Nie mogłam zebrać się do recenzji kilku produktów, bo były one albo wielkim rozczarowaniem, albo były po prostu nijakie... Ale powiedzieć coś o nich wypada, więc kiedy opadły już emocje mogę śmiało  przedstawić Wam topową piątkę miernot, które przewinęły się przez moją kosmetyczkę w ostatnim czasie. Zapraszam na post :)


1. Pharmaceris H, Keratineum - skoncentrowany szampon wzmacniający do włosów osłabionych. Po zimie moje włosy wypadają, są słabe i mało reprezentacyjne. Ogólnie mówiąc szampon nie spełnił obietnic - stan włosów się nie poprawił, a skóra po prawie dwóch miesiącach używania nadal szaleje. Chociaż początek był bardzo, bardzo zachęcający... Szkoda, bo technicznej stronie szamponu nie mam nic do zarzucenia - przyjemny zapach i bezproblemowe mycie. Tylko działania brak. (cena bez promocji ok. 25zł/250ml - apteki, SuperPharm)

2. Alverde, szampon i odżywka do włosów wymagających z amarantem. Miało być wielkie wow, ale ten zestaw nie jest dla mnie. Szampon zostawiał włosy matowe, takie "cierpkie" w dotyku, zupełnie klapnięte i pozbawione życia. Odżywka za to była w porządku, ale dla mnie zbyt obciążająca do stosowania przy każdym myciu. Może jeszcze kiedyś po nią sięgnę w jakiejś mniejszej dawce, bo tak gęsta konsystencja nie sprzyjała moim cienkim włosom. (zestaw w sklepie DM to ok. 5 euro)

3. Lush, angels on bare skin. Tego produktu chyba przedstawiać nie trzeba :) Czyścik do twarzy Lush niestety nie współgra z moją skórą, która po użyciu była ściągnięta, a przy dłuższym używaniu policzki były dwoma suchymi plackami... Do tego jestem kosmetycznym leniem, bo od klejącej papki wolę żel do twarzy i gąbkę :) Zużyłam małe opakowanie, ale dalekie było to od przyjemności. Wiem, że całej masie dziewczyn od odpowiada, ale połączenie olejków z tą konsystencją nie jest dla mnie. (sklepy Lush, ok. 10euro za 100g)

4. Clinique, all about eyes rich. Chyba jeden z bardziej znanych pielęgnacyjnych kosmetyków marki, w wersji "na bogato". Na początku krem był idealny, bo nawilżył moją skórę pod oczami i wpłynął na mniejszą widoczność cieni, ale... Po ponad miesiącu było już coraz gorzej. Skóra mimo regularnego smarowania była sucha, dyskomfort wrócił w pełnej krasie. Od kremu za 150zł spodziewałam się czegoś więcej i na pewno nie wrócę do niego w pełnowymiarowej wersji. (dostępny np. w Douglasie)

5. Pat&Rub, otulający scrub cukrowy do ciała. I gdybym miała nadać tytuł bubla tego zestawienia, z pewnością byłby to ten produkt. Po pierwszym użyciu nie mogłam uwierzyć, że to tak zachwalany peeling. Ścieranie praktycznie żadne, do tego grubość tłustej warstwy, jaka została mi na skórze była straszna. Pozbyłam się jej żelem i ostrą gąbką. Cieszę się, że nie kupiłam tego produktu w normalnej cenie, bo plułabym sobie w brodę. Co ciekawe, mojej mamie podpasował dużo bardziej, ale to nieprzeciętny suchar. Jej skóra nie potrzebuje złuszczania, a nawilżania. (cena regularna to 89zł/500ml)

Tak prezentuje się zestawienie moich miernot. A może znaleźliście wśród nich swojego ulubieńca? 
Chętnie poznam Wasze opinie, zapraszam do komentowania :)

pozdrawiam, A



Z poradników w ogóle do bardziej irytujących można z pewnością zaliczyć te o odchudzaniu. Większość opiera się na bardzo sztywnych schemacie, zupełnie wykluczającym zasady zawarte w kolejnym poradniku... Błędne koło, w którym pewnie niejedna z nas się wielokrotnie gubiła. Ja też, jako pulpet z urodzenia i z zamiłowania. Silnej woli u mnie jak na lekarstwo, lenistwo w rozkwicie. I co? I do księgarni marsz!

Mniej więcej w okolicach października przestałam jeść mięso (nie krzyczcie od razu, że to niezdrowe i w ogóle anemia, szpital itd... wszystko pod kontrolą, wyniki lepsze niż jeszcze pół roku wcześniej) i to był dobry początek - bez większego wysiłku z wagi zniknęło w czasie 2-3 miesięcy 10kg. Niestety, to nie ta kategoria z 50 na 60kg, bo lepiej będzie leżał strój kąpielowy :) To ta kategoria, w której po prostu dla zdrowia wypadałoby schudnąć... A więc skoro taki bezbolesny wstęp dokonał się sam, to może jakoś to pociągnąć? Z pomocą przyszła mi książka Kasia Bosacka cudnie chudnie - Żegnaj, pulpecie


Książkę napisała na bazie swoich doświadczeń Kasia Bosacka, znana szerzej z telewizji i programu "Wiem, co jem" o tym, co warto kupić i co tak właściwie znajduje się w jedzeniu. Poradnik napisany jest lekkim, przyjemnym językiem, z dużym poczuciem humoru samej autorki. Nie ma w nim nic odkrywczego, bo mówi przede wszystkim o zbilansowanych posiłkach, odstawieniu chemii i dodatków, cukru, soli oraz piciu dużej ilości wody. Nie obiecuje diety cud i super efektów, tylko zwraca uwagę na dobre nawyki żywieniowe. Znajdziemy tu informacje o negatywnym działaniu soli na nasz organizm, odchudzających przede wszystkim z nazwy herbatkach-cud, zabawny rozdział o wszystkich wymówkach pulpeta i szukaniu motywacji. Sporo treści z programów jest przemyconych w dziale Na zakupach, w którym to znajdziemy rady jaki makaron czy nabiał wybrać. Oprócz typowo praktycznych porad jak jeść, znajdziemy zestawienie różnych diet i co bardzo przydatne - przepisy :) Generalnie, jeśli nie kusi Was lektura, cała filozofia opiera się na tym, że dzielimy talerz na 3 części: białkową, warzywno-owocową i węglowodanową. I na tym schemacie układamy każdy posiłek. Ziemniaki zamieniamy na kasze, smażone mięso na chudsze pieczone lub gotowane. Jemy więcej warzyw, owoców, piejmy wodę i... ruszamy się! Czyli zdrowo i z głową. 

Ja czuję się porządnie zmotywowana i chętna do pracy nad sobą :) Wiosna w pełni, więc i energii do takich zmian mamy więcej. Jeśli potrzebujecie kopa ku lepszemu - polecam Wam lekką, ale pełną ważnych treści pozycję Kasi Bosackiej :) Czytałam również książkę Julity Bator Zamień chemię na jedzenie o której może kiedyś wspomnę, ale nie była ona dla mnie tak łatwo przyswajalna jak pulpet. Jeśli uda mi się unormować mój sposób odżywiania, chętnie odkurzę serię 'o! kuchenka', tym razem w dietetycznym wydaniu :) 

Sięgacie po takie poradniki? A może macie inne ciekawe książki do polecenia? 

pozdrawiam, A

PS. Fajnym uzupełnieniem pulpeta jest książka, a w zasadzie konsumencki przewodnik. Wszystkie informacje z programu "Wiem, co jem" będziecie mieć pod ręką :)




Nie będzie i kropka! Jeden miesiąc bez denka wytrzymacie i mi też się przyda przerwa od moich list... Postanowione, zrobione, poszło. Ale nie zostawię Was tak bez niczego. Pokażę Wam co w kwietniu wpadło do mojego zakupowego i prezentowego koszyka. Część z tych rzeczy mogłyście już widzieć na fb, ale chwalipięctwo pielęgnować trzeba, więc zapraszam na post :)

Po pierwsze, zmiany w pielęgnacji twarzy...


Już jakiś czas myślałam o zmianie, bo moja skóra wygląda coraz gorzej... Effaclar Duo miałam już jakiś czas na swojej chciejliście, ale jakoś się nie składało. Teraz złożyło się idealnie - za 56zł dostałam nową odsłonę kremu, czyli Effaclar Duo + który dodatkowo ma wpływać na przebarwienia potrądzikowe. Dostałam do tego 125ml żelu z tej samej serii. Żeby zapobiec przesuszeniu skóry, na noc stosuję serum nawilżające Dermedic Hydrain 3 Hialuro (35zł, DOZ). Ma przyjemną, lekką konsystencję i świetnie utrzymuje nawilżenie skóry. Mama oddała mi swój rozświetlający peeling L'Oreal z serii Ideal Glow. Działa w porządku, chociaż rozświetlenia nie zauważyłam. Znajdziecie go w większości drogerii za ok. 15zł. 


Mama przywiozła mi kilka rzeczy z DMu, w tym wszystkim dobrze znane żele pod prysznic Balea (ok. 80 centów/sztukę). Tym razem trafiły do mnie kokos&nektarynka, limitowana mango mamba, energizująca lilia wodna i relaksujący, kwiatowo-owocowy żel pachnący jak cukierki :) Oprócz mamy moje kąpiele wsparł również mój ukochany zajączek :* serią bzową z Joanny, na którą złożyły się: olejek do kąpieli i pod prysznic, żel pod prysznic oraz mydło do rąk. Serię bzową uwielbiam i szukam właśnie peelingu o tym samym zapachu :) Niestety ostatnio nie ma go w Super Pharm i pewnie za jakiś czas pokuszę się o zamówienie internetowe. 


Trafiłam na jakąś promocję i zgarnęłam dwie maseczki - maskę-kompres nawilżająco-odprężającą na twarz i pod oczy z Tołpy (ok. 6zł, Rossmann) i oczyszczającą maseczkę czekoladową Montagne Jounesse (ok. 5zł, Natura). Skończyła mi się kuracja z olejkiem arganowym do włosów Marion i tym razem wzięłam olejek orientalny - odżywianie macadamia&ylang-ylang. Używam go przede wszystkim na końcówki, a od kiedy ścięłam włosy mam nadzieję, że poradzi sobie z puszeniem (ok. 6zł, Natura). Moja mama przez pomyłkę kupiła również masło do włosów Alverde z awocado i masłem shea, które nie zbiera zbyt dobrych opinii... Ale spróbować zawsze można :) A może u Was się sprawdziło?


Będę miała okazję spróbować sławnego już kremu kokosowego do ciała z Balea, którego jestem bardzo ciekawa. Póki co mogę powiedzieć, że pachnie zachęcająco - nie powstrzymałam się i oderwałam kawałek sreberka :D A z innych nosowych przyjemności sięgnęłam po cudownie świeży, pachnący mango wosk (11zł, Stara Mydlarnia). Lekko przejadły mi się już Yankee Candle, więc to miła odmiana. 

I to by było na tyle. Majowe plany zakupowe przedstawiają się dość spokojnie - kilka rzeczy mi się kończy, więc będę przede wszystkim uzupełniać zapasy. Ale, ale! Przygotowuję właśnie listę chciejstw, którą niedługo się z Wami podzielę :) Będzie tam trochę kosmetyków, trochę dodatków... generalnie niezły miszmasz. 

A jak minął Wam zakupowy kwiecień? Skreśliłyście kolejne pozycje z listy swoich chciejstw? :)

pozdrawiam, A



Na malowanie świątecznych motywów brak mi ostatnio cierpliwości, więc postawiłam na coś prostackiego, ale przyjemnego dla oka :) Połączenie nudy z czarno-białymi kropeczkami nosiłam przez ostatni tydzień (albo dłużej...) i po zmyciu sięgnęłam po ten sam zestaw. Warstwa podkładu w postaci eliksiru z jedwabiem Wibo, 2 cienkie lub jedna grubsza warstwa lakieru Color Club w kolorze nomadic in nude. Do tego cienka warstwa topu z L'Oreal Color Riche 916 confettis, który daje satynowe, półmatowe wykończenie. Mi ten efekt tym razem w pełni wystarczył, ale jeśli chcecie coś błyszczącego, polecam Essie good to go. Całość przypomina nieco przepiórcze jajko. Jak Wam się podoba taka świąteczna nuda na paznokciach?


Wszystkim Czytelnikom składam najlepsze życzenia radosnych Świąt Wielkanocnych :) 
Chwili odpoczynku, czasu spędzonego z rodziną i przyjemności w czasie wspólnego ucztowania. 

pozdrawiam, A



Jak w tytule posta - różowe, większości dobrze znane jajko szuka domu. Beauty Blender jest oczywiście nowy i pochodzi z zestawu dwóch gąbeczek, które dostałam już jakiś dłuższy czas temu. Swojej używam sporadycznie, bo i podkład ląduje na mojej buzi w różnych częstotliwościach. Drugie jajko samotnie zalega w pudełku, więc czas na zmianę właściciela :) Produkt jest z pewnością oryginalny, zakupiony był na stronie polskiego dystrybutora. Zapraszam chętne osoby do udziału w mini-rozdaniu.


Jak widzicie powyżej zabawa trwa do 1 maja 2014. Do 3 dni po tym terminie postaram się podać zwycięzcę, którego wyłonię losowo wśród zgłoszeń pod tym postem. A co trzeba zrobić? Zostawić komentarz z chęcią udziału, swoim adresem mailowym i nickiem, pod jakim mnie obserwujecie tu lub na facebooku. Cudów nie wymagam, więc mam nadzieję, że wszystko jasne :) W razie pytań piszcie śmiało. 

Od siebie mogę dodać o jajku tyle - to dla mnie idealny gadżet do nakładania podkładu. Nigdy co prawda nie pojawiła się na blogu recenzja, co jest jedynie moim przeoczeniem. Podkreślam, że nie jestem biegła w sztuce makijażu, ze szczególnym uwzględnieniem takiej podstawy jak rozprowadzanie podkładu. Z jajeczkiem BB to sama przyjemność - kosmetyk wygląda naturalnie, idealnie stapia się ze skórą. Nie ma smug, placków i temu podobnych nieprzyjemności. Oczywiście dużo zależy również od samego podkładu, ale mówię ogólnie. Jeśli jeszcze Was nie przekonałam, polecam wygooglowanie kilku opinii :)

Czekam na Wasze zgłoszenia i życzę powodzenia! :)

pozdrawiam, A



Od dłuższego czasu nie mogłam przekonać się do książek fantastycznych, pełnych nierzeczywistych zjawisk i postaci. Sięgałam po wspomnienia, pamiętniki i historie codzienne, nasycone naturalizmem do granic możliwości ("Pod Mocnym Aniołem"), ale przyszedł czas na przełamanie tego nurtu i sięgnięcie po coś z zupełnie innej półki. I tak trafiły do mnie dwie książki, o których chciałabym Wam kilka słów dziś powiedzieć. Zapraszam :)

Angelologia, Danielle Trussoni


Temat anielskiej bytności na ziemi przewija się przez wiele książek. O ile nie przepadam za opowieściami o wampirach, demonach, walce dobra ze złem, tak "Angelologia" do mnie trafiła. Wątki religijne, tak mocno zakorzenione w naszej kulturze i chronione jak wartość najwyższa, przeplatają się z historią boskich wysłanników w sposób, który niedowiarkom bardzo się spodoba :) Podważają one niektóre prawdy, dodają słowa wyjaśnienia do biblijnych wydarzeń, wprowadzając w nie przedstawicieli anielskiej kasty. 
Historia zakonu, który skrywa niejedną tajemnicę. Młoda kobieta szukająca wielu odpowiedzi o swojej rodzinie, ale chyba przede wszystkim o sobie. Do tego kilka silnie oddziałujących na resztę wątków pobocznych - to wszystko składa się na naprawdę dobrą książkę z irytującym zakończeniem... W sumie to "niedokończeniem", bo aż się prosi o drugą część. 
Mimo wszystko tę lekturę mogę polecić nie tylko czytelnikom wiecznie szukającym religijnego spisku dziejów. To wciągająca historia z półki Dana Browna, więc jeśli lubicie podobny klimat - zajrzyjcie do "Angelologi".

Cyrk nocy, Erin Morgenstern


Nie jestem być może fanką książek fantastycznych, gdzie zjawiska nierzeczywiste przeplatają się z tymi codziennymi, a "Cyrk nocy" właśnie taki jest. Dużo w nim magii, iluzji, wprowadzania czytelnika w świat wyobraźni i podwójnych znaczeń, głęboko ukrytych nie tylko w miejscach, ale i w ludziach. Kreacje bohaterów są złożone, okraszone tajemnicą i przeplatające się ze sobą w czasie. Delikatne wskazówki podrzucane przez autorkę zmuszają nas do skupienia i tworzenia swojej własnej makiety cyrku, w którym wszystko, chociaż wydawałoby się tak nieregularne, chaotyczne, ma swój głęboki sens. To historia dwójki ludzi splecionych nie tylko uczuciem, ale także dawnym wyzwaniem, które prowadzi do finału wielu,niewyjaśnionych wcześniej wątków. 
Jeśli szukacie w książce oderwania od nudnego, codziennego życia, w którym czarno-białe barwy nie zwiastują wcale nocy pełnej atrakcji, polecam Wam tę książkę. I chociaż historia głównych bohaterów może wydać się Wam przewidywalna od samego początku - nie dajcie się zwieść i dotrwajcie do ostatniej strony. Naprawdę warto zobaczyć, co dzieje się z ludźmi, znudzonymi swoją niezwykłością :)

Gdybym miała wybrać "lepszą" książkę z powyższych, to byłby to "Cyrk nocy" ze względu na konsekwentne wprowadzanie czytelnika w klimat cyrku, do którego sama chętnie bym poszła wraz z wybiciem północy :) Obie książki udało mi się kupić za 10-12zł w marketowych koszach, do których chętnie zaglądam. 

Co ostatnio czytałyście i przypadło Wam do gustu? 

pozdrawiam, A



Nie jestem specjalistką w kwestii brwi - nie powiem Wam jak je stylizować, idealnie depilować i doprowadzić do porządku. Mogę Wam za to powiedzieć, jak radzę sobie z osobistym bezbrewiem :) Mam bardzo "polski" kolor włosów, czyli coś pomiędzy ciemnym blondem, a brązem. Do tego jasną skórę, którą opalam rzadko (nie przepadam za słońcem tym wysoko na niebie, podobnie jak za tym w tubce... z solarium korzystałam bardzo rzadko). Brwi mam jaśniejsze od koloru włosów, czyli w praktyce - niewidoczne, liche, nijakie. Staram się nadawać im jakiś konkretniejszy kształt, co pokazywałam tutaj. Wtedy też używałam paletki do brwi Catrice, którą bardzo miło wspominam. Teraz podkreślam je korektorem do brwi Eveline art scenic 3w1, w kolorze brązowym i właśnie na jego recenzję dziś zapraszam :)


Jakie zadanie ma korektor Eveline? Producent zapewnia, że żel przyciemnia, nabłyszcza i optycznie reguluje brwi. Zacznijmy może od przyciemnienia, z którym mogę się zgodzić. Żeby uzyskać efekt ze zdjęcia, nakładam żel w dwóch warstwach i kolor wypada bardzo naturalnie. Przypominam jednak, że moje brwi są bardzo delikatne. Czy kosmetyk nabłyszcza? Tak, ale nie jest to jakiś szczególnie bijący po oczach blask (całe szczęście). Brwi są ułożone i trzymają się w tej formie cały dzień, jeśli nie mamy w zwyczaju miziania w ich okolicach palcami. Optycznej regulacji brwi szczerze nie rozumiem... Pominę ten punkt, ale jeśli macie jakiś pomysł - czekam na Wasze komentarze :) 

Technicznie korektorowi do brwi Eveline nie mam nic do zarzucenia. Wygodna szczoteczka pozwala na dość precyzyjne rozprowadzenie żelu na brwiach i wyczesanie nadmiaru. Sam żel nie ma intensywnego zapachu, nie podrażnia i nie sprawia problemów. Opakowanie przyjemne dla oka, napisy nie ścierają się, zamknięcie jest szczelne - żel nie odkłada się na szyjce opakowania (jak w przypadku niektórych maskar). W kwestii dostępności możecie go znaleźć w Rossmannie (nie znam ceny) lub w drogeriach Sekret Urody - ja swój korektor kupiłam w promocji za 7zł, znajdziecie jeszcze wersję czarną. Jedna z dziewczyn prosiła o zdjęcie przed/po, ale mój aparat nie chciał współpracować, więc zdecydowałam się na wersję porównawczą - po lewej stronie mam żel, po prawej moje brwi są w wersji naturalnej.



Polecam ten żel, jeśli Wasze brwi mają jasny kolor i chcecie je podkreślić. Nie wiem jak kolor korektora będzie pasował typowym blondynkom. W codziennym makijażu idealnie zastępuje mi cienie czy kredkę. 

Podkreślacie swoje brwi takimi żelami? A może wybieracie mocniejszy efekt?

pozdrawiam, A



Ostatnio zupełnie opuściła mnie paznokciowa wena. Wystarcza mi nudno-nudne coś na paznokciach, które ekhm... nadaje się już do zmycia i jakoś mam konflikt ze zmywaczem. Ale jeszcze przed internetowym przestojem zmalowałam całkiem przyjemne mani, w bliżej nieokreślonej technice paciania gąbką. Wyszło nieźle, a do poniższego efektu potrzebowałam: bazy w postaci eliksiru z jedwabiem Wibo, dwóch warstw lakieru Essie w kolorze first timer, bondowego złotka od OPI w kolorze golden eye (nakładany gąbeczką do podkładu) i topu Essie good to go. 


Całość bardzo mi się podoba, co dość mocno mnie zaskoczyło :) Oba lakiery solo nie są w ścisłej czołówce moich ulubieńców, szczególnie żółte do bólu złoto OPI. Ale muszę przyznać, że mani przyciągał wzrok niejednej Pani, a nawet ciekawskiego Pana, co nie ukrywam - było bardzo przyjemne :) Pomyślę nad podobnym połączeniem z innymi kolorami - w końcu znalazłam fajny sposób na wykorzystanie bondziaka. 

A jak Wam się spodobało takie połączenie? Lubicie taką ilość złota czy może to już za dużo?

pozdrawiam, A



Po kolejnej porcji ciszy mogę śmiało powiedzieć, że to już koniec przerw. Walka z dostawcą internetu została zakończona powodzeniem i przynajmniej już to nie stoi na przeszkodzie, bym bywała na Waszych blogach częściej :) Mam nadzieję i po raz kolejny proszę o wybaczenie...
Na dobry początek - ulubieńcy. Niewiele się u mnie dzieje w pielęgnacji, mam jakiś słaby okres na kosmetyczne odkrycia. Za to mam kilka produktów, które na stałe wpisały się w mój codzienny obrazek :) Zapraszam!


1. Pat&Rub, otulający krem do rąk - mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z 2/3 zestawu, w tym z kremu. Świetnie nawilża i pielęgnuje dłonie, ma wygodne opakowanie i przyjemnie pachnie. Gdyby nie cena na stałe zawędrowałby na moje półki :)
2. Bourjois, tusz do rzęs Volume Glamour - jak wiecie oddana jestem tuszowi Max Factor 2000 kalorii, więc każda zmiana jest dla mnie stresująca... Ale przy tuszu Bourjois mogę śmiało powiedzieć, że takie skoki w bok są jak najbardziej potrzebne. Porządny tusz w przyzwoitej cenie ;) Nie skleja, podkreśla rzęsy i delikatnie je pogrubia, do tego ma ładny kolor czerni, i niczego więcej mi nie potrzeba.
3. Eveline, korektor do brwi art scenic - moje brwi mają bardzo jasny kolor i są niewidoczne bez żadnego podkreślenia. Korektor Eveline pozwala mi na "pokazanie" ich światu, bez większego pieszczenia się przed lustrem (co najmocniej doceniam rano). Kilka ruchów szczoteczką i brwi są zdyscyplinowane na cały dzień. Mam kolor brązowy i dla typowych, urodowych Polek będzie w sam raz.
4. L'Oreal, puder do twarzy match perfection - jest świetny! Wyrównuje kolor skóry, naprawdę dobrze matowi i nie pyli jakoś wyjątkowo. Minusem może być jedynie cena i fakt, że może podkreślać suche skórki... U mnie mimo wszystko stoi bardzo wysoko i jeśli trafię na promocje, na pewno po niego sięgnę. 
5. L'Oreal, balm - produkt do ust, za którym będę płakać w poduszkę... Balm niedostępny na polskim rynku to dla moich ust strzał w 10. Nadaje lekki kolor, nawilża usta i można go aplikować bez lusterka. Jeśli mi się uda, na pewno zrobię zapas :) 
6. Revlon, masełko do ust 025 peach parfait - na początku nasza relacja była bardzo trudna... Nie mogłam przekonać się do koloru, formuły czy chociażby opakowania. Teraz jesteśmy już ze sobą zżyci :) Myślę, że to jeden z produktów, który albo się kocha, albo nienawidzi. Nie wiem czy wybiorę kolejny kolor, ale ten w pełni mnie zadowala.
7. Regenerum, regeneracyjne serum do ust - warta każdej złotówki pomadka ochronna. Od kiedy ją mam, w ogóle nie wyciągam jej z kurtki, bo świetnie pielęgnuje moje wargi. Nie jest uciążliwa czy wyczuwalna na ustach, chociaż ma dość konkretny, słodkawy zapach i smak (nie tak drastyczny jak Carmex na szczęście). 
8. Essie, good to go - było Seche Vite, było Poshe. Ale chociaż Essie nie dorównuje pozostałym produktom w szybkości wysychania, to jest moim stanowczym ulubieńcem! Błysk, wyrównanie powierzchni paznokcia, lepsza trwałość lakieru bazowego i to przy bardzo niewielkim ściąganiu - same plusy. 
9. Wibo, eliksir z jedwabiem - długo szukałam podkładu pod lakier, który nie sprawiałby problemów. Nie spodziewałam się, że znajdę go na półce Wibo za ok. 8zł! Mogę śmiało polecić, bo lakier trzyma się na nim długo, nie odpryskuje i jest świetną barierą między płytką, a kolorową emalią. Solo również wygląda nieźle. 
10. Lolita Lempicka - uwielbiam ten zapach... Na początku było to zauroczenie, a teraz śmiało mogę stwierdzić, że Lolita będzie miłością na lata. Nie jestem dobra w opisywaniu zapachów, więc polecam zasięgnąć nosa w perfumerii. Na zdjęciu mała, torebkowa pojemność, jako towarzystwo dla większej siostry :

Tak wygląda moja złota dziesiątka na przywitanie wiosny :) 
Znacie te produkty? A może polecicie mi jakiegoś swojego ulubieńca, na którego trafiłyście w ostatnim czasie? 

pozdrawiam, A


Obsługiwane przez usługę Blogger.