Hej dziewczyny! 
Ostatnio zastanawiam się nad zmianą formuły KZZ i nic konstruktywnego nie przychodzi mi do głowy. A powód jest bardzo prosty - lubię moją listę <3 Dzięki niej zachowuję porządek w kosmetycznych zapasach i nic się nie marnuje, bo przeglądając ją raz w miesiącu szybko wyłapuję kosmetyki, które 'zalegają' nieużywane. Dlatego lista październikowa na pewno będzie, znikną z niej jednak niektóre kategorie, które nie zmieniają się w ogóle. Ale o tym więcej w październiku, teraz przedstawiam Wam denko wrześniowe :)

*dla przypomnienia: produkty zużytezakupione i oddane.

WŁOSY
a) odżywki i maski
Alterra, odżywka nawilżająca granat i aloes
Planeta Organica, marokański balsam do wszystkich rodzajów włosów
- Planeta Organica, ajuwerdyjska złota maska 'gęstość i wzrost włosów'
- Love2Mix Organic, maska do włosów z efektem laminowania
- Seboradin, balsam do włosów jasnych
b) szampony
Love2Mix organic, intensywny szampon stymulujący wzrost włosów
Alterra, szampon z biotyną i kofeiną do włosów osłabionych i przerzedzonych
- Planeta Organica, szampon turecki hammam
- Planeta Organica, szampon fiński 
- Seboradin, szampon do włosów jasnych
c) olejki, wcierki, serum itp.
- Marion, olejek orientalny - odżywianie macadamia & ylang-ylang
- Khadi, olejek stymulujący wzrost włosów
- Seboradin, lotion do włosów jasnych

TWARZ
a) kremy do twarzy i pod oczy
- Dermedic, Hydrain Hialuro, serum nawadniające twarz, szyję i dekolt
La Roche Posay, Effaclar Duo +, krem zwalczający niedoskonałości
La Roche Posay, Effaclar Duo +, krem zwalczający niedoskonałości
- Baikal Herbals, oczyszczający krem na noc do cery tłustej i mieszanej
- Eva Natura, Herbal Garden, krem pod oczy i na powieki z ziela świetlika
b) żele/mydła
- La Roche Posay, żel do twarzy Effaclar, oczyszczający żel do skóry tłustej i wrażliwej 
- Mydło z Aleppo 12% oleju laurowego
c) peelingi
- Korund
- Perfecta, peeling enzymatyczny minerały morskie i enzym z papai
d) toniki/płyny micelarne/mleczka
- Pharmaceris T, bakteriostatyczny płyn oczyszczający
- Garnier, płyn micelarny 3w1
- Uriage, woda termalna 
- Fitomed, płyn oczarowy do twarzy z kwiatem pomarańczy 
e) maseczki
- Organique, maseczka algowa z dynią
- Łaźnia Agafii, maska do twarzy głęboko oczyszczająca na wodzie bławatkowej
Planeta Organica, maska do twarzy oczyszczająca do tłustej i problematycznej skóry
- Fitokosmetik, marokańska czerwona glinka wulkaniczna
- Fitokosmetik, kamczacka czarna glinka wulkaniczna - wygładzająca
f) sera, olejki, kremy punktowe, inne
- Olej ze słodkich migdałów
- Mincer, olejek marula

CIAŁO - OCZYSZCZANIE
a) żele pod prysznic
- Luksja, mleczko pod prysznic ze składnikami balsamu z olejem z pestek dyni
Organiqe, pianka mleczna
- Organique, pianka cukrowa mrożona herbata
- Organique, pianka cukrowa pinacolada
- Organique, mydełko glicerynowe
Elkos, żel pod prysznic mango i ananas
- Balea, żel pod prysznic carambola lambada
Balea, żel pod prysznic limetka&aloes
- Balea, żel pod prysznic mandarynka
b) peelingi i kąpiel

CIAŁO - PIELĘGNACJA
a) balsamy/masła do ciała
- Balea, kokosowy krem do ciała
b) olejki, oliwki
c) wyszczuplanie, ujędrnianie
- Tołpa, antycellulitowy eliksir wyszczuplający

CIAŁO - PIELĘGNACJA SPECJALNA
a) biust
- Perfecta Slim Fit, modelujące serum do biustu
b) depilacja
- Venus, pianka do golenia z alantoiną, ekstrakty z melona i grejpfruta
- Bielenda, krem do depilacji 
c) ochrona przed potem
- Lady Speed Stick, pH Active (sztyft)

ZAPACH
- Lolita Lempicka
- Calvin Klein, Obsession
- Elizabeth Arden, Green Tea
Avon, Today Tomorrow Always Together

DŁONIE i STOPY
BeBeauty, krem oliwkowy do stóp i paznokci
BeBeauty, krem oliwkowy do stóp i paznokci
- Anida, krem do rąk i paznokci, wosk pszczeli i olej makadamia
Neutrogena, peeling do stóp szorstka skóra/zrogowacenia
- BeBeauty, złuszczający gruboziarnisty peeling do stóp
- Body Club, musujące tabletki do kąpieli rąk z mocznikiem 

MAKIJAŻ
a) pomadki i kredki do ust
- L'Oreal, Color Riche Extraordinaire w kolorze 500 molto mauve
- L'Oreal Balm, 318 heavenky berry
- L'Oreal Caresse, 102 mauve cherie
- Maybelline, Color Whisper, 130 pink possibilities
- MAC, cremesheen w kolorze hot gossip
- Catrice, pure shine colour lip balm, 030 don't think just pink
- Essence, lipliner 07 cute pink
- Bourjois, Levres Contour 15 rose precieux
b) błyszczyki
Maybelline, Color Sensational shine gloss 150 pink shock
c) pomadki/balsamy ochronne
- Blistex, balsam do ust classic
- Nivea, masełko do ust borówka
d) kredki do oczu i linery 
e) tusze do rzęs i odżywki 
Yves Rocher, Sexy Pulp
- Gosh, tusz do rzęs 'kocie oczy'
- Regenerum, regeneracyjne serum do rzęs
f) kosmetyki do brwi
- Eveline, brązowy korektor do brwi art scenic
g) cienie do powiek i bazy pod cienie
- Maybelline, color tattoo w kolorze permanent taupe
- Urban Decay Naked 2, paleta cieni
h) podkłady/korektory
- Lily Lolo, mineralny podkład z SPF15 w kolorze blondie, 0,75g
- Lily Lolo, mineralny podkład z SPF15 w kolorze barely buff, 0,75g
i) pudry do twarzy
- Lily Lolo, puder mineralny flawless silk, 0,5g
j) róże/bronzery
- Catrice, Defining Blush 020 rose royce
- Bourjois, róż/bronzer z kolorze 85 sienne

PAZNOKCIE
a) lakiery kolorowe
- 43 buteleczki (było 55)
b) odżywki do paznokci/ top&base coaty
- Delia, odżywka do paznokci
- Sally Hansen Insta Dri
c) pielęgnacja skórek
- Sally Hansen, cuticle remover
- Burt's Bees, lemon butter cuticle cream



Podsumowując:
16 opakowań poszło do kosza
19 produktów przybyło
6 rzeczy znalazło nowy dom (+12 lakierów)

Rachunek wychodzi na więcej zużyć/oddań niż nowych rzeczy w kosmetyczce :) Biorąc pod uwagę oddane lakiery, jest całkiem dobrze. Ale wiadomo, to o mniejsze zakupy chodzi. Więc może poprawię się w październiku.

pozdrawiam, A



Patrząc na to, co we wrześniu zasiliło moje podwórko, post o kosmetycznym minimalizmie powinien zostać skasowany. Na szczęście wielość rzeczy spowodowana jest tylko częściowo przeze mnie, więc i wyrzuty sumienia są jakby mniejsze :) Poszczęściło mi się w tym miesiącu trzykrotnie w rozdaniach blogowych, niespodziankę sprawiła mi również moja dziewczyna. No i... w sumie ten post pojawił się już po tym, jak miałam całą pielęgnacyjną furę kosmetyczną u siebie, więc... Winny się tłumaczy, zapraszam na post!


Od pielęgnacyjnego skoku w bok do serii Ziaja z liśćmi manuka, moja cera nadal nie jest w stanie dobrym (w bardzo dobrym chyba nigdy nie była). Korund działa coraz mniej spektakularnie, więc pomocy będę szukać w peelingu enzymatycznym z minerałami morskimi i ekstraktem z papai Perfecty (11,99zł/Rossmann). Próbuję również nocą przemycić mojej skórze bogatszą pielęgnację w postaci olejku marula z Mincera (21zł, Sekret Urody), ale z marnym skutkiem. Coś mi aktualnie zapycha linię rzuchwy i nie mogę znaleźć winnego... Ciągle używam kremu zwalaczającego niedoskonałości Effaclar, La Roche-Posay (wygrana u Sylluni), ale paskudztwa mają się mimo wszystko dobrze. Coś mi szkodzi, ale nie wiem co, więc pewnie niedługo poczęstuję je mydłem aleppo z 12% zawartością oleju laurowego. Trzymajcie kciuki!


Kosmetyki z drugiego zdjęcia to typowe uzupełnienie zapasów, no może za wyjątkiem borówkowego masełka do ust Nivea (10.99zł/Rossmann), o którym chyba każdy już słyszał. Jak dla mnie jest świetne, pomijając białą krechę na ustach rano, jeśli użyję grubszą warstwę wieczorem :) Ale zapach i właściwości pielęgnacyjne to same plusy. Eliksir z jedwabiem Wibo zgluciał i już mi się przejadł, więc postawiłam na odźywkę z ceramidami do paznokci z bruzdami Delia (7,99zł Sekret Urody). Nie jestem z niej do końca zadowolona i chyba czas na jakiś większy wydatek w tym temacie (jakieś sugestie?). Miałam odkupić top coat Essie, ale wydarzyła się promocja w Super Pharm na Sally Hansen i tak trafił do mnie za 17,99zł top Insta Dri. Zobaczymy czy wypadnie lepiej niż GTG. Na koniec mój łup miesiąca czyli maskara Gosh Catchy Eyes (26zł/Sekret Urody). Spodobała mi się ta szczoteczka, chociaż tak długo się przed nią broniłam. 

***

Kolejna wygrana paczka z firmą Seboradin przyleciała do mnie od Blonregeneracji. W skład zestawu z rumiankiem i naftą kosmetyczną, dedykowanemu włosom blond wchodzi balsam, szampon i lotion. Jeszcze grzecznie czekają na użycie, ale jestem bardzo ciekawa zarówno marki, jak i samego działania kosmetyków, Miałam z nimi styczność lata temu, kiedy Seboradin był o wiele mniej znany. Czas pokaże, co się zmieniło :)

Jak widzicie na poniższym zdjęciu, jesienną pielęgnację moich kończyn sponsoruje Biedronka. Po pierwszym spotkaniu z intensywnie nawilżającym balsamem do stóp 'oliwa z oliwek i kwasy owocowe AHA' szybko wróciłam po drugie opakowanie. Krem jest naprawdę dobry jak na swoją cenę - poniżej 3zł. W podobnej cenie otrzymacie peeling do stóp, również marki BeBeauty. Będąc ostatnio w Bierdonce mama wrzuciła do koszyka musujące tabletki do kąpieli rąk z mocznikiem Body Club (3,99zł). Zobaczymy co z tego będzie, bo przekonana nie jestem - sam zapach lekko odrzuca, bo kojarzy mi się ze szpitalnymi inhalacjami, na które kiedyś chodziłam. 


***

Ostatni koszyk to szaleństwo włosowe! :) Pod koniec sierpnia trafiłam na promocje z sklepie Skarby Syberii w której obkupiłam się wkosmetyki Planeta Organica. Były one przecenione, a do tego wysyłka była darmowa i tak za 4 poniższe produkty zapłaciłam niecałe 60zł. Zdecydowałam się na balsam marokański do wszystkich rodzajów włosów, który miałam już okazję używać oraz ajuwerdyjską złotą maskę 'gęstość i wzrost włosów'. Wybrałam również fiński szampon do włosów osłabionych i wrażliwej skóry głowy oraz turecki hammam wzmacniający do wszystkich rodzajów włosów. W grudziąckim Sekrecie Urody w ręce wpadła mi polecana maska Love2Mix Organic z efektem laminowania (22,98zł). Z poniższych dobrodziejstw używałam jedynie ostatniej maski i początek był cudowny, niestety później coś się popsuło... Ale nie przesądzajmy zakończenia w połowie opakowania :) Jedno muszę jej przyznać - pachnie cudownie!


Uwierzcie, że byłam szczerze zdziwiona, że tyle się tego nazbierało... No ale przyjęłam na klatę fakt, że nad minimalizmem trzeba pracować nadal :) Pocieszam się tym, że sporo rzeczy zużyłam, kilka też znalazło nowy dom. Rachunek pewnie kolejny raz wyjdzie na zero. 

Znacie powyższe kosmetyki? A może coś szczególnie Was zainteresowało?

PS. Wiem, że ostatnio mam duże zaległości na Waszych blogach, za co bardzo przepraszam. Przyszły tydzień wcale nie będzie lżejszy, więc nadrabiać będę sama nie wiem kiedy, ale... obiecuję wpadać w każdej wolnej chwili :) 

pozdrawiam, A



Masełko do ust Revlon to kosmetyk kultowy. Łączy w sobie pomadkę kolorową i pielęgnujący balsam dzięki zawartości masła mango, shea i kokosowego. Szminka ma różną intensywność, zależną od koloru i formuły. Miałam okazję używać Revlon Colorburst Lip Butter w kolorze 025 peach parfait. Zapraszam na krótką receznję :)


Jeśli lubicie ładne opakowania, Revlon powinien się Wam spodobać - wykręcany sztyft ze skuwką w zbliżonym do zawartości kolorze. Spore ułatwienie, jeśli mamy kilka wariantów w kosmetyczce. Kolor był naprawdę przyjemny - łososiowy róż ze złotymi drobinkami. Na ustach niestety wyglądał jak złota poświata, kolor gdzieś znikał. Drobinki były bardzo wyczuwalne i drażniły usta, kiedy warstwa kosmetyku się ścierała. Na dodatek migrowały po całej twarzy w iście sylwestrowym stylu :) Właściwości pielęgnacyjne oceniam nisko - szminka na pewno nie zastąpiła mi codziennego używania ochronnej pomadki. Nosząc ją kilka dni z rzędu odczuwałam bez dodatkowej pielęgnacj przesuszenie, ale taki już urok moich ust. Wiele dziewczyn narzeka na miękki sztyft i niską wydajność. Z pierwszym nie miałam problemu (być może przez te drobinki), a wydajność jest moim zdaniem dobra - nie jest to pomadka kolorowa, więc zużywa się szybciej, ale tragedii też nie ma. Jak za cenę ok. 40zł spodziewałam się czegoś lepszego

Ciężko mi powiedzieć czy polecam masełko Revlon. Na pewno nie polecam powyższego koloru, bo drobinki są jak dla mnie nie do przejścia, ale inne wersje kolorystyczne może kiedyś będzie dane mi spróbować :) 

Jakie są Wasze doświadczenia z kosmetykami Revlon? Macie swoich ulubieńców?

pozdrawiam, A



Robiłam niedawno porządki w folderze ze zdjęciami i znalazłam kilka plików z kosmetykami, które nie pojawiły się na blogu. W ramach pokuty postaram się co jakiś czas wrzucać taką 'recenzję z dna szafy' i przypominać Wam o kosmetykach, które miałam okazję używać :) Dziś przyszła pora na idealne na aktualną aurę za oknem, otulające masło do ciała Pat&Rub

Seria otulająca kusi nas zapachem naturalnej wanilii, karmelu i cytryny. Jeśli myślicie, że otwierając kosmetyk z tej serii poczujecie słodki ulep, możecie się mocno pomylić. Zapach jest bardzo przyjemny, ciepły i faktycznie otulający, ale słodycz karmelu i wanilii idealnie równoważy rześka cytryna. Do tego masło konsystencją przypomina lekki, puszysty krem (producent mówi o kremie tortowym), który przyjemnie rozprowadza się na skórze. Jeśli weźmiemy za dużą porcję, może się troszkę mazać i bielić, ale po chwili wszystko się wchłania, zostawiając naszą skórę nawilżoną i pięknie pachnącą. Działanie długofalowe kosmetyku oceniam bardzo dobrze - skóra zyskała na elastyczności, była aksamitna w dotyku i przede wszystkim nawilżona i odżywiona. Niczego więcej od mazidła nie oczekuję :) Plusem jest również naprawdę dobra wydajność masła i wygodne, odkręcane opakowanie w dość skromnej szacie graficznej. 


W kwestii składu mogę powiedzieć, że producent naprawdę dobrze wywiązał się ze swoich obietnic :) Na początku woda i dwa emolienty działające na konsystencję kremu i zapewniające skórze tak dobrze znany nam 'film'. Później masło kakaowe (natłuszcza i uelastycznia skórę, łagodzi podrażnienia), olej babassu, ekstrakt z cytryny. Wśród składników znajdziecie przede wszystkim surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym, m.in: masło shea (nawilża i zmiękcza), masło oliwkowe (wygładza i koi), olej babassu (uelastycznia, nawilża, jest naturalnym filtrem UV), squalane (z oleju oliwkowego - nawilża), ekstrakt z cytryny (działa ujędrniająco i przeciwzapalnie), naturalną witaminę E (antyoksydant), oraz glicerynę roślinną (nawilża). 

Nie wiem, czy to skłoni Was do zakupu, jeśli przymkniecie oczywiście oko na cenę - 75zł za 250ml. Kosmetyki Pat&Rub dostępne są na stronie producenta, ale warto zaglądać również tutaj! i szukać promocji. Ja właśnie z takiej skorzystałam i masło w komplecie z peelingiem do ciała (który był prawdziwą porażką) oraz cudownym kremem do rąk z serii otulającej udało mi sie kupić za 115zł.

Miałyście okazję używać kosmetyków z tej serii? :)
pozdrawiam, A



O filozofii minimalizmu ostatnio, a może nawet trochę dalej niż ostatnio, jest naprawdę głośno. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi żyje w rytmie tej idei już od dawna. Do mnie niestety doszła późno, czego doskonałym przykładem są moje potyczki w ramach Kosmetycznego Związku Zapaśniczego. Przychodzi jednak czas, w którym nawet najbardziej zagorzałemu miłośnikowi kilkunastu lakierów w tym samym kolorze jest źle... Źle z przytłaczającymi go rzeczami, kosmetykami 'do zużycia' i świadomością, że nie może kupić sobie nowego na drogeryjnej półce balsamu, bo w domu czeka spory zapas. I co wtedy robi? Wprowadza pewne zasady :) 

Założenie nr 1. Wietrzenie magazynów. 

W 'najlepszym' momencie mojego lakierowego uzależnienia miałam około 300 kolorowych buteleczek. Po co? Nie wiem, kochałam wszystkie i każdą z osobna tak mocno, że rozstanie z nimi było naprawdę trudne. Teraz mam około 50 sztuk i ciągle wydaje mi się, że to za dużo. Co jakiś czas wypadają z mojej wesołej gromadki kolejne lakiery, które w jakiś sposób mi nie pasują i co najważniejsze - nie zastępuję ich nowymi :) Kiedy męczy mnie brak nowości, mieszam coś sama. Czasami wychodzi lepiej, czasami gorzej, ale najważniejsze jest dla mnie to, że nie ulegam pokusie.



Podobnie rzecz ma się z kosmetykami do ust, które naprawdę lubię :) Moim zdaniem akurat to się rodzicom udało i zastrzeżeń z mojej strony brak. Lubię je podkreślać, ale... Tak naprawdę dobrze czuję się jedynie w odcieniach mauve i po taki kolor najczęściej sięgam w czasie zakupów. Skutek? Po wielu walkach z sobą samą mam 3 pomadki do ust różniące się od siebie minimalnie - jedna bardziej wyjściowa, druga dzienna, trzecia błyszykowa. Do tego dwie kredki i Balm z L'Oreal. I co? I dość! Zaczynając KZZ w październiku 2013r. miałam 21 sztuk błyszczyków, kredek i pomadek. Jak się domyślacie, najchętniej sięgałam po jeden, dwa kolory, bezskutecznie próbując przekonać się do różu czy czerwieni. Teraz odpuszczam sobie naustne przyjemności, które kończą się zazwyczaj jednym użyciem i lądują w szufladce. 

Założenie nr 2. Zapasy mają pierwszeństwo.

Krótko i zwięźle - zużywam pomału to, co mam w domu :) Dopiero jak dojdę do przyzwoitej ilości żeli pod prysznic czy innych pielęgnacyjnych kosmetyków (których mam dużo więcej niż kolorówki), kupuję kolejne. 

Założenie nr 3. Szukam oszczędności, z głową!

Mogę śmiało przyznać, że byłam uzależniona od peelingów do ciała. Przez moją łazienkę przewijało ich się naprawdę dużo, a z moją chlapiącą naturą potrafiłam zużyć opakowanie na 3-4 podejścia. Dlatego z początkowym smutkiem i bez przekonania zamieniłam peeling na ostrą gąbkę i żel pod prysznic. W pierwszych tygodniach recenzje na blogach kusiły, ale teraz? Nie widzę różnicy. Biorąc pod uwagę, że gąbki używam co drugie mycie, moja skóra jest nawet gładsza, a martwego naskórka pozbywam się na bieżąco :) 
Podobnie skończyła się moja przygoda z mechanicznymi peelingami do twarzy - na co dzień używam gąbki Calypso, a korundu kiedy moja skóra potrzebuje dodatkowego wygładzenia. W niedalekiej przyszłości planuję zakup peelingu enzymatycznego, ale ciągle zastanawiam się, czy jest mi on faktycznie potrzebny.

Założenie nr 4. Szanuję swoich ulubieńców. 

Jeśli znajdę kosmetyk, który naprawdę mi odpowiada - staram się nie szukać na siłę jego zastępników i nie testuję kolejnych nowości. Tak właśnie jest z kremami do depilacji Bielenda, płynem bakteriostatycznym Pharmaceris czy topem Essie good do go. Oczywiście, że czasami się nudzę i kupuję coś innego, ale... staram się nie robić tego bez namysłu. Starzeję się chyba... Dlatego też 

Założenie nr 5. Nie kupuję rzeczy od rzeczy.

Nie jestem imprezowym zwierzęciem. Nie potrzebuję kosmetyków na wyjście, a mój codzienny makijaż jest naprawdę prostacki. I chociaż kusi polecany przez wszystkich rozświetlacz, po co mi on? A no po nic. I tak staram się podchodzić do każdej kategorii kosmetyków. Nie kupuję, bo coś tam czytałam i sprawdzę, albo wszyscy mają i ja też chcę. Staram się wstrzymać i poczekać czy myśl zakupowa zawędruje ze mną do domu i przeżyje noc. Jeśli tak robię rachunek sumienia czy rzecz ta jest mi faktycznie potrzebna i czy widzę większy sens w jej kupnie. Jeśli tak, szukam okazji i kupuje :) Ale z radością muszę przyznać, że coraz rzadziej. 

Dlaczego quasi minimalizm? Bo wciąż mam sporo kosmetyków i wciąż zdarzają mi się wpadki :) O ile w kwestii kolorówki wszelkie ograniczenia idą mi świetnie, tak z pielęgnacją jest już gorzej. Ale nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo. Dlatego trzymajcie za mnie kciuki! Jestem ciekawa jakie Wy macie podejście do tego, co znalazłyście powyżej :) Czekam na Wasze komentarze.

pozdrawiam, A



Luuuubię żele pod prysznic! Te bardziej kremowe w szczególności, ale typowym, galaretkowatym kosmetykiem również nie pogardzę. Głównie zależy mi na przyjemności płynącej z kąpieli, więc stawiam na ładny zapach i fakt, że żel nie wysusza mi skóry. A jeśli do tego rozsądnie kosztuje... bajka. To nie moje pierwsze spotkanie z mleczkiem pod prysznic Luksja, zawierającym składniki balsamu do ciała. Tym razem postawiłam na olej z pestek dyni, poprzednio miałam okazję używać wersji z olejem sezamowym. Czy zauważyłam różnicę? Zapraszam na post :)


Opakowanie niczym się nie wyróżnia - wygodne, zamykane na zatrzask, z matowego plastiku w białym kolorze. W wielkiej, półlitrowej butli znajdziemy kremowy, przyjemnie pachnący kosmetyk. Nie jest ani za rzadki, ani za gęsty - dobrze współpracuje zarówno z gąbką, jak i z naszymi dłońmi :) Kolor ma delikatnie perłowy, mleczny, nieprzezroczysty. Powstała piana jest kremowa i gęsta, ale nie jest to nic zaskakującego. Nie umiem porównać tego zapachu z niczym konkretnym, ale słowa jakie przychodzą mi na myśl to: świeży, kremowy, otulający, z delikatną nutą roślinnego olejku. Producent zapewnia nas, że połączenie kremowego mleczka pod prysznic ze składnikami balsamu do ciała mają przede wszystkim właściwości pielęgnacyjne. Skóra już podczas mycia zuskuje jedwabistą gładkość i nawilżenie. I faktycznie - skóra po użyciu jest czysta, przyjemna w dotyku i delikatnie pachnąca. Po kąpieli nie czułam ściągnięcia, stan określiłabym jako zwyczajny. I tutaj widzę pierwszą różnicę - wersja z olejkiem sezamowym wygładzała skórę i dawała uczucie nawilżenia. wersja z olejkiem z pestek dyni nie robi ze skórą nic. Wydajność określiłabym jako zadowalającą - powtórzę raz jeszcze, że jestem okropnym chlapaczem ;) Cena takiej kąpielowej przyjemności to ok. 10zł/500ml w promocji. 


Pokusiłam się o krótką analizę składu, w poszukiwaniu oleju z pestek dyni. Nie jestem specjalistą, posiłkowałam się wiadomościami znalezionymi w sieci. I muszę powiedzieć, że jestem mocno rozczarowana tym kosmetykiem - właściwości pielęgnacyjne, które obiecuje nam producent, to zwykła chemiczna ułuda... Cieszę się, że nie mam kolejnej bulti w zapasie. 

Aqua - naturalna podstawa kosmetyku. 
Sodium Laureth Sulfate - detergent stosowany w kosmetyce. 
Cocamidopropyl betaine - detergent anionowy, podstawa płynów kąpielowych; w połączeniu z sodium lauryl sulfate powoduje przesuszenie skóry, łupież, alergiczne zapalenie skóry. 
Sodium chloride - wpływa na konsystencję kosmetyków, ma właściwości zagęszczające; stosunkowo bezpieczny w niewielkim stężeniu. 
Polyquaternium-7 - zapobiega przesuszaniu skóry, zwiększa poślizg. 
Parfum - zapach. 
Cucurbita pepo seed oil - olej z pestek dyni, dopiero na 7 miejscu... 

Miałyście okazję używać Luksji z serii Care Pro?
Podoba się Wam taka krótka analiza składu? Myślę, że pierwszych kilka pozycji daje pogląd na to, czego możemy się po nim spodziewać.

pozdrawiam, A



Denko sierpniowe w okrojonej formie za nami (klik!), więc czas najwyższy na denkowy top miesiąca. Tym razem zestaw włosowo-twarzowo-paznokciowy :) Nie są to kosmetyki oszałamiająco fantastyczne, ale z przyjemnością ich używałam. Zaczynamy!


Coraz śmielej poznaję kosmetyki Planeta Organica. Po marokańskim szamponie oczyszczającym i tybetańskim balsamie do włosów (o którym napiszę za jakiś czas), przyszedł czas na szampon z olejkiem makadamia. Przeznaczony jest do włosów przetłuszczających się i jego głównym zadaniem jest przywrócenie równowagi i pielęgnowanie naszych włosów, dzięki zawartości 10% organicznego olejku. Producent obiecuje wzmocnienie i regenerację włosów, poprawienie gęstości i jedwabisty blask. W części mogę się z tym zgodzić, bo szampon faktycznie pozytywnie wpływał na skórę mojej głowy - przestałam mieć problem z przeuszeniem i przetłuszczeniem na zmianę. Do tego włosy po użyciu były miękkie, gładkie i odżywione, od czasu do czasu mogłam sie pokusić o brak odżywki :) W kwestii zmywania olejów radził sobie naprawdę dobrze, ale co za dużo to niezdrowo - wolałam go używać na co dzień. Z chęcią jeszcze do niego wrócę. Jeśli nie zachęciłam Was do spróbowania, to musicie wiedzieć, że szampon pachnie słodkim karmelem! Cena: ok. 13zł/250ml.

Drugim kosmetykiem do włosów, który polecam z jednej strony, a z drugiej nie, jest olejek łopianowy ze skrzypem polnym do włosów Green Pharmacy. Wersja ze skrzypem polnym ma za zadanie powstrzymać nasze lecące z głowy włosy. Producent obiecuje wzmocnienie włosów, zakotwiczenie cebulek(?) i pobudzenie wzrostu włosów. Odnieść się do tego w żaden sposób niestety nie mogę, bo olejek wywoływał na mojej skórze jedynie... łupież, swędzenie i krosty. Biorąc pod uwagę, że olejek przeznaczony jest do włosów ze skłonnością do łupieżu, należy mu się dyskwalifikacja, ale... Świetnie sprawdził się na długości włosów :) Nie obciążał, za to nawilżał i dodawał blasku. Po zmyciu włosy były przyjemne w dotyku, gładkie i dobrze się układały. Szybko do niego nie wrócę, bo aktualnie czeka na wypróbowanie olej lniany, ale kto wie. Może w gorszych portfelowych czasach skuszę się na inną wersję. Cena: ok. 6zł za 100ml.

Przechodzimy do paznokciowego ulubieńca i tym razem będzie krótko - miałam Seche Vite, miałam Poshe, ale Essie good to go ponownie poproszę! Pięknie nabłyszcza, przyspiesza wysychanie, nie gęstnieje tak szybko jak wyżej wymienione produkty, nie ściąga drastycznie lakieru. Cena: ok. 35zł/13,5 ml.

Z kremami pod oczy mam ten problem, że większość powoduje u mnie podrażnienia. Dlatego z otwartymi ramionami przyjęłam nawilżający krem rozświetlający pod oczy z amarantusem, seria Tołpa botanic. Nie poradził sobie niestety z cieniami pod oczami, ale świetnie nawilżył skórę wokół oczu i co ważne - przywrócił równowagę skórze powiek :) Będzie idealnym kremem dla młodych osób, które nie mają problemów z pierwszymi zmarszczkami, czy zasinieniem. Ja już do niego nie wrócę, ale z pewnością wybiorę inny krem tego producenta, ponieważ delikatność, z jaką traktował moje oczy zachęca do dalszych testów :) Cena: ok. 20zł/10ml. 

Jak widzicie mimo ostatniego totalnego braku ulubieńców, kilka kosmetyków będę miło wspominać :) A co Was ostatnio kosmetycznie pozytywnie zaskoczyło? 

pozdrawiam, A



Dostęp do filmów mniej ogranych w multipleksach jest naprawdę niewielki i czasami jedyną możliwością obejrzenia interesującego nas obrazu jest... nielegalne ściągnięcie. Z pomocą przychodzi nam Kino Praha, które na kanale YT udostępniać będzie filmy w ramach projektu wirtualnej sali kinowej (klik po więcej informacji). Premiery nowych filmów odbywać się będą w czwartki, ale już dziś na kanale Sala Kinowa znajdziecie wiele ciekawych tytułów. O jednym z nich chciałabym Wam powiedzieć w dzisiejszym poście :) Zapraszam!


Czy zrzucenie zbędnych kilogramów pomoże i pozwoli pokochać siebie, i swoje życie? Na takie pytania odpowiedzi szuka kilku miłośników czekolady. Znalezienie sposobu na poskromienie apetytu często ma dużo głębsze podłoże, a szczera rozmowa budzi w tytułowych 'grubasach' siłę do działania. Bardzo zróżnicowanego działania. Terapeuta Abel stara się pomóc jak może, sam nie radząc sobie ze swoim życiem i zbliżającymi się zmianami. Historie 5 bohaterów łączą się w komediowo-dramatyczną całość, którą z przyjemnością oglądałam. Jeśli myślicie, że filmem rządzi użalający się nad właśnie zjedzonym pączkiem smutny człowiek, mocno się mylicie. Miłość, seks, jedzenie, rodzina i wielkie rozczarowania drugim człowiekiem, ale przede wszystkim sobą. Nie jest to z pewnością kino wagi lekkiej, ale naprawdę warto poświęcić swój czas na jego obejrzenie :) Zaznaczam jednak, że w filmie znajdziecie sporo scen miłosnych, które niekoniecznie muszą się każdemu spodobać. 

Edit: Nie napisałam o wrażeniach po filmie, proszę o wybaczenie, a były one bardzo różne. Z jednej strony będąc klopsem utożsamiałam się częściowo z tym, co przeżywali bohaterowie. Z drugiej strony miałam świadomość, że ich problemy nie miały wcale podłoża kilogramowego. Były to sprawy przede wszystkich ludzi - nie grubych, nie męższczyzn, nie kobiet, nie osób homoseksualnych - LUDZI. Bo czy ktoś z nas nie oczekuje akceptacji od najbliższych, albo nie pozostaje w jakiejś relacji, bo tak trzeba? Nie żyje według zasad, które w pewien sposób wymusza na nim świat, rodzina, sytuacja? Jeśli możecie z pełną świadomością powiedzieć 'jestem szczęśliwym człowiekiem, bo tak wybrałem' - serdecznie Wam gratuluję :) Jeśli jednak szukacie czasami wyjścia z sytuacji, która stała się Waszą codziennością i wydaje się, że przylgnęła na stałe, zobacznie ten film. Może nie będzie to obraz, który zmieni Wasze życie, ale z pewnością da Wam trochę śmiechu, trochę zadumy, a może i kilka łez :)

Jak podoba Wam się projekt Kina Praha? 
Jesteście zainteresowani obejrzeniem filmu "Grubasy"? :) 

pozdrawiam, A



Mimo wielu poleceń na blogach, kosmetyki Alterry nie skradły mojego serca. Próbowałam szamponów, odżywki i maski oraz kosmetyków do ciała i twarzy. Wszelkie próby niestety zakończyły się niepowodzeniem. I tak po dość długiej przerwie dałam nawilżającej odżywce do włosów suchych i zniszczonych z granatem i aloesem szansę, której tym razem nie zmarnowała :) Zapraszam na post!


Z pewnością odżywka jest już Wam znana - jeśli nie z własnego doświadczenia to z wielu recenzji na blogach, więc przynudzać nie będę. Moje włosy nie są mocno zniszczone, ale szybko stają się sztywne, szorstkie i wyglądają jak smutne pióra. Największym problemem jest ich stałe przerzedzanie, co ma najprawdopodobniej podłoże zdrowotne, ale o tym przy innej okazji ;)
Odżywka Alterra dała mi to, czego oczekiwałam: 
- wygładzone, miękkie i ujarzmione włosy 
- zdrowy połysk 
- brak obciążeń włosów czy skóry głowy
- przyjemny, owocowy zapach

Włosy po kilku minutach trzymania odżywki bez dodatkowych zabiegów są miękkie i delikatne w dotyku. Wyglądają zdrowo i mimo ujarzmienia nie są obciążone. Odżywka nie powoduje szybszego przetłuszczania skóry głowy, nie jest przyczyną łupieżu. Zużywam już kolejne opakowanie i gdyby nie zapas innych kosmetyków, z chęcią skorzystałabym z aktualnej promocji w Rossmannie, w której możecie kupić odżywkę w większym (z tego co pamiętam o 25%) opakowaniu za 5,99zł! /zamiast 9,99zł. Jeśli nie miałyście okazji spróbować - polecam zajrzeć :) Promocja obejmuje również szampony.

Macie wśród kosmetyków Alterra swoich ulubieńców? 
Skuszona dobrym działaniem powyższej odżywki kupiłam szampon z biotyną i kofeiną, 
ale miłości z tego nie będzie...

pozdrawiam, A



Lubię matowe wykończenie lakierów do paznokci, ale zazwyczaj stawiam na matujący top - efekt moim zdaniem jest trwalszy i całość wychodzi bardziej ekonomicznie niż kupowanie matowych lakierów kolorowych :) Ale jeśli mam okazję, chętnie korzystam i tak trafił do mnie lakier Golden Rose Matte o numerze 12. Jest to klasyczna czerń, którą jak już miałyście okazję zobaczyć na blogu, naprawdę lubię. Czy ten efekt jest naprawdę matowy? Niestety nie. 


Z kwestii technicznych, lakier ma dość gęstą formułę, co nie do końca współgra z cienkim, elastycznym pędzelkiem - szczególnie trzeba uważać przy skórkach :) Malowanie nie sprawia problemu jeśli nie będziemy nakładać go zbyt oszczędnie, bo wtedy strasznie smuży. Jeśli jesteście przyzwyczajone do tak gęstych formuł, pełne krycie uzyskacie już po jednej warstwie. Ja dołożyłam drugą dla pewności, zakrywając tym samym drobne niedoróbki. Lakier schnie dość długo, ale jak już zaschnie, bardzo ciężko uszkodzić jego powierzchnię. Nie ma to jednak odniesienia do końcówek, które już po jednym dniu noszenia są lekko starte. Niestety, przy czarnym lakierze nawet mały uszczerbek jest bardzo widoczny, więc lakier muszę zmyć. W kwestii matu, a w sumie satyny, niewiele z tego efektu zostało. Można teraz powiedzieć, że jest to zwyczajny czarny lakier bez nabłyszczającego topu. To niestety spory minus, ale największy jeszcze przed nami. Lakier mimo bazy podkreśla wszelkie nierówności na paznokciach, mimo wspomnianych dwóch porządnych warstw. U mnie niestety to go dyskfalifikuje. 

Lubicie matowe lakiery, czy ten trend Was ominął? :)

pozdrawiam, A


Obsługiwane przez usługę Blogger.