Od pewnego czasu w pielęgnacji mojej twarzy królują kosmetyki apteczne. Staram się nie schodzić z tej ścieżki, bo mimo wszystko jestem z "terapii" zadowolona. Aktualnie używam produktów marki Pharmaceris z serii T - trądzik. Mają działanie przede wszystkim oczyszczające, złuszczające i antybakteryjne. Jak się u mnie sprawdzają? Na poszczególne recenzje przyjdzie czas, a teraz mogę Wam powiedzieć o mojej pielęgnacji skóry po przebudzeniu i przed snem :) Zapraszam.


Rano moja skóra nie potrzebuje szczególnych zabiegów, więc skupiam się jedynie na zmyciu z niej pozostałości pielęgnacji wieczornej. Do tego idealnie nadaje się pianka głęboko oczyszczająca, której zadaniem jest normalizowanie wydzielania sebum oraz przywrócenie skórze nawilżenia. Pianka sprawdza się świetnie - jest delikatna, dobrze oczyszcza skórę i jej nie podrażnia/wysusza. Idealny pierwszy krok :) Po piance używam oczyszczającego, bakteriostatycznego płynu do twarzy. Można go również używać do dekoltu i pleców. Ma on przede wszystkim zahamować rozwój bakterii oraz rozwój procesów odpowiadających za powstawanie zmian trądzikowych, regulować wydzielanie sebum. Z tego produktu jestem bardzo zadowolona, używam go również wieczorem. Na jeszcze delikatnie wilgotną skórę nakładam intensywnie matującą emulsję do twarzy, która bardzo dobrze sprawdza się pod makijażem. I na tym moja poranna pielęgnacja się kończy :)


Wieczorem towarzyszy mi już nieco więcej produktów. Pierwszym krokiem jest oczywiście demakijaż, więc w ruch idą waciki i płyn micelarny Ideal Soft od L"Oreal. Płyn nieźle zmywa makijaż, ale nie używam nic wodoodpornego, więc ciężko mi powiedzieć jak kosmetyk radzi sobie z bardziej odpornym tuszem czy linerem. Kiedy pierwsza warstwa zanieczyszczeń i makijażu jest już zdjęta z twarzy, zabieram się za oczyszczenie żelem antybakteryjnym, którego zadaniem jest przede wszystkim odblokowanie porów. Używam go w towarzystwie peelingującej gąbki Calypso. Żel całkiem przyzwoicie oczyszcza moją skórę, pory faktycznie wyglądają lepiej, ale... będę szukać czegoś lepszego :) Raz lub dwa razy w tygodniu używam korundu, łącząc go z żelem, kiedy moja skóra potrzebuje peelingu. Później przecieram twarz płynem bakteriostatycznym i nakładam krem na noc z 10% kwasem migdałowym II stopień złuszczania. Krem niestety bardzo średnio się u mnie sprawdza i postanowiłam go odstawić. Więcej napiszę w recenzji. Do wieczornej pielęgnacji włączyłam również żel-krem Clinique moisture surge. Nie jest to jakiś wybitny nawilżać, ale na moje potrzeby w sam raz. Do pielęgnacji wieczornej zalicza się jeszcze krem pod oczy z Clinique all about eyes w tej bogatszej formule, który nie załapał się do zdjęcia... 

Gdybym miała podsumować prawie dwumiesięczną kurację kosmetykami Pharmaceris z serii T, mogę dać jej czwórkę. Skóra wygląda nieźle, pory są trochę mniej widoczne (na tym polu się chyba najbardziej zawiodłam), wydzielanie sebum w normie. Podejrzewam, że krem na noc mocno blokuje oczyszczanie skóry i jestem ciekawa czy jego odstawienie pomoże. No nic... Jak tylko wykończę wszystkie produkty, będę przestawiać moją skórę na pielęgnację La Roche Posay, o ile nie znajdę do tego czasu innego pomysłu :)

Jak widzicie pielęgnacja mojej twarzy jest bardzo prosta, żeby nie powiedzieć prostacka. Brakuje mi jakiegoś odżywczego serum i intensywnie nad takim się zastanawiam - z przyjemnością poczytam wszelkie wskazówki, więc piszcie śmiało :) Jeśli widzicie jakieś błędy w pielęgnacji, nie krępujcie się z ich wytknięciem. 

Używacie całej serii kosmetyków czy wybieracie pojedyncze perełki i łączycie je z innymi markami?

pozdrawiam, A



Za oknem coraz przyjemniej i chyba czuć już trochę wiosnę - również na paznokciach :) Dlatego zamiast kolejnej czerni lub szarości z lakierowego pudełka wyciągnęłam soczystą zieleń ze złotem. Lakier P2 z kolekcji summer attack w kolorze 050 green palm tree jest skutecznym poprawiaczem nastroju.


Na paznokciach mam warstwę eliksiru z jedwabiem Wibo, dwie warstwy lakieru P2 i top Essie good to go. Widoczne są białe końcówki, więc jeśli macie na nie uczulenie - polecam trzecią warstwę lakieru kolorowego. Dla mnie ten efekt jest wystarczający :) Złote drobinki świetnie odbijają światło i wzbogacają kolor, który w rzeczywistości jest jeszcze bardziej soczysty. Lakier nakłada się dobrze, całkiem sprawnie wysycha, ale brakuje mu takiej tafli połysku. Dzięki warstwie topu Essie całość wyglądają dużo lepiej. Trwałość nie powala na kolana, ale nie jest też źle. Czwartego dnia lakier z powodu startych końcówek został zmyty (nie mam tendencji do odprysków). Zmywanie nie sprawia większych problemów, chociaż lakier bez bazy może delikatnie odbarwić płytkę. 
Do typowej "nudziary" mi daleko, więc lakier trafia do mnie w 100% - wiosną i latem będę często po niego sięgać. Lakier niestety nie jest już dostępny, ale możecie go szukać w sklepach internetowych lub na allegro. 

Jeśli zieleń na paznokciach to Wasz kolor, czekam na lakierowe typy! :)

pozdrawiam, A



Wszelkie postanowienia zakupowe potrafię złamać na milion sposobów - to mój największy talent :) Zwyczajnie przestanę stawiać przed sobą jakiekolwiek wyzwania, bo to nie ma najmniejszego sensu... Mój mózg w niewyjaśniony dotąd sposób tłumaczy sobie wszelkie zakupy faktem, że denka są równie obfite. No cóż - jeśli macie jakąś skuteczną terapię, czekam na wszelkie wskazówki w komentarzach. Teraz mogę zaprosić Was na cieszące oko (przede wszystkim, bo portfel już mniej) nowości zakupowe :)


Po pierwszych testach płatków pod oczy z Marion miałam ochotę na więcej! :) Dlatego do koszyka powędrowały płatki pod oczy z kolagenem i lukrecją Montagne Jeunesse, usuwające efekt cieni pod oczami (ok. 11zł w promocji, regularna cena w Naturze to ok. 15zł). W opakowaniu są dwie pary płatków. Idąc za ciosem kupiłam polecane przez część z Was pod postem hydrożelowe płatki pod oczy Perfecta kolagen+zielona herbata o działaniu wygładzającym (ok. 4zł). Przy okazji wizyty w drogerii Sekret Urody pani poleciła mi kolagenowe płatki pod oczy L'biotica o działaniu redukującym cienie i obrzęki (10zł za opakowanie, w którym znajdują się 3 pary płatków). Jestem ciekawe które z nich wypadną najlepiej. Miałyście okazję ich używać? :)


Moje włosy po zimie wypadają i są strasznie nijakie... Dodatkowo mam wrażenie, że więcej krzywdy niż pożytku zrobiła im maska Kallos Latte. Na dobry początek wiosennej odbudowy zaczęłam używać szamponu wzmacniającego Pharmaceris H, ale w pogotowiu czeka seria od Babuszki Agafii. Za cały zestaw w drogerii Sekret Urody (Grudziądz, ul. Toruńska) zapłaciłam około 45zł. W skład zestawu wchodziłrewitalizujący szampon przeciw wypadaniu włosów, aktywne ziołowe serum na porost włosów oraz maska drożdżowa do włosów, stymulująca wzrost. Niestety nie znam cen jednostkowych kosmetyków oprócz maski, za którą zapłaciłam 14,98zł. 

No i moja wisienka na torcie! :) Już dawno chciałam spróbować kultowego peelingu Pat&Rub, ale cena skutecznie mnie zniechęcała. Trafiłam na fajną promocję na portalu Merlin i za poniższy zestaw razem z przesyłką zapłaciłam 115zł. Jest to seria otulająca, wypuszczona z okazji piątych urodzin marki, o zapachu karmel, cytryna i wanilia. W skład zestawu wchodzi peeling, masło do ciała i balsam do rąk. Chociaż na początku do zapachu przekonana nie byłam, tak po kilku użyciach szybko zmieniłam zdanie :) Kosmetyki zapakowane były w filcowy woreczek - całość z pewnością nadawałaby się na świąteczny (i nie tylko) prezent. Cena regularna wynosiła ponad 200zł.


Uwielbiam zakupy, a Wy? Jaką taktykę obieracie - czekacie na promocje, czy kupujecie to, na co macie ochotę? :)

pozdrawiam, A



Moje usta zimą to jedna wielka katastrofa... Od kilku lat cierpię na przewlekłe zapalenie ust i jeśli któraś z Was ma ten problem, to łączę się w bólu. Nie tylko skóra ust, ale i okolice wokół nich są mega przesuszone, pękają i łuszczą się niemiłosiernie. Przyczyna? U większości różna, nie ma jednej recepty na zafundowanie sobie takiego koszmarku trwającego (u mnie) ok. 3-4 tygodni. Nawilżanie, ścieranie, nawilżanie, ścieranie... Dlatego też w tym czasie zużywam pomadki ochronne ekspresowo :) Dziś kilka słów o intensywnie nawilżającym Carmexie w nowej, limonkowej odsłonie oraz odżywczym balsamie do ust Himalaya


Carmex zna chyba każdy i jeśli przetrwałyście pierwsze uderzenie smakowo-zapachowe jesteście wygrane :) Niezależnie od wersji wrażenie na ustach jest podobne - chłodzący efekt, mocno intensywny i charakterystyczny posmak. Carmex ma tyle samo zwolenniczek, co przeciwniczek; ja zaliczam się do osób, które znoszą wszystko dla działania. Kosmetyk dobrze nawilża skórę, goi wszelkie podrażnienia i świetnie wpływa na kondycję moich ust. Zostawia dość silnie wyczuwalny film, więc jeśli nie lubicie takiego uczucia - polecam stosowanie balsamu na noc. Opakowanie jest wygodne, nie ma z nim problemu. Jeśli nosicie je w kieszeni spodni to radzę uważać przy wykręcaniu sztyftu - nie jest on zbyt twardy. Z dostępnością nie ma problemu, balsamy Carmex dostaniecie w większości drogerii za ok. 10zł. Kiedyś sięgałam po Carmexa częściej, ale z czasem przestał tak dobrze działać i został zdetronizowany przez Burt's Bees ;) Ale o nim napiszę za jakiś czas, w drugiej części naustnej apokalipsy. Podsumowując - nowa, limonkowa wersja niewiele wnosi do podstawowego "smaku", jedynie delikatnie go łagodzi. Jak już mówiłam nie jest to dla mnie minus, mogę nawet powiedzieć, że mi to odpowiada.


Kolejny balsam do ust, który trafił do mnie w ostatnim miesiącu to kosmetyk marki Himalaya o działaniu odżywczym. Byłam z niego zadowolona, jego naturalny skład i dobroczynne składniki świetnie działały na moje usta, które po użyciu były nawilżone i mogłam swobodnie mówić, bez obawy o pękanie (tak właśnie wygląda zapalenie ust - szczególnie rano otworzenie ust jest wyzwaniem mimo wieczornej grubej warstwy kremu). Uczucie to nie jest chwilowe, co bardzo mi odpowiadało. Na ustach balsam jest wyczuwalny, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, no i wszystko zależy od warstwy, jaką na nie nałożycie. Jedynym minusem dla mnie jest opakowanie - sztyft mniej więcej w połowie był już mocno luźny i używanie było utrudnione. Jeśli chodzi o smak/zapach balsamu, to jest on dość słodki, delikatnie mentolowy - mi kojarzył się z owocowymi gumkami do mazania (ale tylko ja mam takie skojarzenia, więc bez obaw). Z dostępnością balsamu Himalaya już tak wesoło nie jest, bo produkty tej firmy najczęściej widuję w SuperPharm. Cena to ok. 10zł. Pewnie jeszcze kiedyś do niego wrócę ;)

Gdybym miała z tej dwójki wybrać lepszy produkt, wybrałabym jednak balsam Himalaya :) Ze względu na zawartość olejków i mniej "carmexowy" smak i zapach, który przypadnie do gustu większej liczbie osób. 

Czego aktualnie używacie do pielęgnacji ust?

pozdrawiam, A



Mogę powiedzieć, że mam sporo szczęścia i rzadko trafiają mi się prawdziwe, kosmetyczne buble. Niestety, tym razem trafiłam w 10 z zakupem bardzo delikatnego szamponu micelarnego Mixa Baby. Raz na wozie, raz pod wozem... Zapraszam na recenzję :)


Szampon jaki jest, każdy widzi - zwykła butelka, rzadka konsystencja i typowy dla kosmetyków dziecięcych zapach. Szampon jest tak delikatny, że na drugim miejscu ma SLS, więc domywa włosy całkiem nieźle. Po myciu włosy są sztywne, suche i bez dobrej odżywki nie ma mowy o rozczesaniu kołtunów. Niestety, na skórę mojej głowy kosmetyk działa jeszcze gorzej. Po kilku myciach przyszło podrażnienie, skóra swędziała i zaczęły pojawiać się jakieś krostki i podobne paskudztwa... Eh, na pewno nie jest to szampon do stosowania przy każdym myciu, chociaż używany od czasu do czasu również nie czarował. Zupełna kosmetyczna pomyłka, niestety. Jeżeli chcecie go mimo wszystko wypróbować, w Rossmannie kosztuje ok. 10zł. Ja cieszę się, ze zużyłam. Chociaż szampon po pierwszym użyciu mi się spodobał, tak niestety w połowie opakowania stwierdzam uroczyście - TOTALNY BUBEL dla moich włosów.

Czy do swojej pielęgnacji przemycacie kosmetyki dla dzieci? 

pozdrawiam, A



Ten lakier pokazywałam Wam już w zbiorczym poście o miniaturowym zestawie OPI wydanym z okazji 50 urodzin agenta 007 oraz premiery Skyfall. Wtedy nie byłam zachwycona, kolor wydawał mi się zbyt błyszczący, co odebrało mu w moim odczuciu cały urok. Ale potencjał był, więc zostawiłam go sobie w pudełku "drugiej szansy" i tak możecie go zobaczyć po raz drugi, czy lepszy? Dla mnie na pewno :)


Za podkład od jakiegoś czasu służy mi eliksir z jedwabiem Wibo, który po raz pierwszy zobaczyłam u Mani i żałuję, że od raz nie pognałam po niego do Rossmanna. Teraz mogę go śmiało polecać :) Na podkładzie wylądowały aż 3 warstwy lakieru OPI, bo ciągle widziałam jakieś prześwity - to chyba największy minus. Za to lakier zaplusował u mnie szybkim schnięciem i gładką powierzchnią, top sobie darowałam. Trwałość świetna - zmyłam, bo delikatnie starte końcówki nie były tak irytujące, jak odrost :) Nie wiem czemu teraz mi się spodobał, ale znalazłam w nim "to coś" - czasami warto dać drugą szansę.

Macie u siebie pudełko drugiej szansy, do którego trafiają wszystkie straszydła? 

pozdrawiam, A



Moja skóra potrzebuje porządnego i regularnego ścierania. Już od kilku lat używam peelingów, szczoteczek do twarzy czy gąbeczek, dzięki którym moja skóra pozbywa się martwego naskórka i jest lepiej oczyszczona. Ostatnio moim hitem jest korund, o którym pisałam tutaj - UWIELBIAM! :) Ale dziś zapraszam Was na recenzję brylantowego peelingu do twarzy z ekstraktem z grejpfruta Organic Therapy


Co mówi producent?
To drogocenna pielęgnacja, w której bazowymi składnikami są ekstrakty z grejpfruta oraz diamentowy proszek. Ten pierwszy nasyca skórę witaminami, mikroelementami i aminokwasami, głęboko nawilża i wygładza zmarszczki. Diamentowy proszek delikatnie usuwa martwą warstwę naskórka, wyrównuje skórę, sprzyjając dotlenieniu komórek.

Peeling znajduje się w miękkiej tubie z zatrzaskiem, opakowanie jest estetyczne i przy tej konsystencji idealne - nie mam zastrzeżeń. Konsystencja kosmetyku jest kremowa, dość rzadka. Na zdjęciu poniżej widać, że w kremie zatopione są małe drobinki. Nie ma ich tam za dużo, przez co peeling nie należy do silnych zdzieraków i wszystko zależy od siły masażu. Podkreślam - mam cerę tłustą i jestem raczej gruboskórna! Kosmetyk bez problemu można nałożyć na skórę i nie spływa z niej, dobrze się spłukuje. Ze względu na tak lekką konsystencję jest naprawdę wydajny. Zapach jest delikatny, świeży, wyczuwalna jest owocowa nuta. W kwestii działania mogę powiedzieć, że to peeling ćwiczący cierpliwość. Moja skóra potrzebowała porządnego, dokładnego masażu, żeby efekt wygładzenia był zauważalny. Ilość drobinek jest według mnie za mała, a konsystencja za lekka. Skóra po użyciu była gładsza i delikatna, ale nie przepadam za takimi "kremami" - zmywam je dodatkowo żelem do twarzy i tak też robiłam w tym przypadku. Jeśli pominęłam ten krok, kolejnego dnia mogłam się spodziewać jakiejś niespodzianki na twarzy. Ale nie bierzcie tego za pewniak - u mnie każde użycie kosmetyku o takiej konsystencji kończy się podobnie. Peeling faktycznie nie wysuszał skóry, ani jej nie podrażniał. Nie zauważyłam działania na zmarszczki, bo takowych jeszcze nie mam. Delikatny, nawilżający film niestety mojej cerze nie służył. Myślę jednak, że byłby całkiem w porządku dla delikatniejszej buzi :)


Skład kosmetyku wygląda następująco: Aqua with infusions of Organics Citrus Paradisi Fruit Extract (organiczny ekstrakt grejpfruta), Organics Hellanthus Annuus (Sunflower) Seed Oil (organiczny olej słonecznikowy), Isopropyl Palmitate, Glyceryl Stearate, Poliethylene Glycerin, Cetearyl Alcohol, Cetearyl Gluccoside, Xanthan Gum, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Mica, Titanium Dioxide, Silica, Citric Acid.

Kosmetyki Organic Therapy dostępne są w internetowych sklepach z kosmetykami rosyjskimi, między innymi tutaj w cenie 18,50zł za 150ml. Nie planuję ponownego zakupu, wolę kupić korund i mieszać go z żelem do twarzy. To tańsze i dużo korzystniejsze dla mojej skóry wyjście. Nie uważam, żeby peeling OT był zły - zwyczajnie nie trafił w moje potrzeby. 

Miałyście okazję go używać? Jestem bardzo ciekawa Waszych peelingowych ulubieńców :)

pozdrawiam, A



Bez zbędnych wstępów - zapraszam na post o nowościach kosmetycznych (i nie tylko) z początku lutego. Teraz już tylko suchy chleb i woda do końca miesiąca... 


Od dawna miałam ochotę na wypróbowanie mineralnych podkładów Lily Lolo, ale nie miałam pojęcia jaki kolor wybrać. Dlatego z niecierpliwością czekałam na dostępność zestawów startowych przypisanych cerze jasnej (dostępne są jeszcze do cery średnio-jasnej i średniej). Kiedy tylko dostałam maila ze sklepu http://www.costasy.pl, od razu kliknęłam. W skład zestawu wchodzą trzy odcienie podkładów o pojemności 0,75g: blondie, barely buff i china doll (pełnowymiarowe opakowanie ma 10g produktu i kosztuje 72,90zł). Dodatkowo w zestawie znajduje się wersja mini pudru mineralnego Flawless Silk oraz mięciutki pędzel Baby Buki. Za pudełko zapłaciłam 88,50zł (z przesyłką kurierską wyszło 105zł). Jestem bardzo ciekawa jak sprawdzi się na mojej skórze i jak tylko doleczę usta - zabieram się za testy! :) Dodatkowo do zakupów mogłam wybrać dwie próbki, postawiłam na mineralny róż do policzków. Zupełnie nie wiedziałam co wybrać, więc do wirtualnego koszyka wrzuciłam odcień ooh la la oraz candy girl (pełnowymiarowe opakowanie różu 42,90zł za 3g). Całość przyszła wyjątkowo szybko, bardzo ładnie zapakowana - takie zakupy to sama przyjemność.


Później przyszedł czas na niewielkie uzupełnienie braków i kilka zachcianek promocyjnych z Rossmanna, Super Pharm i apteki Dbam o zdrowie. Już nawet nie próbuję tego inaczej tłumaczyć, do winy przyznaję się jak zawsze. Muszę sobie to odbić w denku lutowym! :D


Jak już pewnie zauważyłyście, uwielbiam żele pod prysznic i zużywam je ekspresowo :) Od dłuższego czasu miałam ochotę na żele Dove z serii go fresh i z pomocą przyszła mi promocja w Rossmannie, w której za butlę 500ml zapłaciłam 8,49zł. Nie mogłam zdecydować się na zapach, więc wzięłam dwa: granat i werbena cytrynowa oraz śliwka i kwiat wiśni. Zapachy są obłędne! Obecna pogoda nieźle daje popalić nie tylko moim ustom, do których próbowałam już chyba wszystkiego (Carmex Lime twist, ok. 8,50zł), ale i stopom. Dlatego też wyciągnęłam cięższe działo w postaci kremu regenerującego na popękane pięty Sholl (13,49zł). Przechodząc między półkami z kolorówką wyłapałam również promocję na tusz do rzęs Bourjois Volume Glamour (24zł). Jeszcze go nie miałam, ale szczoteczka wygląda zachęcająco ;) Kolejne zakupy to apteka DOZ. O piance głęboko oczyszczającej Pharmaceris pisałam już przy okazji denkowego topu i tak jak mówiłam, sięgnęłam po większe opakowanie (22,89zł/150ml). Mam ostatnio spore problemy z osłabieniem włosów, więc pokładam duże nadzieje w szamponie Pharmaceris H (włosy z tendencją do wypadania, normalne i przetłuszczające się - 21,95zł/250ml). W SuperPharm wrzuciłam do koszyka lakier Essie w kolorze after school boy blazer (25zł z kartą LS), który pokazywałam tutaj oraz pomadkę ochronną Himalaya za ok. 10zł. 


Próbuję ciągle znaleźć swój idealny smak herbaty i tak trafiły do mnie czerwona pomarańcza z lapacho oraz malina z lipą. Pierwszą jestem zachwycona, mam ochotę na więcej herbat Big-Active, ale malina z lipą jest bardzo średnia... Obie kosztowały ok. 6zł i znajdziecie je m.in. w drogerii Rossmann. Jakie smaki herbat B-A możecie polecić? Jest ich naprawdę dużo i chętnie przeczytam Wasze propozycje :) 
Do herbaty najlepsza jest moim zdaniem dobra książka. Część z poniższego stosiku wpadła do koszyka jeszcze w końcówce stycznia, część w lutym. "Mistrza i Małgorzatę" uwielbiam i musiałam mieć swój egzemplarz, reszta to nowoście. Czekam na pomyślne zakończenie sesji, po której będę mogła się zabrać za czytanie. Przydałoby się przewietrzyć półki i oddać do biblioteki to, co nie przypadło mi do gustu... Ale to też musi zaczekać na oddanie indeksu pełnego samych... ekhm... piąteczek :D


Jak tam Wasze lutowe łowy? Macie czas na bieganie po sklepach, czy siedzicie z nosem w książkach? 

pozdrawiam, A



W tym roku kończę 24 lata i moje oczy coraz bardziej zdradzają zmęczenie czy braki w pielęgnacji. Muszę ostrożnie dobierać kosmetyki, bo skóra często w tych okolicach ulega podrażnieniu; odpadają wszelkie konsystencje żelowe, szczególnie marki Flos-lek. Aktualnie używam kremu pod oczy Clinique All about eyes i jestem z niego zadowolona. Czasami jednak szukam czegoś, co dałoby mojej skórze pielęgnacyjnego kopa :) O hydrożelowych płatkach pod oczy słyszałam już od dawna, aż w końcu trafiłam w drogerii na płatki Marion. Jak się sprawdziły? Zapraszam na recenzję.


Płatki zapakowane są w zwykłe, "maseczkowe" opakowanie i przyklejone na grubszej folii. Z jednej strony mają materiałowe wykończenie, a część przyklejana do skóry jest żelowa. Mają odpowiednią wielkość i kształt, nie sprawiały mi żadnego dyskomfortu. Czego oczekiwałam od tych płatków? Przede wszystkim nawilżenia i odżywienia skóry pod oczami oraz uczucia odświeżenia, oczywiście bez podrażnień. Przy jednokrotnym użyciu nie wierzyłam w spłycenie zmarszczek czy tym bardziej zapobieganie powstawania nowych. Płatki łatwo przykleiły się do skóry i trwale na niej trzymały przez kolejnych 30 minut. W tym czasie odczuwałam miły chłód i odprężenie. Po zdjęciu płatków okolica pod oczami wyglądała naprawdę nieźle! Skóra była nawilżona, delikatnie wygładzona i odżywiona - zniknęło uczucie ściągnięcia i podrażnienia aktualną pogodą. Na pewno nie był to efekt wow, ale od czasu do czasu warto sobie taki relaks zafundować :) Tym bardziej, że płatki nie są drogie - kosztują ok. 4zł, nie mam za to pojęcia jak jest z dostępnością.


skład dla ciekawskich:


Miałyście okazję używać podobnych produktów? Które z nich możecie polecić?

pozdrawiam, A



Po brutalnym zmniejszeniu moich lakierowych zbiorów zauważyłam, że brakuje mi klasycznego granatu :) Zgodnie z postanowieniem, że nie przekroczę 90 buteleczek jedna wyszła, druga przyszła i rachunek znowu się zgadza. Jestem ciekawa, ile wytrzymam w takim systemie :D Ale do rzeczy, chciałam Wam dziś przedstawić lakier Essie z jesiennej kolekcji, w kolorze after school boy blazer


To piękny, ciemny, kremowy granat. Do wszystkiego pasuje i wbrew moim obawom taka klasyka w ogóle mi się nie nudzi. Na paznokciach mam cienką warstwę eliksiru z jedwabiem Wibo, dwie warstwy lakieru Essie oraz top good to go. Myślę, że bardziej wprawną ręką można pokryć paznokcie już jedną warstwą lakieru. Ja dla pewności i równomiernego koloru dodałam drugą :) Całość trzyma się świetnie i gdyby nie to, że mam już spory odrost - z przyjemnością nosiłabym ten lakier jeszcze przez kilka kolejnych dni. Komfort malowania świetny, pędzelek dobrze ścięty i wygodny. Konsystencja dość gęsta, ale nie sprawia problemów przy malowaniu. Lakier udało mi się kupić za ok. 25zł z kartą Lifestyle w SuperPharm.

Przy okazji chciałam pozdrowić pewną wyjątkową osobę, która stoi na straży mojego zdrowego rozsądku w czasie zakupów :* 

Lubicie tak ciemny, intensywny granat na paznokciach? A może wybieracie jaśniejsze kolory? 

pozdrawiam, A



Uwielbiam prysznic! Gąbka, ciepła woda i ładnie pachnący żel - moja recepta na smutki, poranną pobudkę czy zakończenie ciężkiego dnia. Jeśli jakimś cudownym cudem nie słyszałyście o myjących piankach do ciała Organique, zapraszam na kilka słów ode mnie :)


Kosmetyki Organique rozkochały nas w sobie naturalnymi składami i cudownymi zapachami. Podobnie jest z piankami do mycia, które znajdziecie w kilku wariantach zapachowych. W typowym, plastikowym słoiczku z metalową nakrętką, znajdziemy puszystą piankę w elektryzującym kolorze. Ale nie o kolor tutaj chodzi, a o zapach... Cudowny, orzeźwiający zapach pomarańczy. Bardzo intensywny, pobudzający. Uwielbiam pomarańcze, a tutaj znalazłam ich porządną dawkę :) Pianka jest delikatna, dobrze rozprowadza się na skórze czy na gąbce. Nie pieni się jak żele pod prysznic, ale delikatnie myje i oczyszcza naszą skórę. Moim zdaniem dużo lepiej sprawdza się w towarzystwie myjki czy gąbki, niż nakładany bezpośrednio na ciało.
W kwestii działania pianki na skórę mogę powiedzieć tyle, że nie zauważyłam wysuszenia czy podrażnienia, ale pianka nie ma żadnych funkcji pielęgnacyjnych. Wydajność jest bardzo niska w przypadku takiego "chlapacza" jak ja - małe, 100g opakowanie wystarczyło mi na 4-5 użyć. Cena to ok. 17zł, w sklepach producenta dostępne są też większe opakowania.
Pianka trochę mnie rozczarowała, bo oprócz zapachu nie znalazłam w niej niczego, co dałoby efekt WOW :) Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi. Biorąc pod uwagę wysoką cenę, można sobie taką przyjemność sprawić od czasu do czasu, lub podarować komuś niebanalny prezent. Ja ponownego zakupu nie planuję - zostaję przy żelach pod prysznic :)

Znacie pianki do mycia ciała Organique? A może używałyście podobnych z innych firm?

pozdrawiam, A


Obsługiwane przez usługę Blogger.