Pewnie większość z Was za ten tytuł ma ochotę mnie udusić, bo nikt nie myśli o jesieni, ale! Ja już znalazłam idealny lakier na tę porę roku :) Już w zeszłym sezonie szukałam ciepłego odcienia szarości, ale większość była już mocno błotnista i nie bardzo mi się to podobało. Tutaj trafiłam w sedno - nie dość, że kolor świetny, to jeszcze tekstura :) 


Lakier Ados z serii Texture Effect w kolorze 02 kosztował ok. 7zł (typowo szary kolor z tej serii możecie wygrać w rogatej niespodziance - zapraszam!). Lakiery te nie są najlepiej dostępne, z czego zdaję sobie sprawę. Ja swój kupiłam w drogerii Sekret Urody (lista sklepów) w Grudziądzu, więc wszystkie Grudziądzanki zapraszam na ul. Toruńską do sklepu zielarskiego lub na ul. Wybickiego - tam na pewno jest większy wybór. Otworzyła się też nowa miejscówka na ul. Chełmińskiej (na przeciwko dawnych zakładów mięsnych) ale tam ich nie widziałam. Za to dostaniecie za 5,99zł lakiery Maybelline Colorama :)

Żeby ożywić nieco szarość dodałam akcent neonowej zieleni .
Jest to lakier Maybelline Colorama 190 z serii Neon.

Lakier Ados kryje po 2 warstwach (jednej cieńszej i drugiej grubszej, ze względu na chropowatą powierzchnię) i daje podobny efekt do Golden Rose 61 i 67 - pokazywałam Wam je TUTAJ! Pedzelek klasyczny, dość puchaty ale bardzo wygodny. Dobrze rozprowadza lakier, który niby jest trochę rzadki, ale nie miałam problemów z rozlewaniem przy skórkach. Schnie bardzo szybko, jak to tekstura i zostawia wyraźnie szorstką powierzchnię. Trwałość oceniam świetnie, bo zmyłam lakier przede wszystkim z powodu odrostu po 5 dniach - końcówki były lekko starte, ale nie był to powód do zmycia. Nie używałam przy tym bazy czy topu. Lakier oceniam bardzo wysoko - jeśli trafię na inne kolory, to muszę się mocno zastanowić nad zakupem :) 


Lakier Maybelline próbowałam nałożyć dwiema metodami. Na palcu wskazującym mam 3 warstwy zieleni na jednej warstwie białego lakieru Joko - kolor intensywniejszy i nie ma prześwitów, ale widać bąble i nierówny pigment neonka. Na palcu serdecznym mam 3-4 warstwy lakieru na gołą płytkę - widać końcówkę i białe plamki, których dorobiłam się w ostatnim czasie...


Całość bardzo mi się podoba - wcześniej nosiłam samą teksturę i wyglądała świetnie, ale z takim kolorystycznym akcentem zwraca uwagę. Na pewno będę często do niej wracać :)

A Wy znacie lakiery Ados? A może maci szarą teksturę w swoich zbiorach?
pozdrawiam, A

ps. Błagam! Niech ktoś mi poleci dobry, biały lakier!



Kochani, serdecznie Wam dziękuję za to, że jesteście i czytacie rogatego bloga! W weekend licznik przekroczył magiczną 200, więc mała niespodzianka dla Was :)

Skromne podziękowanie za komentarze, które dodają skrzydeł, a także te sprowadzające na Ziemię. Za waszą aktywność na rogatym blogu. Nie przedłużając, tak wygląda niespodzianka:


- Paese, przyspieszacz wzrostu paznokcia 
- Kneipp, olejek do kąpieli pomarańczowy
- L'Oreal Colour Riche - Balm w kolorze 518 tender mauve
- lakier Ados z serii Texture w kolorze 3 (czysty szary)
-  Farmona tutti frutti, peeling do ciała jeżyna i malina

***

Zasady będą proste, więc żeby wziąć udział w losowaniu wystarczy:
* być publicznym obserwatorem bloga lub polubić Rogaczki Kosmetyczne na facebooku
* zostawić komentarz wyrażający chęć udziału, wraz z adresem mailowym
Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielicie się swoją opinią na temat bloga, ale nie jest to warunek konieczny.

Na Wasze zgłoszenia czekam do 11 sierpnia włącznie. Kolejnego dnia postaram się ogłosić wyniki. 
Ze zwycięzcą skontaktuję się mailowo. Na odpowiedź czekam 3 dni, potem ponowię losowanie.

Serdecznie zapraszam - powodzenia :)



Uwielbiam peelingi do twarzy :) Moja skóra jest mało delikatna, z chwilowymi przebłyskami, że jednak coś może ją podrażniać. Od lat używam mocnych, mechanicznych peelingów z małymi, gęstymi drobinkami zatopionymi w żelu. Taka konsystencja odpowiada mi najbardziej. Dlatego chętnie sięgnęłam po kosmetyk Alverde, peeling do twarzy z ekstraktem z pereł i alg morskich. Zapraszam na recenzję :)


Opakowanie: peeling znajduje się w miękkiej, tradycyjnej tubie zamykanej na zatrzask. Dzięki przezroczystym ściankom można kontrolować zużycie kosmetyku, a materiał jest miękki i zużyłam kosmetyk do ostatniej kropli bez rozcinania opakowania. 
Konsystencja i aplikacja: tutaj peeling ma pierwszego minusa - jest potwornie rzadki! Najczęściej sięgam po peelingi żelowe, ale lubię takie naładowane drobinkami i gęstawe. Ten, w formie delikatnej galaretki uciekał między palcami i nakładałam go sporo, żeby "poczuć" efekt. Może przy delikatnej skórze lepiej by się sprawdził, ale moja potrzebuje porządnego złuszczenia. 


Wydajność: niezła, chociaż 50ml i taka konsystencja nie wróżyły nic dobrego. Biorąc pod uwagę niską cenę, jest całkiem w porządku. Gdyby jeszcze działał... 
Zapach: lekko alkoholowy, delikatnie cytrusowy? Taka zimna, orzeźwiająca nuta - miałam już kosmetyk o takim samym zapachu, ale nie mogłam go sobie przypomnieć. Po chwili wpadłam na to, że przypomina mi żel do stóp z Avonu o limonkowym zapachu. O ile na stopach jeszcze jako tako się spisywał, tak w okolicach nosa jest specyficzny.
Działanie: kosmetyk ma w sobie niebieskie, widoczne na zdjęciu powyżej drobinki, których jest stosunkowo niewiele. Ma również drobny pył w dużo większej ilości, który dopiero przy mocnym masowaniu (wręcz tarciu) daje jakikolwiek efekt. Dla mnie zdecydowanie za słaby... Używałam go czasami zamiast żelu czy mydła do twarzy, bez szkody dla skóry co drugi dzień. Plusem jest to, że nie zapychał i na początku nie wysuszał mojej cery. Dopiero kiedy zużyłam ponad połowę opakowania zauważyłam, że po użyciu delikatne ściąga. To mogę wybaczyć, ale braku porządnego efektu starcia naskórka już nie. Dobre oczyszczenie to za mało, żeby nazwać kosmetyk peelingiem - prędzej żelem peelingującym. Na pewno do niego nie wrócę.
Dostępność i cena: kosmetyki Alverde są dostępne jak wszystkie dobrze wiecie w drogeriach DM. Peeling ten kosztował niecałe 2 euro, dokładnie 1,95 i tyle właśnie jest wart. 

skład i słowo od producenta:


zdjęcie można powiększyć, klikając w nie

Znacie ten peeling? Może u Was się sprawdził?
Ja na pewno do niego nie wrócę, ale wrażliwców nie zniechęcam - jeśli alkohol Wam nie przeszkadza.

pozdrawiam, A

ps. Przepraszam za przestój na blogu, ale przyjechała moja mama i musimy nadrobić zaległości :) Postaram się w najbliższych dniach częściej do Was wpadać, ale nic nie obiecuję. 



Dziś będzie post typowo obrazkowy. Kilka dni temu znalazłam ten tag na youtubie i i bardzo mi się spodobał :) Lata 90 to lata mojego dzieciństwa, tym chętniej odpowiem na pytania. Nie ukrywam, że miałam niezłą frajdę przygotowując odpowiedzi :)

Program TV



***

Ulubiona Zabawka



Marzyłam oczywiście o Furby, ale na oglądaniu zagranicznych katalogów z zabawkami się skończyło. Za to miałam maskotki z grochem w środku z Nici - wtedy to był hit! Drugą mega zabawką była lalka Barbie - mojej można było farbować włosy na niebieski :) Pamiętacie laserki? Chyba najbardziej irytująca zabawka tamtych czasów. Plastelina i papierowe laleczki do ubierania również często w moim zabawowym ekwipunku gościły. 

***

N'Sync czy BSB?



Nie słuchałam ani jednego, ani drugiego :) Ale za to moje ucho bardzo chętnie przyjmowało: nieśmiertelnego Dr Albana, Gabriel Fleszara, braci Hanson, długowłosą rodzinę Kelly Family (nosiłam wtedy podobne wlosy), Ich Troje (haha, przyznać się, kto jeszcze?), Just 5, Liroya kiedy mama nie słuchała i dla totalnej odmiany Smerfne hity i Space girls.

***

Ulubiona reklama



Pachnij krzykiem z wykrzyknikiem! 


Płyn do płukania Coccolino - miałam tego misia :)


Początki geparda Chestera :)

***

Najdziwniejszy trend modowy


Tutaj można epopeje pisać :) Na pewno znacie wszystkie trendy i czasami można je spotkać nadal na ulicach, jak chociażby białe, grube skarpety do sandałów czy klapek :D Flanelową koszulę miałam i byłam z niej niesamowicie dumna, kiedy wytarły się dziury na rękawach, suuuper nie? Czarna bandana, różowe lenonki i żyłkowy naszyjnik - tak, zestaw idealny :) Lenary na szczęście mnie ominęły, ale każdy chłopak miał takie spodnie z miejscem na pampersa :D Butów z diodami nie miałam, czego do dnia dzisiejszego nie wybaczyłam mamie... Ale obciachowe klapki z pianki już miałam. 

***

Co zbierałaś?



Nie jestem typem zbieracza - szybko się nudzę, ale szał na karteczki dotknął i mnie. Kto jeszcze zbierał?

***


Ile i jakie Tamagochi?



Miałam tylko jedno jajko w całek swojej karierze i działało do niedawna, póki nie wylały się w nim baterie... Opiekowałam się dinozarem, którego dostałam od mojego kochanego dziadka :) Czasami mam ochotę sobie znowu takie sprawić - na nudny wykład byłoby w sam raz :P

***

Ulubione gry na konsole



Z gier najlepiej pamiętam wszystkim dobrze znanego Mario (przeszłam całą grę i w końcu Mario znalazł właściwą księżniczkę we właściwym zamku!), czołgi czyli Tank i mniej znanego brata Mario, czyli prawie Tetrisa - Dr Mario. Żółte, charakterystyczne dyskietki można było wymieniać za 2zł w sklepie koło mojego domu, ale żadna gra nie była lepsza od powyższej trójcy :)

***

Ulubiona bajka Disneya

Tutaj chyba nie trzeba nic tłumaczyć :) Kubuś Puchatek to ponadczasowa bajka dla chłopców i dziewczynek - teraz zachwyca się nią mój 4-letni chrześniak. Na Królu lwie nadal płaczę, mimo 23 lat... A Myszka Miki to klasyka :)

***

Ulubione słodycze


Aż ślinka cieknie! Najbardziej tęsknię za mlecznymi gwiazdkami Milky Way :) I teraz przypomniały mi się jeszcze "kocie języczki" :D

***

Gry planszowe/podwórkowe


Tu nie trzeba wiele tłumaczyć :)

***

Ulubiona Książka



Książka, którą z przyjemnością przekażę mojemu dziecku :) Oliwer i spółka towarzyszył mi w czasie nauki czytania, co z resztą widać po ołówku i zaznaczaniu sylab. Świetna historia małego kotka w wielkim i głośnym Nowym Jorku.


Czytałam sporo książek, w co wciągnęła mnie moja babcia dzięki cotygodniowym wycieczką do biblioteki :) Oprócz nich czytałam również komiksy i dużo później młodzieżowe gazetki gazety typu Brawo, czy Brawo Girl. 


***

Sklep z ubraniami
Pamiętam, że lata 90 to czas lumpeksów! Pamiętam jeden, do którego chodziłam z mamą - był niedaleko naszego domu i mieścił się w garażu domku jednorodzinnego, haha :) 

***

Co oglądałaś po powrocie ze szkoły?


Xena, wojownicza księżniczka to był dopiero serial! Na pewno znacie okrzyk bojowy, kusą zbroję i niesamowite stwory, które towarzyszyły głównej bohaterce. Taki Herkules w spódnicy :) Równie kultowym serialem był Power Rangers, czyli młodzi ludzie powołani do walki z kitowcami i złą, wiecznie knującą Ritą, pod przewodnictwem swego mentora - Zordona. Trzecim programem jest Idź na całość! Pół polski zbierało się przed telewizorem żeby zobaczyć, kto tym razem wybierze bramkę z Zonkiem :)


Oczywiście oglądałam też bajki! Lata 90 to początek Cartoon Network jeszcze w języku angielskim. Atomówki, Laboratorium Dextera (obecnie Dexter mocno się rozwinął i zmienił nieco profesję...), Jetsonowie, Scooby Doo, Krowa i kurczak, Flinstonowie - na pewno znacie chociaż kilka tytułów. Na rtl7 leciał również Yattaman! Jedna z ulubionych bajek, zaraz obok Czarodziejek z księżyca. Inspektor Gadżet pojawił się trochę później. Jeśli nie oglądaliście bajki Denver, ostatni dinozaur to dużo straciliście. Oczywiście była też wieczorynka, która podobno zeszła już z anteny. Kiedyś wyznaczała koniec dnia, żegnając mnie m. in. Gumisiami, Smerfami, Kasztaniakami i Reksiem :)

***

Jeśli chcecie sobie przypomnieć, czym "pachniały" lata 90, zachęcam do lektury ksiażki "333 kultowe rzeczy... lata 90."Bartka Koziczyńskiego (Empik, 49,90zł). Znajdziecie tam 333 programy, gadżety, osobistości tamtych czasów. Świetna książka warta uwagi!


Serdecznie zapraszam Was do tagu. Taka podróż kilkanaście lat wstecz poprawia humor:)
pozdrawiam, A

*zdjęcia pochodzą z google grafika

Posted in



W ostatniej recenzji rozpływałam się nad ujędrniającym mleczkiem-olejkiem Tołpa, o TUTAJ! 
Dziś chciałam Wam powiedzieć o mniej udanym kosmetyku tego producenta, a mianowicie o uderzeniowym kremie ujędrniającym na biust, uda i pośladki Architekt jędrnej sylwetki. Przydługa nazwa, ale producent wypowiada się już dużo zwięźlej o swoim produkcie:


Kremu używałam przede wszystkim na biust i z taką myślą ten kosmetyk został zakupiony. Niestety, sprawdził się średnio - bynajmniej nie ze względu na działanie... Ale o tym przeczytacie niżej :)

Opakowanie: plastikowy, mocny i estetyczny słoiczek przypominający szkło, z tradycyjną zakrętką. Nie jest to na pewno najbardziej higieniczne rozwiązanie, bo krem nie jest tak gęsty, aby nie można go było zapakować do opakowania z pompką lub zwykłą tubę. Dodatkowo słoiczek zapakowany był w kartonowe opakowanie.



Konsystencja i aplikacja: na pierwszy rzut oka jest to gęsty, zbity krem. Ale jeśli nabierzecie kosmetyk na dłoń, konsystencja jest dużo lżejsza i dobrze rozprowadza się na skórze, nie bieli jej. Zostawia wyczuwalny film, ale nie jest on mocno tłusty czy klejący. 


Wydajność: całkiem niezła, chociaż i tak wolę mleczko :)
Zapach: nie potrafię go z niczym porównać... Jest dość specyficzny, kremowy ale trochę podobny do opisywanego przeze mnie wcześniej mleczka. Mniej owocowy, ale na pewno ma coś wspólnego z tamtym zapachem.
Działanie: jak już wcześniej pisałam, kremu używałam przede wszystkim do biustu, później smarowałam nim również resztę problematycznych części ciała. Jeśli chodzi o biust to skóra była nawilżona, wygładzona i ujędrniona na dobrą czwórkę, ale... Mam 23 lata, biust średni i grawitacja mnie jeszcze tak mocno nie dotyka :) Nie wiem, czy krem dałby sobie radę z większym wyzwaniem. Wszystko ładnie pięknie, ale pojawia się jeden, duży minus - przy obecnej pogodzie moja skóra na dekolcie się od niego zapycha i wyskakuje dużo niespodzianek, co jest mocno irytujące... Dlatego mogę powiedzieć, że nie jestem zadowolona. Miałam kilka dużo tańszych kremów, które lepiej działały nie nie sprawiały takich problemów. 
Skoro krem się nie sprawdził, na tę partię ciała, zaczęłam używać go na brzuch, uda i pośladki. Tutaj działanie było znikome... Skóra była wygładzona, ale był to efekt dużo słabszy niż w wypadku mleczka-olejku.
Dostępność i cena: krem kupiłam w Rossmanie za ok. 30zł - pewnie była jakaś promocja :) Wizaż podaje cenę 40zł/200ml.

Znacie ten krem? Używacie czegoś ujędrniającego do biustu? Będę wdzięczna za podpowiedź :)
pozdrawiam, A




Lato to czas, w którym szczególnie przypominamy sobie o niedoskonałościach naszej skóry. Temperatura idzie w górę, a ilość ubrań gwałtownie spada. Jędrność skóry nawet wśród młodych dziewczyn nie jest taka oczywista, więc temat kosmetyków ujędrniających trafi do wielu z nas :) 

Kosmetyk Tołpy z linii eco spa, to idealny towarzysz w drodze do jędrnej i zdrowo wyglądającej skóry. 
O swoim kosmetyku producent mówi:


Brzmi to wyjątkowo zachęcająco :) A co składa się na ten wyjątkowy Rytuał Spa


Przede wszystkim naturalne składniki i pobudzające olejki eteryczne, dzięki którym używaniu jest jeszcze przyjemniejsze :)


Jeżeli zachęciłam Was do poznania bliżej tego kosmetyku, zapraszam do pełnej recenzji!

Opakowanie: bardzo wygodna, plastikowa butelka z zamknięciem pozwalającym na spokojny transport. Wystarczy wcisnąć jeden bok, aby z drugiej wyskoczył dozownik. Mam nadzieje, że wiecie o co mi chodzi :D
Konsystencja i aplikacja: konsystencja jest jak dla mnie idealna - jest to rzadkie mleczko z dodatkiem olejku, który nie ma nic wspólnego z tłustą wodą. Dobrze rozprowadza się na skórze, szybko wchłania i nie zostawia tłustego, czy klejącego filmu. Skóra jest po aplikacji gładka, miękka i przyjemna w dotyku :)


Wydajność: Bardzo dobra - kosmetyk posłuży naprawdę długo, bo ta konsystencja pozwala niewielką ilością produktu posmarować spory kawałek ciała. 
Zapach: uwielbiam! Jeśli lubicie orzeźwiającą cytrynę w towarzystwie eterycznych olejków werbeny - na pewno Wam się spodoba :) Jest mocny, orzeźwiający i długo utrzymuje się na skórze, a jeszcze dłużej na ubraniu. Więc jeśli nie jesteście pewne, lepiej sprawdźcie zapach przed zakupem.
Działanie: to, o czym mówi producent potwierdzam w stu procentach. Jeśli macie skórę pozbawioną jędrności, suchą i potrzebującą odżywczego kopa - to kosmetyk dla Was :) Skóra po użyciu jest nawilżona i ujędrniona, wygląda zdrowo i jest przyjemna w dotyku. Zapach pobudza i pozwala odstresować się podczas aplikacji produktu :) Kosmetyk jest idealny przy obecnej aurze, ponieważ jego lekka konsystencja dobrze się wchłania i po kilku chwilach możemy spokojnie założyć piżamę :)
Dostępność i cena: udało mi się kupić ten produkt w Rossmannie za ok. 20zł - był wtedy w jakiejś promocji, już kilka miesięcy temu. Jak podaje Wizaż jego cena regularna to 38zł/270ml.

skład dla ciekawskich:

Czy jest to kosmetyk idealny? Tak, jeśli możemy sobie pozwolić na taki wydatek. Problemem może być też dostępność. Ale biorąc pod uwagę działanie, jestem w stanie przyznać mu tytuł najlepszego ujędrniającego kosmetyku jaki używałam :)

Znacie? A może polecacie coś innego na niedoskonałości naszej skóry?
pozdrawiam, A



Muszę Wam coś wyjaśnić - jestem totalnym beztalenciem, jeśli chodzi o sprawy cukiernicze. Jedynym ciastem, którego nie jestem w stanie zepsuć jest sernik na zimno... z paczki oczywiście. Potrafię skopać nawet najprostszy przepis na kruche ciastka. No nie mam talentu za grosz do podążania za przepisem, odmierzania mąki i cukru - w kuchni wszystko robię na oko, ale jak tutaj wsypie czegoś więcej lub mniej, to często kończy się to zakalcem lub wybuchem ciasta i myciem piekarnika. Dlatego, jak już coś piekę, to muszę się pochwalić :) Nawet jeśli efekt jest daleki od zamierzonego...

Do przygotowania kozich bobków potrzeba:



- 115g masła
- 110g cukru
- 1 jajko
- 30g kakao
- 150g mąki pszennej
- ½ łyżeczki sody oczyszczonej
- cukierki krówki lub czekolada

Dlaczego kozie bobki? Bo kiedy przyniosła mi je M. i miały postać czarnych kulek z czekoladą w środku, mój mózg zaprogramował się na kozie bobki :) I żeby nie było wątpliwości - nie mam takich doświadczeń kulinarnych!

1. Kroimy krówki na połówki. Nastawiamy piekarnik na 180 stopni.


2 Do miski wrzucamy wszystkie składniki i ugniatamy. Najlepiej żeby masło chwilę postało poza lodówką, bo inaczej może stawiać opór :)


3. Zagniecione ciasto wygląda jak czekoladowy meteor. Urywamy kawałek i oblepiamy nim naszą krówkę, tak żeby wyszły w miarę okrągłe ciasteczka.


4. Układamy je na blaszce wyłożonej folią aluminiową i wstawiamy do nagrzanego piekarnika.
Pieczemy 15 minut.


I do tego momentu wszystko było super :) Ciasteczka w piecu, zaczyna ładnie pachnieć w całym domu kakaem. Już sobie myślę, jaka to jestem super i w ogóle aż... pochodzę do mojego piekarnika, gdzie zamiast prawie okrągłych kozich bobków na blaszce leżą krowie placki! Jak to? Znowu coś zrobiłam źle?! Szybka analiza przepisu, wszystko się zgadza. Piekarnik nastawiony na odpowiednią temperaturę, 15 minut minęło a ciastka nie tylko kształtem przypominają wyżej wymieniony obiekt... Ale pomyślałam sobie - trudno. Zostawiłam ciastka w piekarniku, podkręciłam delikatnie temperaturę i poszłam wypić herbatę, instynktownie "nawąchując" swądu spalenizny. Po 10 minutach zajrzałam i niestety placki nie zmieniły się w kulki, ale były już twardsze. Wyłączyłam piekarnik i wróciłam do pokoju, bez ciastek. Moja psychika nie była jeszcze gotowa na ich wyciągniecie :) Potem zagadałam się z A. i o ciastkach zapomniałam... przyznaję. Kiedy mi się przypomniało były już mocno letnie, w kierunku zimnych i wyglądały tak:


Jak powiedziała moja koleżanka - mało apetyczna wysuszona skóra słonia... 
Wyjęłam moją "tabliczkę ciastek" i połamałam na kostki. Na talerzyku prezentowały się równie żałośnie :)


Wtedy postanowiłam, że spróbuję. Tak, to była poważna decyzja :) Ugryzłam, chociaż łatwo nie było.
Byłam bardzo ciekawa, co stało się z krówką, którą tak pieczołowicie owijałam w ciasto, gdyż w środku zionęła jedynie dziura...


Ale na odpowiedź długo nie czekałam. Odwróciłam moje ciastko i zguba się znalazła!
Siedziała cicho pod ciastkiem i dlatego tak ciężko mi było ugryźć. Taki zastygły karmel to nie lada wyzwanie dla naszych zębów!


Tak... jak widzicie wygląd ciastek zostawia wiele do życzenia. Ale podobno liczy się smak - a tu było wszystko w porządku :) Ciastka były bardziej suche niż perfekcyjna wersja M., ale były do zjedzenia. Oczywiście nie polecam osobom ze słabym uzębieniem oraz emerytom...

 O ile z garnkami sobie jeszcze jakoś radzę, tak z blachami w ogóle... 
Macie jakiś fajny przepis na ciasteczka, którego nie zepsuję?

Chętnie poczytam o Waszych wypiekach :) Mam nadzieję, że idzie wam lepiej niż mi!
pozdrawiam chrupiąco, A




Odświeżający peeling cukrowy z drobinkami owoców żurawiny. Delikatnie oczyszcza i przygotowuje skórę do kolejnych etapów pielęgnacji. Dostarcza skórze wielu cennych składników i witamin, zwłaszcza witamin C i E. Wzmacnia naczynka krwionośne i chroni komórki skóry przed starzeniem. Olej sojowy zapewnia komfort użycia i doskonale pielęgnuje skórę.

Tak o swoim peelingu mówi producent TUTAJ! gdzie znajdziecie dużo więcej kuszących kosmetyków Organique. Jeśli macie ochotę zagłębić się w świat naturalnych składników i cudownych zapachów, serdecznie zapraszam!



Dziś chciałabym Wam przedstawić kosmetyk, od którego zaczęła się moja przygoda w sklepie Organique i do którego z przyjemnością wrócę. Jak wiecie, wiele produktów można zakupić w mniejszych pojemnościach - idealnych do wypróbowania :) Tak też nabyłam peeling żurawinowy.



Opakowanie: w wersji pełnowymiarowej peeling znajduje się w plastikowym słoiku z jakby metalową nakrętką, ja jak pisałam mam wersję "próbkową". Słoiczek jest mały, zakręcany, biały i plastikowy - niczym się nie wyróżnia. Nie mam pojęcia ile zawiera ona produktu, ale myślę że ok 50ml. Opakowanie ma podstawowe informacje o składzie i świeżości produktu, niestety nie jest to reguła. Przy ostatnich zakupach takich informacji na opakowaniu nie znalazłam (spory minus, przydałaby się jakakolwiek informacja o zawartości pudełka czy dacie zużycia). 
Konsystencja i aplikacja: peeling ma według mnie idealną konsystencję - jest gęsty i dobrze wyjmuje się z opakowania, nie ucieka z dłoni. Jest naładowany drobinkami cukru i kawałkami owoców żurawiny, sklejonymi olejkiem - ale nie ma to nic wspólnego z takimi suchymi, cukrowymi grudami. Aplikacja jest przyjemna, peeling przykleja się do skóry i można spokojnie masować ciało bez unieruchomienia :) Ja nakładam go na wilgotną, ale nie mocno mokrą skórę - tak sprawdza się według mnie najlepiej i najmocniej ściera. Generalnie poziom ścierania jest średni, w stronę mocnego, bardzo dokładnego przez dużą ilość drobin. Zależy od tego czy macie mokre czy wilgotne ciało itd.


Wydajność: tutaj wszystko zależy od tego, jak będziemy używać peelingu. U mnie wydajność jest zadowalająca, stosunkowo niewielką ilością mogę wymasować spory kawałek ciała :) Biorąc pod uwagę cenę (najlepiej w promocji) i właściwości, jestem skłonna kupić pełnowymiarowe opakowanie.
Zapach: owocowy, lekko stłumiony kremową, olejową nutą - nie jest to typowa, kwaśna żurawina. Ani ta przesłodzona, którą często możemy spotkać w kosmetykach do mycia. Jest delikatna, nie dominuje ale umila używanie. Jeszcze przez jakiś czas jest dość mocno wyczuwalny na skórze.
Działanie: ŚWIETNE! Peeling spełnia swoje zadanie w stu procentach - dobrze peelinguje, zostawia ciało gładkie i przyjemne w dotyku za sprawą zawartości oleju sojowego. Wyczuwalny film na skórze nie ma nic wspólnego z parafinowym płaszczem, który zostawia większość tego typu kosmetyków - skóra jest miękka, delikatna jak po aplikacji nawilżającego mleczka do ciała. Ja mogę odpuścić balsamowanie i rozkoszować się zapachem żurawiny :)
Kiedy kupowałam swój peeling, pani powiedziałam, że jeśli nie mam cery naczynkowej mogę spróbować również peelingu na twarz... Trochę obawiałam się wysypu, zapchania i podobnych efektów, bo jak już pisałam zostawia delikatny film. Ale nic takiego się nie stało :) Używałam go jeszcze końcówką zimy, czyli początkiem kalendarzowej wiosny - wtedy moja skóra potrzebowała już mocniejszego złuszczenia od peelingu enzymatycznego Ziaji, ale była jeszcze za delikatna na peeling morelowy St. Ives. Delikatny masaż żurawiną Organique był strzałem w dziesiątkę! A skóra została wygładzona i nawilżona.
Dostępność i cena: salonów Organique jest już coraz więcej, ja swój peeling kupiłam w Grudziądzu, a niedawno zostałam uraczona sklepem w Bydgoszczy (galeria Focus Mall). Cena pełnowymiarowego opakowania to jak podaje Wizaż ok. 60zł/200ml. Sporo, ale za małe opakowanie w sam raz na spróbowanie zapłacimy 10zł :) Warto też czekać na promocje.

skład dla ciekawskich:

Znacie kosmetyki Organique? Używacie? 
Ja mam straszną ochotę na piankę do mycia ciała o moim ulubionym zapachu greckim :)

W najbliższym (lub trochę dalszym) czasie możecie się spodziewać recenzji tych kosmetyków Organique:
- mydła Aleppo
- czarnego mydła Savon Noir
- balsamu z masłem shea o zapachu greckim

Coś Was szczególnie zainteresowało? Piszczcie śmiało!

pozdrawiam, A


Obsługiwane przez usługę Blogger.