Denkowe podsumowanie w tym miesiącu odbyło się bez większych emocji. Kilka kosmetyków po dokładnym sprawdzeniu opuściło moją łazienkę i znalazło inne, może lepsze miejsce :) Sporo też przybyło drogą zakupu, jak i dzięki rozdaniu o Siouxie. Z wszystkich nowości niesamowicie się cieszę i testuję wytrwale, żeby za jakiś czas Wam o nich powiedzieć. A jak wygląda denko sierpnia? Zapraszam na post. 

*dla przypomnienia: produkty zużyte, zakupione i oddane.

WŁOSY
a) odżywki i maski
Alterra, odżywka nawilżająca granat i aloes
- Babuszka Agafia, wzmacniająca maska do włosów łopianowa
b) szampony
Planeta Organica, szampon z olejkiem macadamia
Babuszka Agafia, domowy szampon do codziennej pielęgnacji
- Love2Mix organic, intensywny szampon stymulujący wzrost włosów
- Alterra, szampon z biotyną i kofeiną do włosów osłabionych i przerzedzonych 
Batiste, suchy szampon do włosów fresh
c) olejki, wcierki, serum itp.
- Marion, olejek orientalny - odżywianie macadamia & ylang-ylang
- Khadi, olejek stymulujący wzrost włosów
Green Pharmacy, olejek łopianowy ze skrzypem polnym

TWARZ
a) kremy do twarzy i pod oczy
Tołpa, nawilżający krem rozświetlający pod oczy z amarantusem
- Eva Natura, Herbal Garden - krem pod oczy i na powieki z ziela świetlika
- Dermedic, Hydrain Hialuro, serum nawadniające twarz, szyję i dekolt
- La Roche Posay, Effaclar Duo +, krem zwalczający niedoskonałości
Vichy Capital Soleil, matujący krem do twarzy SPF 50
- Baikal Herbals, oczyszczający krem na noc do cery tłustej i mieszanej
b) żele/mydła
- La Roche Posay, żel do twarzy Effaclar, oczyszczający żel do skóry tłustej i wrażliwej
Ziaja, żel myjący normalizujący, liście manuka 
c) peelingi
- Korund
Ziaja, pasta do głębokiego oczyszczania twarzy, liście manuka
d) toniki/płyny micelarne/mleczka
Ziaja, tonik zwężający pory, liście manuka
- Pharmaceris T, bakteriostatyczny płyn oczyszczający
- Garnier, płyn micelarny 3w1
- Uriage, woda termalna 
- Fitomed, płyn oczarowy do twarzy z kwiatem pomarańczy 
e) maseczki
- Organique, maseczka algowa z dynią
- Łaźnia Agafii, maska do twarzy głęboko oczyszczająca na wodzie bławatkowej
- Planeta Organica, maska do twarzy oczyszczająca do tłustej i problematycznej skóry
Tołpa, maska-kompres nawilżająco-odprężająca na twarz i pod oczy
- Fitokosmetik, marokańska czerwona glinka wulkaniczna 
- Fitokosmetik, kamczacka czarna glinka wulkaniczna - wygładzająca
f) sera, olejki, kremy punktowe, inne
- Olej ze słodkich migdałów

CIAŁO - OCZYSZCZANIE
a) żele pod prysznic
- Luksja, mleczko pod prysznic ze składnikami balsamu z olejem z pestek dyni
- Organiqe, pianka mleczna
- Organique, pianki cukrowe
- Organique, mydełko glicerynowe 
- Elkos, żel pod prysznic mango i ananas
- Balea, żel pod prysznic carambola lambada
- Balea, żel pod prysznic limetka&aloes
- Balea, żel por prysznic mandarynka
- Isana, żel pod prysznic limonka i mięta 
Isana, żel pod prysznic pomarańcza i grejpfrut
b) peelingi
c) kąpiel
Joanna Naturia, bzowy olejek do kąpieli i pod prysznic

CIAŁO - PIELĘGNACJA
a) balsamy/masła do ciała
- Balea, kokosowy krem do ciała
Lancome, Miracle, perfumowany balsam do ciała
b) olejki, oliwki
c) wyszczuplanie, ujędrnianie
- Tołpa, antycellulitowy eliksir wyszczuplający

CIAŁO - PIELĘGNACJA SPECJALNA
a) biust
- Perfecta Slim Fit, modelujące serum do biustu
b) depilacja
Bielenda, krem do depilacji bawełna, skóra sucha i wrażliwa
- Venus, pianka do golenia z alantoiną, ekstrakty z melona i grejpfruta
c) ochrona przed potem
Rexona, Linen Dry, antyperspirant w kulce
Rexona, Linen Dry, antyperspirant w aerozolu
- Lady Speed Stick, pH Active (sztyft)

ZAPACH
- Lolita Lempicka
- Calven Klein, Obsession
- Elizabeth Arden, Green Tea
- Avon, Today Tomorrow Always Together

DŁONIE i STOPY
- BeBeauty, krem oliwkowy do stóp i paznokci
- Anida, krem do rąk i paznokci, wosk pszczeli i olej makadamia
- Neutrogena, peeling do stóp szorstka skóra/zrogowacenia
The Body Shop, chłodzący spray do stóp

MAKIJAŻ
a) pomadki i kredki do ust
- L'Oreal, Color Riche Extraordinaire w kolorze 500 molto mauve
- L'Oreal Balm, 318 heavenky berry
- L'Oreal Caresse, 102 mauve cherie
- Maybelline, Color Whisper, 130 pink possibilities
- MAC, cremesheen w kolorze hot gossip
- Catrice, pure shine colour lip balm, 030 don't think just pink
Manhattan, colour splash liquid lip tint, 51P hint of pink
- Essence, lipliner 07 cute pink
- Bourjois, Levres Contour 15 rose precieux
b) błyszczyki
- Maybelline, Color Sensational shine gloss 150 pink shock
c) pomadki/balsamy ochronne
- Blistex, balsam do ust classic
d) kredki do oczu i linery 
e) tusze do rzęs i odżywki 
- Yves Rocher, Sexy Pulp
- Regenerum, regeneracyjne serum do rzęs
f) kosmetyki do brwi
- Eveline, brązowy korektor do brwi art scenic
- Catrice, kredka do brwi w kolorze 020 date with ash-ton
g) cienie do powiek i bazy pod cienie
- Maybelline, color tattoo w kolorze permanent taupe
- Urban Decay Naked 2, paleta cieni
h) podkłady/korektory
- Lily Lolo, mineralny podkład z SPF15 w kolorze blondie, 0,75g
- Lily Lolo, mineralny podkład z SPF15 w kolorze barely buff, 0,75g
i) pudry do twarzy
- Lily Lolo, puder mineralny flawless silk, 0,5g
Mayballinie, Affinitone
j) róże/bronzery
- Catrice, Defining Blush 020 rose royce
- Bourjois, róż/bronzer z kolorze 85 sienne

PAZNOKCIE
a) lakiery kolorowe
- 55 buteleczek
b) odżywki do paznokci/ top&base coaty
Essie, Good to go
- Wibo, eliksir z jedwabiem
c) pielęgnacja skórek
- Sally Hansen, cuticle remover
Miss Sporty, nail expert cuticle oil
- Burt's Bees, lemon butter cuticle cream
d) zmywacze
Donegal, zmywacz do paznokci w żelu

Podsumowując:
22 opakowania poszły do kosza
17 produktów przybyło
5 rzeczy znalazło nowy dom

*w remontowym bałaganie kilka opakowań zostało wyrzuconych, więc w tym miesiącu zdjęcia nie będzie*

Podsumowanie wychodzi na zero - tyle samo kosmetyków opuściło moje szafki (w bardziej lub mniej brutalny sposób), co je zasiliło. Gdyby nie kąpielowe szaleństwo, mogłoby być naprawdę nieźle w tym miesiącu, ale... Wszystko jest do poprawienia. Za miesiąc oczywiście :)

Jak tam Wasze sierpniowe zużycia? :)

pozdrawiam, A



Już dawno żaden balsam do ciała mnie nie zachwycił, a tu taka niespodzianka :) Pewnie większość z Was zna już ten kosmetyk z blogów i ogólnej baleo-manii. Do mnie trafił stosunkowo niedawno i bardzo się z nim polubiłam. Szczególnie w ostatnich dniach, kiedy temperatura poszła w dół, a moja skóra pomału zaczyna potrzebować nawilżenia. Zapraszam na receznję kokosowego kremu do ciała Balea :)


Jeśli znacie przesłodzony kokosowy ulep kosmetyczny, to tutaj go nie znajdzicie. W praktycznym, odkręcanym słoiczku o dość subtelnej szacie graficznej, znajdzicie prawdziwie kremowy kosmetyk o delikatnym, kokosowym aromacie :) Niezbyt słodkim, nie bardzo sztucznym - jak dla mnie idealnym. Konsystencja lekka, przypominająca żel-krem, dość dobrze się rozprowadza, chociaż w pierwszym momencie zostawia białe smugi na skórze. Na szczęście całość świetnie się wchłania i zostawia przyjemny, aksamitny film. Nawilżenie na poziomie średnim - nie jest to kosmetyk do skóry bardzo suchej, wymagającej specjalnej pielęgnacji. Po lecie nie mam z tym problemów, jeszcze przyjdzie czas na ciężkie masła. Z kosmetykiem Balea używanym po wieczornej kąpieli (nie codziennie, wstyd!) mogę cieszyć się gładką, miękką i przyjemną w dotyku skórą. Żadnego uczucia suchości czy ściągnięcia, dodatkowo używanie uprzyjemnia delikatny zapach utrzymujący się do rana. Krem przy pojemności 500ml i niewielkiej cenie ok. 2-3 euro jest naprawdę wydajny i starczy mi na długo :) Jeszcze dostępność mogłaby być lepsza... 

Miałyście okazję używać kosmetyków do ciała Balea? Macie wśród nich swoich ulubieńców?

pozdrawiam, A



Sierpień upłynął mi pod znakiem remontowego zamieszania, ale mimo wszystko znalazłam czas na małe uzupełnienie kosmetycznych zapasów :) Ostatnio w temacie kolorówki raczej zmniejszam objętości, niż je powiększam. Gorzej ma się moja pielęgnacja, której jest całkiem sporo... Zapraszam na post!  


Zacznę od nagrody w konkursie u Siouxie , którą udało mi się zdobyć opowiadając jedną z wakacyjnych przygód :) Pięknie opakowane przyszły do mnie trzy pianki do mycia ciała o zapachu pomarańczy, mleka i greckim. Niespodzianką było wyjątkowo pozytywne mydełko glicerynowe, które przepięknie pachnie! Dzięki wielkie jeszcze raz dla firmy Organique i dla Siuoxie oczywiście :)

Teraz już tylko moje, małe zakupy :) 


Nie miałam weny na zamówienia kosmetyków rosyjskich, a w moim ulubionym sklepiku wybór był niewielki. Dlatego też skusiłam się na szampon Alterra z biotyną i kofeiną. Jest on przeznaczony do włosów osłabionych i przerzedzających się, więc idealnie dla mnie :) Do koszyka powędrowała również dobrze mi już znanan odżywka Alterra granat i aloes, która dedykowana jest włosom suchym i zniszczonym. Świetnie działa, wygładza i zostawia przyjemny zapach. Kosmetyki Alterra znajdziecie w drogeriach Rossmann i ceny za 200ml butelkę wahają się miedzy 6-10zł w zależności od promocji. 


Szukając kremu pod oczy zdecydowałam się na serię Eva Natura - Herbal Garden. Krem pod oczy i na powieki z ekstraktem z ziela świetlika kosztował mnie całe 4zł. Wcześniej wszelkie żele z Flos-leku zawierające ten ekstrakt podrażniały moje oczy, ale póki co nic takiego nie zauważyłam. Moją uwagę zwróciły również glinki Fitokosmetik, które kosztowały 6,99zł za 100g. Wzięłam na spróbowanie kamczacką czarną glinkę wulkaniczną - wygładzającą oraz marokańską czerwoną glinkę wulkaniczną. Ta druga może być stosowana zarówno do twarzy, jak i jako maska na włosy. Jestem bardzo ciekawa ich działania. W opakowaniu znajdują się 2 szczelne woreczki po 50g - super. Do rozrabiania glinek wybrałam płyn oczarowy z kwiatem pomarańczy z Fitomedu (14,98zł za 200ml). Na razie mogę powiedzieć, że już mocno odzwyczaiłam się od zapachu hydrolatów i trochę mnie drażni.
Kończąc skoki w bok z serią Ziaja liście manuka, o której już pisałam, wracam do sprawdzonego oczyszczającego płynu bakteriostatycznego z 2% kwasem migdałowym Pharmaceris T. Niestety nie trafiłam na żadną promocję i za 190ml płynu w aptece DOZ zapłaciłam 23,95zł. 


Antyperspirant to podstawa, a ja już mocno znudziłam się aerozolami i kulkami. Tym razem wróciłam do domu z sztyftem Lady Speed Stick, który dzięki unikalnej formule dostosowuje się do odpowiedniego pH i zapewnia skuteczną ochronę przed potem i nieprzyjemnym zapachem. Nie wiem jak, ale to naprawdę działa! Świetnie chroni i nie podrażnia skóry nawet po depilacji. Zobaczymy jeszcze, czy nie będzie niszczył ubrań. 
W ramach motywacji do ruchu (znowu się zasiedziałam), kupiłam antycellulitowy eliksir wyszczuplający z pokrzywką indyjską z serii tołpa botanic. Miałam już do czynienia z innymi kosmetykami o działaniu ogólnie mówiąc upiększającym tu i tutaj, i byłam z nich bardzo zadowolona - może i teraz będę. Oprócz ceny w promocji (22zł/ Rossmann), skusiło mnie również opakowanie z psikaczem - będzie się szybciej rozprowadzać.
Pokończyłam wszystkie kremy do rąk i stóp, co nie zdarzyło mi się już dawno, dawno temu. Nie chciałam nic wyszukanego, bo moje dłonie i stopy póki co mają się nieźle, więc poszłam po taniości! :D Za intensywnie nawilżający balsam do stóp i paznokci BeBeauty zapłaciłam niecałe 3zł w promocji, a krem do rąk i paznokci Anida z woskiem pszczelim i olejem makadamia do skóry bardzo suchej i szorstkiej (świetnie pachnie!) kosztował ok. 4zł. Z obu kremów jestem bardzo zadowolona. 


Na koniec moja pięta achillesowa, czyli żele pod prysznic. Ja wiem, po co komu tyle... Ale zwyczajnie nie mogę przejść obojętnie obok tak owocowo pachnących przyjemności. Mogę oddać kilka lakierów do paznokci, ale prysznicowe przyjemności zostają! Żele Balea kosztowały 6zł, a cudowanie pachnący i nic mi nie mówiący żel Elkos 5zł. No i jak tu nie brać? :)

Trochę tego wyszło, ale wszytsko oczywiście jest potrzebne :) A co u Was nowego w sierpniu?

pozdrawiam, A



Internety oszalały na wieść o tych kosmetykach - odnosicie podobne wrażenie? Kolejny post o tej serii można traktować jak zło koniecznie, względnie reakcję alergiczną :) Dlatego postaram się zwięźle przedstawić Wam moje zdanie na temat trzech produktów marki Ziaja z serii liście manuka - normalizującego żelu myjącego, pasty głębokiego oczyszczania twarzy i toniku zwężającego pory. Od dłuższego czasu sięgam w pielęgnacji twarzy po kosmetyki apteczne, szczególnie po serię Effaclar La Roche-Posay. Od Ziaji oczywiście nie oczekiwałam cudów, ale miałam nadzieję, że nie zrobi mojej skórze 'gorzej'. Jeśli jesteście ciekawe opinii - zapraszam :)


Na pierwszy ogień pójdzie żel :) Mam cerę tłustą, ze skłonnością do zapychania, więc po dniu pełnym zanieczyszczeń, potrzebuję porządnego oczyszczania. Używam do tego zazwyczaj gąbki Calypso, o której już wspominałam lub od niedawna ściereczki muślinowej. Żel sprawdził się dobrze, ale to przede wszystkim zasługa wyżej wymienionych - samodzielnie oczyszczał niestety powierzchownie, nie radził sobie z porami. Zauważyłam za to, że faktycznie nie wysusza skóry i nie podrażnia, ale z pewnością nie łagodzi zaczerwienień. W kwestii zapachu mogę powiedzieć, że cała seria pachnie świeżo, ma taką mroźną nutę, która bardzo mi się podoba :) Opakowanie i pompka bez zarzutu, przy końcówce było trzeba się troszkę pogimnastykować, ale to żaden problem. Wydajność niezła - żel mimo SLS nie pieni się jakoś wyjątkowo, co akurat mi nie przeszkadza. Używany rano i wieczorem wystarczył na ponad miesiąc, co przy cenie ok. 9zł jest dobrym wynikiem. Raczej do niego nie wrócę, bo powrót do Effaclar był jak powiew świeżego powietrza, ale jeśli nie macie poważnych problemów z cerą - warto wypróbować :)


Moim ulubieńcem okazała się głęboko oczyszczająca pasta do twarzy przeciw zaskórnikom. Nie zastąpiła peelingu, bo mimo wszystko była za delikatna, ale używana co 2-3 dzień świetnie uzupełniała działanie żelu :) Myślę, że dla delikatnych cer będzie wystarczająca. Konsystencją przypominała pastę do zębów z drobinkami, przyjemnie odświeżała skórę i po masażu wygładzała ją. Zauważalne było oczyszczenie i przede wszystkim zwężenie porów - nie był to niestety efekt długotrwały, ale dobre i to. Opakowanie pasty uważam za koszmarne - już po kilku użyciach nie domykał mi sie korek, co powodowało zasychanie pasty w szyjce. Zapach kosmetyku bardziej kremowy niż całej serii - przypomina trochę krem do stóp... Wydajność całkiem niezła, ja używałam tej pasty również na dekolt, więc starczyła mi na miesiąc. Kosztowała ok. 9zł (ceny mogę się wahać w zależności od miejsca zakupu). Myślę, że jeszcze kiedyś do niej wrócę :)


Na koniec zostawiłam sobie tonik zwężający tonik na dzień i na noc, bo mimo pierwszych pozytywnych wrażeń, kolejne były już mniej optymistyczne. Niestety, tonik mimo szczerych chęci nie 'doczyszcza' tego, co pominął żel. Jest delikatny i od biedy można nim zmyć makijaż (wskazana cierpliwość). Na pewno nie wspomaga łagodzenia zmian trądzikowych, bo zupełnie nie ma działania antybakteryjnego, za co tak lubiłam płyn bakteriostatyczny Pharmaceris. Nie ściąga porów i nie zauważyłam działania mikrozłuszczającego. Odświeża, nie podrażnia, ale to trochę za mało... Ogromny plus za opakowanie - szkoda, że wszyscy producenci nie stosują atomizerów do toników czy płynów micelarnych, dzięki czemu wydajność jest bajeczna. Cena ok. 7zł również zachęca do zakupu. Ja na pewno już do niego nie wrócę i w połowie opakowania poddaję się, wracając z podkulonym ogonem do mojego ulubieńca :) 

Do kremów z tej serii nawet nie podchodziłam, bo poprzednie próby oswojenia marki na twarzy kończyły się katastrofą. Przy powyższej serii moja cera wróciła do stanu sprzed używania kosmetyków aptecznych - dużo zanieszyczeń, ropne wypryski i grudki podskórne szczególnie na rzuchwie. Upewniłam się tylko, że powrotów do kosmetyków drogeryjnych nie ma :) Odkurzyłam żel Effaclar i krem Duo [+], dokupiłam płyn bakteriostatyczny Pharmaceris z serii T i doprowadzam moją skórę do porządku. Z zestawu, który pokazywałam Wam w poście o zmianach w pielęgnacji, zostawiłam sobie krem na noc Baikal Herbals, który z kosmetykami La Roche Posay radzi sobie świetnie. 



W ostatnim poście skarżyłam się na to, że czasy świetności lakieru OPI nantucket mist niestety już minęły i czas się rozejrzeć za godnym następcą. Wpadłam na pomysł zmieszania kilku lakierów, ale niestety nie mam za grosz do tego talentu ani wyobraźni :D Dlatego z mojego mieszanie wyszedł inny, równie ładny kolor. Zapraszam na post :)


OPI to taka brzoskwinka z odrobiną różu, mocno kremowa, dość delikatna - krótko mówiąc śliczna. Bierzcie poprawkę na to, że zupełnie nie umiem opisywać koloru,  ale zdjęcia mówią wszystko. Przeglądając internety trafiłam na wiele podobnych lakierów, ale albo były za różowe, albo dużo intensywniej pomarańczowe, albo za mocno rozbielone. Dlatego też próbowałam zamieszać sama i chociaż kolor na początku był prawie taki sam, to po kilku godzinach nieco się zmienił i przestał przypominać OPI :) Ale nie ma tego złego, bo sam w sobie bardzo mi się podoba. Ma w sobie więcej różu i jest takim typowym, naustnym mauve, który uwielbiam. Kremowy, lekko przygaszony róż - nosi się przyjemnie i pasuje na co dzień, bo nie jest zbyt krzykliwy. A jak Wam się podoba? 


Myślę, że OPI jeszcze ze mną zostanie, nie mam serca wyrzucić go do kosza... 
Został podreperowany rozcieńczalnikiem, ale to pewnie krótkotrwała poprawa. 
Będę szukać dalej, już na drogeryjnych półkach :)

pozdrawiam, A




Ostatni odcinek pojedynku płatków pod oczy i pierwsze miejsce zajął kosmetyk Montagne Jeunesse! Usuwające efekt cieni pod oczami płatki z kolagenem i lukrecją spodobały mi się najbardziej z całej puli (Perfecta, L'Biotica i Marion poza konkursem). Opakowaniu z grubej folii? na suwak, w którym znajdziemy dwa zestawy płatków, pozwala skorzystać z pełnowartościowej drugiej pary po jakimś czasie trzymania całości w lodówce. I ten krok jest bardzo ważny, bo zanurzone w płynie płatki świetnie chłodzą okolicę oczu, doskonale ją nawilżając i uelastyczniając. Odpowiedzialne są za to, według producenta, roślinny kolagen oraz lukrecja, która wpływa również na zwalczanie ciemnego zabarwienia skóry. Na opakowaniu znajdziemy również informację, że skóra po użyciu płatków jest lżejsza i jędrniejsza, z czym mogę się zgodzić. Zauważyłam, że po zdjęciu płatków, które są załkowicie żelowe i świetnie trzymają się skóry, okolica pod oczami wygląda naprawdę dobrze. Znika opuchlizna poranna, skóra jest nawilżona i napięta. Cienie są rozjaśnione ale muszę zaznaczyć, że naturalnie nie są oną moją główną bolączką - zazwyczaj pojawiają się po nieprzespanej nocy ;) Nie zauważyłam żadnego podrażnienia oczu czy skóry. Płatki dostępne są przede wszystkim w drogeriach Natura, a ich cena to ok. 11-15zł (w zależności od promocji, lub jej braku). 


skład dla ciekawskich:

Płatki są moimi ulubieńcami i na pewno jeszcze do nich wrócę :) 

pozdrawiam, A



Lubię swoje usta. I tak chyba mogłabym zakończyć ten post, gdyby nie chęć pokazania Wam kilku kosmetyków, które przeszły przez moją kosmetyczkę, zostawiając po sobie lepsze lub gorsze wrażenie. Dziś kilka słów o wartej uwagi szmince Bourjois z serii Rouge Edition w kolorze 04 rose tweed



Premierę zaliczyła jakiś rok temu i wtedy zupełnie mnie oczarowała :) Cudownie kremowa, miękko sunęła po ustach, zostawiając na nich nawilżającą warstwę koloru. Jeśli jesteście fankami naturalnych odcieni mauve na ustach, to warto ją sprawdzić w drogerii. Kolor 04 rose tweed ma w sobie sporo beżu i przy niektórych karnacjach może uchodzić za wyraźniejszy odcień nude :) Wykończenie kremowe, chociaż traci na 'kremowości' w miarę noszenia. Graficznie szminka jest dość prosta, nie ma się nad czym rozwodzić - minusem jak dla mnie jest kształt samego sztyftu, bo precyzyjne nałożenie koloru jest trudne. Komfort noszenia jak przystało na firmę Bourjois na wysokim poziomie - kosmetyk z ust schodzi równomiernie, ale nie spodziewajcie się super trwałości. Nie spotkałam jeszcze tak kremowej, długotrwałej szminki (no może za wyjątkiem Mac). Co przeszkadzało mi w szmince? Jeśli macie zwyczaj pocierania wargą o wargę, pomadka będzie mocno wylewać się poza kontur ust. To właśnie było przyczyną rozstania, jak i dość drażliwy dla mnie smak i zapach. Jestem niestety bardzo czuła na takie 'atrakcje' kosmetyków kolorowych, dlatego też wybieram je dość ostrożnie :) Szafy Bourjois dostępne są w wielu drogeriach i ceny akurat tej serii wahają się od 30zł do nawet 50zł - warto szukać promocji. Paleta kolorów jest dość klasyczna, więc jeśli szukacie czegoś wow, lepiej rozejrzeć się za inną serią :)

Ze swojej strony szminkę Bourjois Rose Edition mogę polecać. Ładnie wygląda na ustach i nie podkreśla suchych skórek i chociaż nie jest super trwała, jej nakładanie jest naprawdę przyjemne. 

Miałyście okazję jej używać?

pozdrawiam, A



Rosyjska pielęgnacja włosów jest ze mną już od kilku lat i w tym czasie - przyznaję - zdarzało mi się kilka drogeryjnych skoków w bok. Po każdym jednak pokornie wracam do sprawdzonych metod :) Szampony Babuszki Agafii to taki punkt pielęgnacji włosów, na który zawsze mogę liczyć - dobrze oczyszczają skalp jak i same włosy (szczególnie po olejowaniu), nie podrażniają i nie powodują reakcji skórnych. Dziś chciałam Wam powiedzieć o szamponie, z którym miałam przyjemność spotkać się po raz pierwszy. Zapraszam na recenzję czarnego szamponu przeciwłupieżowego Babuszki Agafii


Moja wiedza o dobroczynnych składnikach jest niewielka, ale opis mnie zachęcił. Problemy z łupieżem pojawiają się u mnie falowo, co jakiś czas i przy zastosowaniu 3 saszetek Nizoralu znikają. Czasami jednak nie chcę obciążać dodatkowo skóry głowy i sięgam po szampony o działaniu przeciwłupieżowym. Tak też było w tym przypadku. Niestety, szampon z łupieżem nie do końca sobie poradził. Załagodził sytuację, skóra uspokoiła się, ale po skończeniu butelki problem wrócił. Także główna obietnica nie została spełniona. Nie zmienia to jednak faktu, że szampon świetnie sprawdził się na wszystkich innych polach :) 



Jeśli znacie szampony Babuszki Agafii wiecie, że pakowane są w plastikowe butelki z zielonego, grubego plastiku z czarnym, otwieranym korkiem i klasyczną etykietą 'zielarską'. Czarny szampon nie jest tak naprawdę czarny, a ciemnozielony - szczególnie widać to, kiedy spłukujemy z włosów brunatną pianę :) Konsystencja szamponu jest dość rzadka, ale nie wylewa się z dłoni i dobrze rozprowadza na włosach. Pieni się tak, jak większość naturalnych szamponów, czyli dość delikatnie. Wydajność oceniam bardzo pozytywnie, nawet przy mojej chlapiącej i mało oszczędnej naturze. W kwestii zapachu ciężko mi powiedzieć coś konkretnego, ponieważ większość tych szamponów ma podobną, ziołową nutę przypominającą czasami wody kolońskie pradziadka. Mi to zupełnie nie przeszkadza, bo na włosach po myciu i tak wyczuwam zapach odżywki :) Ale jeśli jesteście czułe na tego typu zapachy - warto zastanowić się dwa razy. W kwestii działania jestem bardzo zadowolona. Szampon doskonale oczyszczał skórę głowy, odświeżał ją i co najważniejsze - nie podrażniał. Bez odżywki takich szamponów nie używam, bo zazwyczaj zostawiają włosy szorstkie i mocno spuszone. Tutaj ten mało poszukiwany efekt był umiarkowany i czasami, szczególnie po olejowaniu, używałam szamponu solo. 
Dostępność: przede wszystkich sklepy internetowe i pojedyncze sklepy stacjonarne. Jeśli jesteście z Grudziądza, to znajdziecie je na ul. Toruńskiej w drogerii Sekret Urody połączonej z apteką/zielarnią za ok. 15zł za 350ml.

Jeśli nie oczekujecie od szamponu działania przeciwłupieżowego, a zależy Wam na naturalnej pielęgnacji i porządnym oczyszczeniu skóry głowy - serdecznie polecam Wam ten szampon :) 

pozdrawiam, A




Przyszedł czas na trzecią maseczkę Montagne Jeunesse, którą miałam w swoich zapasach :) I niestety zakończenie mojej przygody z tą marką, wypada bardzo blado... O truskawce i czekoladzie, która zbierała najwięcej westchnień, mogłyście przeczytać na blogu już wcześniej. Teraz przyszedł czas na jagodowe rozczarowanie. 
Producent swojej maseczce przypisuje działanie głęboko nawilżające, z czym nie mogę się zgodzić. W kosmetyku znajdziemy zmiażdżony owoc jagody i żurawiny, które mają działanie antyoksydacyjne i przeciwstarzeniowe. Dodatkowo olejek z pestek winogron i aloes ukoją naszą skórę, zostawiając ją odświeżoną i nawilżoną. Spore wyzwanie, jak na maseczkę, ale do rzeczy :)


Jak już mówiłam, z głównym zadaniem maseczki niestety nie mogę się zgodzić. Fioletowa, bardzo chemicznie pachnąca papka zaraz po wylądowaniu na mojej skórze zwiastowała kilkanaście minut udręki dla nosa i tak też było. Nie jest to czysto jagodowy zapach, ma w sobie trochę kwasowości i taką perfimuarską nutkę - bardzo drażniącą. Kolor również dziwnie nienaturalny... Konsystencja przyjemna, kremowa, dobrze trzymała się skóry i przyschła tworząc ciężką do zmycia, gumową warstwę. Po zmyciu skóra była zaczerwieniona, pory rozszerzone i na pewno nie oczyszczone. Przez kilka kolejnych godzin moja skóra zaczęła nadprogramową produkcję sebum i efekt jak się pewnie domyślacie był zły - kilka ropnych chwilówek i jedna podskórna paskuda. Można to podciągnąć pod oczyszczanie się skóry po zabiegu, ale... Nie tak oczyszcza się moja skóra :) To reakcja na czynnik zapychający. Czy znalazło się coś pozytywnego? Pod takie działanie można podciągnąć chyba fakt, że skóra była miękka i odprężona, aż za bardzo :) Maseczki Montagne Jeunesse znajdziecie przede wszystkim w drogeriach Natura w cenach od 6-7zł. 

skład dla ciekawskich:

To już ostatnia maseczka jaką miałam z tej firmy i niestety w żadnej z nich nie znalazłam swojego ideału :) Dlatego też na razie nie mam zamiaru do nich wracać. Mam jeszcze kilka nienaruszonych ciekawostek w domu, które dopraszają się o uwage i już czas najwyższy się nimi zająć.

A Wy? Macie swoich maseczkowych ulubieńców, czy wracacie wciąż po sprawdzone kosmetyki?

pozdrawiam, A



Obsługiwane przez usługę Blogger.