dla mnie. 

Nie mówię przy tym, że kremy Bandi, które miałam okazję testować są złe i nie kupujcie ich pod żadnym pozorem, nie. Ze względu na świetne opakowania z pompką typu air less kremy powędrowały do nowych właścicielek. Obie są starsze ode mnie i ich skóry wymagają nawilżenia oraz odżywienia, dodatkowo są skórami delikatnymi i skłonnymi do reakcji alergicznej. Nie słyszałam od nich żadnych skarg i uwag, z kosmetyków są zadowolone :) 

Dlatego jeśli macie cerę tłustą, skłonną do zapychania i potrafiącą strzelić focha - poczytajcie więcej opinii w sieci. Ja swoje pielęgnacyjne kroki kieruję w inną stronę :)


Jakie macie doświadczenia z kosmetykami do twarzy Bandi? 
Wiele z Was zareagowało pozytywnie pod postem, w którym pokazywałam Wam całą trójkę i domyślam się, że jestem w niezadowolonej mniejszości :) Ale już się szczerze mówiąc przyzwyczaiłam, że polecenia i rzeczywistość z moją cerą to dwie różne sprawy. Dlatego szukam dalej i wcale nie rozpaczam!

pozdrawiam
Adrianna 



Zgubiłam się gdzieś między tym na co mam ochotę, a na co ochotę mają wszyscy. Może zgubiłam trochę siebie? Nie wiem. Ale miesiąc bez zakupów to dobra okazja do sprawdzenia / potwierdzenia / zmian. Dlatego po obfitym w zakupy lipcu i sierpniu czas na pauzę. Mam naprawdę spore zapasy kosmetyczne, więc nie straszny mi bród i smród, a zaoszczędzone pieniążki chętnie wykorzystam w celu pokojowym. Przyłączycie się czy macie jakieś zakupowe plany na zbliżający się wrzesień? :) 

Przy okazji - uaktualniłam swoją listę ochów czyli kosmetyków, które chciałabym spróbować. Pierwsze nowe/stare chciejstwo udało mi się już zrealizować, co pokazywałam na Instagramie

Drugim wyzwaniem dla mnie jest mała zmiana żywieniowa. Wakacje były słodką odskocznią, która odbiła się na mojej diecie... Czas nadrobić stracony czas (i kilogramy) :) Smęcić nie będę, tylko dam znać o jakiś realnych efektach i zmianach, jeśli są tu ciekawe tematu osoby. Ostatnia moda na bycie fit mocno zmniejszyła grupę pączków, w której mam silną pozycję od dzieciństwa.

Za zastój na blogu odpowiedzialne jest totalne znudzenie formą i brak pomysłu na jej zmianę... Nie wiem, czy to już jest ten moment, w którym czas się z blogiem pożegnać i przyznać, że ja się zwyczajnie do tego nie nadaję. Jeszcze chwilę to w sobie poduszę, w końcu cyrografu nie podpisałam z nikim - i całe szczęście. W innym wypadku moja dusza nie byłaby już moja. 


Dajcie znać co u Was się dzieje, bo u mnie nadciąga jakieś przesilenie...
Ciekawe co z tego wyniknie :)

pozdrawiam
Adrianna 





Od maja na blogu nie było denkowego posta, a torba z pustakami pęka w szwach. Czas najwyższy, żeby w kilku słowach opowiedzieć Wam o tym, co ostatnio w mojej kosmetyczce miało swoje pięć minut. Żeby nie zanudzać za bardzo podzieliłam swoje zużycia na 3 grupy - kosmetyki do twarzy, do włosów i do ciała. Dziś zapraszam na włosowe podboje, a w nich między innymi mój topowy szampon z mocznikiem Isana, odżywka Timotei z wiosennego pudełka JoyBOX (tutaj zobaczycie zawartość) oraz mniej udane spotkanie z Petal Fresh. Zapraszam! 




Isana Med, szampon do włosów z mocznikiem

Szampon, którego nie wiem już sama którą butelkę zużyłam. Śmiało mogę stwierdzić, że to jedyny ratunek dla mojego skalpu, który mocno ostatnio kaprysi - o sprawcy niebawem. Kosmetyk dobrze myje, chociaż do zmywania oleju wolę używać coś lżejszego. W moim wypadku szampon Isana z serii MED idealnie uspokaja i nawilża przesuszony skalp, nie obciąża włosów (jeśli nie używam go co mycie przez dłuższy okres czasu) i pozostawia włosy miękkie, czyste i bez kołtunów. Odżywki oczywiście używam, ale nawet jeśli ją pominę nie rwę włosów z głowy :) Producent twierdzi, że zawartość 5% mocznika pielęgnuje włosy, a formuła z prowitaminą B5 dodatkowo je wzmacnia. Kosmetyk polecany jest do wrażliwej i delikatnej skóry głowy, z czym się zgadzam. W prostej butelce z zatrzaskiem znajdziecie 200ml delikatnie pachnącego szamponu w perłowym kolorze. Jego wydajność oceniam dobrze, ale nie spodziewajcie się kłębów piany. Dodam tylko, że warto czekać na promocje w Rossmannie, ponieważ kosztuje wtedy całe 2,99zł! Dla mnie to włosowy top już od wielu miesiecy. 




Garnier Ultra Doux, szampon z oliwą z oliwek i cytryną do włosów suchych i matowych

Od czasu do czasu wracam do szamponów i odżywek Garnier z serii Ultra Doux, chociaż nie są to z pewnością moje ulubione kosmetyki do włosów. Kiedyś służyły mi lepiej (szczególnie odżywki), teraz staram się wybierać bardziej naturalne składy. W szamponie oliwkowo-cytrynowym dałam się złapać na zapach, który był idealnie orzeźwiający i owocowy. Nie mogę przyczepić się do niczego, bo kosmetyk dobrze domywał włosy (nawet z olejem), trochę je dociążał (niech będzie, że od oliwy) i nie powodował kołtunów, chociaż radził sobie w tym temacie troszkę gorzej niż Isana. Wielkim plusem jest to, że w żaden sposób nie zaszkodził skórze mojej głowy! Wrócić nie wrócę, ale będę wspominać ciepło, bo był to zwyczajny, dobry szampon. 


Petal Fresh, odmładzający szampon do włosów z wyciągiem z pestek winogron i oliwek

I dotarliśmy do szamponu, który uprzykrzył mi wakacje. Po pierwsze i najgorsze - powodował łupież, czego zupełnie się nie spodziewałam. Winogronowa odżywka Petal Fresh z tej serii spisywała się idealnie, więc licząc na podobne efekty kupiłam szampon. Po pierwszych kilku myciach było nawet nieźle, chociaż włosy zamiast odmłodzenia uzyskały raczej szorstką strukturę (podobnie było z szamponem cytrynowym, szczególnie pod koniec opakowania). Niestety im dalej w las, tym gorzej. Najpierw swędzenie skaplu, a potem prawdziwa apokalipsa - łupież, przesuszone na wiór miejsca, łuszcząca się płatami skóra skalpu. Pomógł mi dopiero przeciwłupieżowy szampon Balea z bambusem i mięta, który porzuciłam przed pakowaniem manatek do Polski (i żałuję, bo świetnie odświeżał skórę głowy). Technicznie szampon Petal Fresh z wyciągiem z pestek winogron jest w porządku - dobrze się rozprowadza, nieźle pieni, dość przyjemnie-roślinnie pachnie, ale to trochę za mało. To było moje drugie nieudane podejście do szamponów tej marki i na kolejne nie mam ochoty. Może spróbuję jeszcze odżywek, ale póki co czuję się zniechęcona. 




Timotei. odżywka Drogocenne Olejki z organicznym olejkiem arganowym

Na początku byłam tą odżywką zachwycona - włosy po umyciu były miękkie, gładkie i pachnące, a przede wszystkim nawilżone! Jakie było moje zdziwienie kiedy po 2 tygodniach zauważyłam, że to tylko dobre wrażenie. Efekt 'drogocennych olejków' zniknął wraz z pominięciem nałożenia tego kosmetyju. Spodziewałam się raczej, że moje włosy dostają coś więcej niż tylko złudzenie pielęgnacji.


Marion, olejki orientalne kokos i tamanu

Jak widzicie na zdjęciu widnieje nowy olejek mojej mamy, bo pusta buteleczka byłaby ciężka do zidentyfikowania :) Miałam już w tym momencie wszystkie marionowe olejki orientalne, ale to zielony najbardziej mi odpowiadał. Aktualnie mam żółty z jojobą i słonecznikiem, ale zapachowo bardziej pasował mi kokos. Jeśli jeszcze nie miałyście okazji spróbować, a szukacie czegoś do zabezpieczenia końcówek czy delikatnego przygładzenia włosów na długości - serdecznie polecam :) Olejek robi to, co ma robić i można kupić już za 4-5zł w Naturze. 


Patrzę na długość posta i cieszę się, że zdecydowałam się na podział denka na 3 części - bez tego to byłby prawdziwy ślimak... Znacie powyższe kosmetyki? Jakie macie zdanie o moim topowym szamponie mocznikowym?

pozdrawiam
Adrianna 



Żartuje, zostało mi jeszcze trochę niemieckich słodyczy :). A więc zniknęłam na dłużej niż planowałam i dalej niż myślałam, ale jestem! Walizka rozpakowana, pranie wstawione, zdjęcia nabytków zrobione więc... czas na zakupowy post. Zapraszam. 

Słowem wstępu odwiedziłam 4 ogniska finansowej zagłady, które znaleźć możecie za zachodnią granicą: DM, Primark, Rossmann i Rituals. Jak widać przeważają kosmetyczne miejsca, bo ciuchowa to ja raczej nie jestem - jeśli już coś ze mną zostanie na dłużej, to musi być ulubione i nie rozstajemy się do pierwszych dziur i wyrzucenia łacha siłą przez moją mamę. 

Dlatego Primark ku wielkiemu zdziwieniu zgromadzonych porwał mnie najmniej. Powróciłam szczęśliwie z: dwiema małymi świeczkami, paczką czarnych skarpetek-stópek, koszulką, dwiema piżamkami i dołem od stroju (bo stanik był niewymiarowy). 

Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie Rossmann i szeroka gama kosmetyków Alterra - łącznie z kolorówką - której u nas pewnie szybko nie znajdziemy. Zakup jednak poczyniłam tam aż jeden, bo nie chciałam brać w ciemno. 

DM to już stały punkt programu i kolejny raz miałam w czym wybierać (dla Was też coś mam, a jakże!). Tutaj zaczynam już lecieć standardem i kieruję się w dobrze znanym mi, kąpielowym kierunku. Do szaf z kolorówką zajrzałam, ale nic mi w oko nie wpadło oprócz pudru do twarzy z Alverde. Pielęgnacyjnie zdecydowanie lepiej, czyli cała ja.

No i stacja końcowa moich zakupowych wojaży - Rituals. Olaboga, mogłabym tam mieszkać. Zapachy, klimat sklepu no i kosmetyki! Wyszłam z maleństwami w zestawie, które tylko drażnią apetyt na więcej. Wącham, próbuję, zachwycam się aromatem i nie rozumiem, dlaczego te kosmetyki są tak drogie - rozjaśnijcie mój umysł, skoro składowo raczej szału nie ma (albo to ja się na składach nie znam). 

Miał być krótki wstęp, ale wyszło jak zawsze :). Teraz już tylko szybka prezentacja, obiecuję!




I S A N A,  E V R E E  -  R O S S M A N N (PL)

Jeszcze w Polsce udało mi się kupić kilka rzeczy:

Isana, peeling pod prysznic grejpfrut i rabarbar - ok. 4zł. Pachnie jak owocowy pyszny kompot! Nie wiem jak będzie ze zdzieraniem, ale sam zapach skutecznie mnie przekonał do zakupu.

Isana, żel pod prysznic z ekstraktem z czereśni - ok. 3zł. Drugi ptaszek do kolekcji, który tym razem pachnie słodkimi owocami. Czy czereśniami? Tego pewna nie jestem.

Evree, głęboko nawilżający krem do rąk - skóra bardzo sucha i szorstka - ok. 6zł. Krem kupiłam na podróż i zapomniałam go zabrać. Brawo JA. W domu znalazł jednak troskliwą opiekę i nastąpiło wrogie przejęcie :). Podobnie z resztą stało się z biedronkowym żelem pod prysznic o zapachu pistacjowych lodów... 




M A R I O N,  A L T E R R A,  Z I A J A,  G R E E N  P H A R M A C Y  
-  N A T U R A,  R O S S M A N N (PL)

Marion, olejki orientalne jojoba i słonecznik - ok. 4zł. To już ostatnia nieznana mi dotąd wersja. Jak się skończy chyba poszukam innej opcji na zabezpieczanie końcówek. 

Alterra, olej do włosów suchych i łamliwych z pestek moreli BIO - 15zł. Czekałam na tę nowość i w sumie nie miałam okazji tak naprawdę dobrze potestować, żeby wyrobić sobie zdanie o działaniu. No nic, nadrobię zaległości. 

Ziaja, chłodząca mgiełka  z mentolem i witaminą C twarz, ciało, włosy - ok. 7zł. Mam mieszane uczucia. Zapach świetny, bo połączenie drzewa tamaryndowego i zielonej pomarańczy przyjemnie odświeża, ale... Nie zauważyłam właściwości nawilżających, a chłodzenie jest bardzo krótkotrwałe. Dla samej przyjemności zapachowej, która trwa kilka chwil, nie widzę sensu w używaniu tego kosmetyku. 

Green Pharmacy, matujący krem normalizujący zielona herbata do cery tłustej i mieszanej - 10zł. To dla mnie nowość, nie miałam jeszcze okazji używać tego kremu. Wpadł do mojej kosmetyczki dość przypadkowo, bo jestem w trakcie zmian w pielęgnacji twarzy. Zobaczymy co z tego będzie :).




R I T U A L S  -  S K L E P  F I R M O W Y  (DE)

Touch of Happiness, krem do ciała słodka pomarańcza i drzewo cedrowe. Happy Buddha, żel do mycia ciała w piance mandarynka i yuzu. Fortune Scrub, scrub do ciała mandarynka i yuzu. Fortune Oil, olejek pod prysznic słodka pomarańcza i drzewo cedrowe. Cały zestaw miniatur kosztował 17,50e, mają one pojemności od 50 do 75ml. Zapach jest obłędny! Niepowtarzalny, nieco męski. Cudowny - mogłabym mieć takie perfumy. O działaniu powiedzieć za wiele nie mogę, bo póki co wącham sobie i się krótko mówiąc jaram - nieco starsze dzieci tak właśnie mają. 




B A L E A,  L A V E R A,  T R E A C L E M O O N  -  D M 

Balea, krem do rąk z mocznikiem 5% - ok. 2e. Naprawdę nieźle rokuje i jest nieco lżejszy - tak mi się wydaje - niż mocznikowa Isana. Zapach mi jedynie trochę przeszkadza, bo jest taki słodko-niewiadomo-jaki. Ale nawilża przyjemnie, więc zużyję na pewno.

Lavera, szampon jabłkowy do włosów normalnych intensywnie nawilżający - ok. 4e. Kręciłam się wokół szamponów Alverde, ale z żadnym z nich nie miałam jakiś wyjątkowo ciepłych skojarzeń. Postawiłam więc na markę dotąd mi zupełnie nieznaną. Pachnie cudownie, jak świeże kwaśne jabłka. Zobaczymy jak będzie sprawdzać się na włosach. 

Treaclemoon, mini balsam do ciała iced strawberry dream - 1e, miniaturka. Chwyciłam z ciekawości przy kasie, bo nie przepadam za takimi słodkimi, jedzeniowymi zapachami w balsamach. Ale truskawki zrobiły na moim nosie wyjątkowo dobre wrażenie! 

Balea Soft-Ol, balsam do ciała z olejkami 40% - 3e. To już zakup wybiegający w jesienną przyszłość i pierwszy przesusz spowodowany kaloryferami. Masła są jeszcze wtedy dla mnie za ciężkie, a ten balsam zapowiada się naprawdę nieźle.




N E U T R O G E N A,  A L T E R R A,  A L V E R D E,  B E E  N A T U R A L  
-  D M,  R O S S M A N N (DE)

Neutrogena, Visibly Clear 2 in 1 żel do mycia twarzy i maseczka oczyszczająca - ok. 4e. Ten kosmetyk chodził mi po głowie już od dawna, ale zamówienie z sieci plus koszty przesyłki studziły wszelki zapał. Kiedy zaczęłam mieć problemy z cerą po przyjeździe do Niemiec wiedziałam, że to idealny moment. I nie zawiodłam się! Cera uspokoiła się, nowych wyprysków nie przybywało. Teraz używam raz dziennie, żeby nie wysuszyć za bardzo mojej skóry, ale w chwili twarzowej masakry jest jak znalazł. Na szerszą recenzję jeszcze Was zaproszę :)

Alterra, pianka do mycia twarzy z granatem i kiwi - ok. 2,50e. Kupiłam z myślą o porannym myciu twarzy i odświeżaniu jej w ciągu dnia. Na razie czeka w kolejce, ale jestem bardzo ciekawa co ma nam do zaproponowania Alterra. Krem myjący z tej serii z granatem nie jest dla mnie.

Alverde, puder w kompakcie - ok. 4e. Już kiedyś próbowałam nabyć ten puder i skończyło się przywiezieniem podkładu w kompakcie... Tym razem sprawdziłam kilkukrotnie opakowanie przed dojściem do kasy. Akurat kończy się mój Rimmel, więc niedługo zacznę używanie.

Bee Natural, pomadka do ust z woskiem pszczelim mango - ok. 3e. Nie widziałam wcześniej tych pomadek, a mango kusiło - jak zawsze z resztą. Latem pomadka ochronna Caudalie jest dla mnie trochę za ciężka i trudno mi jest znieść ten zapach/smak na ustach. Tutaj na szczęście problemu nie mam :). 




B A L E A,  A L V E R D E  -  D M

Balea, żel pod prysznic z perełkami olejku z wyciągiem z moreli - ok.1e. Żele pod prysznic to stały punkt programu, ale tym razem nie poszalałam. W Niemczech miałam okazję używać żelu z perełkami olejku i tak mi się spodobał, że przygotowując się do wyjazdu, capnęłam butelkę dla siebie.

Balea, żel pod prysznic z maliną i trawą cytrynową - ok. 0,60e. Połączenie zapachowe idealne dla mnie. Słodkie, ale też orzeźwiające. Coś pomiędzy brzoskwinią żelu z perełkami wyżej, a kolejnym przyjemniaczkiem z Alverde.

Alverde, żel pod prysznic z miętą i bergamotką - ok. 2e. Letni prysznic, o jakim marzy każdy podróżujący komunikacją miejską. Zapach, który chciałoby się wypić - dosłownie! Słyszałam już ochy na jego temat, więc capnęłam bez zastanowienia.


Większości kosmetyków nie miałam okazji jeszcze sensownie poużywać, stąd to post typowo chwalipięcki. Mam zaległości w denku, recenzjach, wszystkim... Chyba przyda mi się jakiś plan odgruzowania bloga :) A co u Was słychać? 

pozdrawiam
Adrianna 


Obsługiwane przez usługę Blogger.